W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
For Wom the Bell Tolls – tekst utworu na podstawie powieści Ernesta Hemingwaya
dodane 12.05.2016 00:46:52 przez: Marios
wyświetleń: 5476
Hetfield napisał tekst, posiłkując się XXVII rozdziałem powieści. Rozdział zaczyna się od zdania: „El Sordo toczył walkę na szczycie wzgórza”. Nie jest to główny wątek powieści. Podobnie jak retrospekcyjna opowieść jednej z głównych bohaterek, o faszystowskim miasteczku, także i przedstawienie przez autora nalotu samolotów na wzgórze, było wątkiem pobocznym. Zrezygnowałem z przytaczania imion głównych bohaterów, by niczego najważniejszego nie zdradzać.


Owym rozdziałem można jednak spokojnie zająć się osobno, ponieważ wydarzenia w nim opisane, nie zdradzają ani działań głównych bohaterów, ani głównych wątków powieści.

Jak wygląda opis inspiracji tekstu utworu „For Whom the Bell Tolls” dostępny w polskich opracowaniach? Wszystkie one brzmią niemal identycznie. Dla przypomnienia: tekst z drugiego numeru magazynu „Teraz Rock Kolekcja”, który został wydany w październiku 2008 roku:

Tytuł piosenki wzięto z „Komu bije dzwon” Ernesta Hemingwey’a (ten z kolei zaczerpnął go z „Medytacjii XVII”, poematu z 1623 roku autorstwa brytyjskiego poety Jona Donne’a). Tekst utworu został zainspirowany tym fragmentem powieści, w którym pięciu żołnierzy zajmuje pozycję na szczycie wzgórza i ginie podczas nalotu.

Jednak tylko czytając cały rozdział, można dostrzec - nie boję się użyć tego słowa - pełny geniusz do pisania tekstów przez Jamesa Hetfielda. Geniusz, który uaktywnił się, gdy autor miał niespełna 21 lat. Po zapoznaniu się z XXVII rozdziałem powieści, dostajemy obraz tego, że słowa do „For Whom the Bell Tolls”, brzmią równie dobrze, jak poezja wojenna pisana przez poetów czasu I Wojny Światowej.

SANTIAGO EL SORDOjeden z lokalnych przywódców ruchu, mającego za zadanie likwidowanie hiszpańskich faszystów w wojnie domowej. [Wojna domowa w Hiszpanii trwała w latach 1936-1939].

Wygląd El Sorda – opisany w rozdziale XI: (...) był niski, ciężkiej budowy, śniady, ze sterczącymi kośćmi policzkowymi, miał siwe włosy, szeroko osadzone żółto-brązowe oczy, nos cienki, zakrzywiony, jak u Indianina, wystającą górną wargę i duże wąskie usta. Był wygolony i szedł ku nim od wylotu jaskini rozkołysanym krokiem, który dobrze pasował do jego butów i spodni pasterskich. Mimo że dzień był ciepły, miał na sobie krótką skórzaną kurtkę na baranim futrze, zapiętą pod szyję. Głuchy na jedno ucho.


Był późnomajowy poranek 1937 roku.



Najważniejsze fragmenty XXVII rozdziału, z których został ułożony tekst do „For Whom the Bell Tolls”:

Przełożył: Bronisław Zieliński


El Sordo toczył walkę na szczycie wzgórza. Nie podobało mu się to wzgórze i kiedy je zobaczył, pomyślał, że ma kształt szankra. Ale nie było innego wyboru, więc upatrzył je sobie z daleka i pogalopował ku niemu z ciężkim erkaemem na plecach, na koniu robiącym bokami, które wzdymały się między udami jeźdźca, z rozkołysanym workiem granatów na jednym biodrze, i workiem magazynków do erkaemu obijającym mu się o drugie. Joaquin i Ignacio co chwila zatrzymywali się i strzelali, i znowu zatrzymywali się i strzelali, ażeby dać mu czas na ustawienie karabinu.

Wtedy był jeszcze śnieg, ten śnieg, który ich zgubił [poprzedniej nocy ekipa El Sorda ukradła z kryjówki nieprzyjaciela konie, które były potrzebne głównemu bohaterowi. Okradzeni ruszyli śladami złodziei, które ci pozostawili na świeżym śniegu – przyp. Marios], i kiedy koń został trafiony i z ciężkim sapaniem pokonywał ostatni odcinek stromizny wolnym, chwiejnym stępem, obryzgując śnieg jaskrawym, pulsującym strumieniem, Sordo ciągnął go pod górę za wodze, które przerzucił sobie przez ramię. Wspinał się jak mógł najszybciej, z dwoma ciężkimi workami na ramionach, pośród kul grzechoczących o skały, a potem, przytrzymawszy konia za grzywę, zastrzelił go prędko, biegle, troskliwie, akurat w tym miejscu, gdzie było trzeba, tak że kiedy koń runął łbem w przód, zatarasował szczelinę między dwiema skałami.

(...) Na stoku leżały jeszcze dwa zabite konie, na szczycie wzgórza dalsze trzy. Ubiegłej nocy udało mu się skraść tylko trzy konie; czwarty uciekł, kiedy próbowali dosiąść go na oklep w zagrodzie przy obozowisku w chwili, gdy zaczęła się strzelanina.
Z pięciu ludzi, którzy dotarli na wzgórze, trzech było rannych. Sordo był ranny w łydkę i dwa razy w lewą rękę. Chciało mu się pić, rany miał zdrętwiałe, a jedna w lewej ręce bolała mocno. Miał także silny ból głowy i kiedy leżał czekając na pojawienie się samolotów, przypomniał sobie pewne hiszpańskie powiedzenie. Brzmiało ono: „Hay que tomar la muerte como si fuera aspiryna”, co znaczy: „Śmierć powinno się brać jak aspirynę”. Ale nie wypowiedział tego głośno. Uśmiechnął się wewnętrznie poprzez ból głowy i mdłości, które go chwytały, gdy tylko ruszył ręką, i obejrzał się na resztki swojej bandy.
[W tekście nie padają imiona wszystkich rebeliantów, którzy przebywali na wzgórzu. Znamy imiona tylko trzech z nich: dowódca Santiago El Sordo, osiemnastoletni Joaquin oraz Ignacio – przyp. Marios].

To wzgórze jest naprawdę jak szankier – myślał Sordo – a my jesteśmy jego ropą. Ale sporo ich natłukliśmy, kiedy zrobili to głupstwo. Jak mogli myśleć, że nas tak wezmą? Mają takie nowoczesne uzbrojenie, że tracą rozum od nadmiaru pewności siebie. Młodego oficera prowadzącego natarcie zabił granatem, który tocząc się i podskakując zleciał po zboczu, kiedy tamci biegli, przygięci, pod górę. W żółtym błysku, huku i szarym dymie zobaczył wtedy oficera walącego się na twarz tam, gdzie teraz leżał niby ciężki, zgnieciony tłumok starego odzienia, wyznaczając najdalszy punkt, do jakiego doszło natarcie. Sordo popatrzał na jego trupa, a potem niżej, na pozostałych.
Odważni są, ale głupi! – pomyślał. – Jednak mają tyle rozumu, żeby nie atakować znowu, dopóki nie przyjdą samoloty. Chyba że czekają na moździerz. Z moździerzem poszłoby im łatwo. Moździerz to była rzecz normalna i Sordo wiedział, że on i jego ludzie zginą , gdy tylko nadejdzie, ale kiedy pomyślał o samolotach, poczuł się na tym szczycie wzgórza tak nagi, jak gdyby zdarto z niego całe ubranie, a nawet skórę.
Nie może być nic bardziej nagiego niż ja w tej chwili – pomyślał – Obłupiony ze skóry królik jest w porównaniu ze mną okryty grubo jak niedźwiedź. Ale po co mają sprowadzać samoloty? Mogą nas łatwo stąd wykurzyć moździerzem. Tylko że oni są dumni ze swoich samolotów, więc pewnie je ściągną. Tak jak dumni byli ze swojej broni automatycznej i przez to zrobili takie głupstwo. Ale na pewno posłali i po moździerz.





[Pięciu ludzi walczyło przeciwko ponad stu pięćdziesięciu przeciwnikom – przyp. Marios]

(...) – Oszczędzaj amunicję i nie gadaj tyle, bo będzie ci się chciało pić – powiedział El Sordo.
– Na tym wzgórzu nie ma wody.


- Masz tutaj – odrzekł tamten i przekręciwszy się na bok zdjął przez głowę bukłak z winem, który miał zawieszony na ramieniu i podał go Sordowi. – Popłucz sobie gardło, stary. Musisz mieć okrutne pragnienie od tych ran.

- Niech każdy się napije – powiedział El Sordo.

- No, to ja pierwszy łyknę – rzekł właściciel i puścił sobie do ust długi strumień, po czym oddał innym skórzany bukłak.

- Sordo, jak myślisz, kiedy przyjdą samoloty? – zapytał ten, który opierał brodę na ziemi.

- Lada chwila – odparł Sordo – Powinny już tu być.

- Myślisz, że te syny wielkiej kurwy znowu zaatakują?

- Tylko jeżeli nie przyjdą samoloty.

Nie uważał, żeby trzeba było wspominać o moździerzu. I tak niedługo się dowiedzą, jak przyjdzie.

- Bóg wie, że mają dużo samolotów, po tym cośmy widzieli wczoraj.

- Za dużo – odrzekł Sordo.

Głowa bolała go bardzo, a ręka sztywniała tak, że przy ruchu ból stawał się trudny do zniesienia. Sordo podnosząc bukłak zdrową ręką popatrzał na czyste, wysokie, błękitne, wiosenne niebo. Miał pięćdziesiąt dwa lata i był pewny, że widzi to niebo po raz ostatni.





Wcale nie bał się śmierci, (...) pogodził się z nią, ale nie było w tym żadnego ukojenia, chociaż miał pięćdziesiąt dwa lata, trzy rany i był otoczony na wzgórzu.

(...) – Słuchajcie bandyci! – doleciał ich głos zza skał, gdzie był najbliższy karabin maszynowy. – Poddajcie się teraz, zanim samoloty rozniosą was na kawałki!

[El Sordo miał jeszcze na tyle sił by „podpuścić” przeciwników, aby ponownie spróbowali ataku. Pięciu mężczyzn ukrytych na wzgórzu milczało. Na każde zawołanie zza skał, nie było reakcji. Po kilku wołaniach jeden z otaczających był pewien, że nikt z rebeliantów już nie żyje. Wyskoczył zza skał i ruszył z bronią w kierunku linii ataku. El Sordo zastrzelił nadbiegającego przeciwnika. Po tej akcji, faszyści czekali już tylko na przybycie samolotów – przyp. Marios].

(...) Właśnie w tej chwili jego ludzie na wzgórzu usłyszeli pierwszy pomruk nadlatujących samolotów. (...) W tej chwili poczuł, że ktoś go trąca w ramię i obróciwszy się zobaczył szarą, zmartwiałą ze strachu twarz Joquina, spojrzał w kierunku, który mu chłopiec wskazywał, i spostrzegł trzy nadlatujące samoloty. (...) Joaquin (..) nagle przeszedł na:

- Zdrowaś Mario, łaskiś pełna. Pan z Tobą; błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławion Owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Mario, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej, amen. Święta Mario, Matko Boża — zaczął, ale kiedy ryk stał się już nie do zniesienia, przypomniał sobie nagle i rozpoczął pośpiesznie akt skruchy: — O, Boże mój, serdecznie żałuję, że obraziłem Ciebie, który jesteś godny całej mojej miłości...

(...) A potem, poprzez łoskot erkaemu, usłyszał wycie rozszczepianego powietrza i czerwono-czarny grom, ziemia zakołysała mu się pod kolanami, wydźwignęła do góry i uderzyła go w twarz, i w następnej chwili posypały się dookoła grudy i kawałki skał, i poczuł, że Ignacio leży na nim razem z erkaemem. Ale Joaquin nie był martwy, bo znowu usłyszał wycie i ziemia znowu zakołysała się pod nim wśród grzmotu. Powtórzyło się to raz jeszcze i ziemia targnęła mu się pod brzuchem, jeden bok szczytu wzgórza podniósł się w powietrze i z wolna opadł na nich.
Samoloty zawracały trzy razy i bombardowały wzgórze, ale na jego szczycie nikt o tym nie wiedział. Potem ostrzelały szczyt z karabinów maszynowych i odleciały. Kiedy po raz ostatni znurkowały na wzgórze warcząc karabinami maszynowymi, pierwszy samolot poderwał się i położył na skrzydło, po czym reszta zrobiła to samo i przeszedłszy z szyku schodkowego w klucz odleciały w kierunku Segovii.


(...) Na szczycie wzgórza nie żył nikt poza chłopcem Joaquinem, który leżał nieprzytomny pod trupem Ignacia. Joaquin krwawił z nosa i uszu. Nie wiedział nic i nic nie czuł, odkąd nagle znalazł się w samym sercu gromu, a kiedy jedna z bomb upadła blisko, wydarła mu dech z piersi. Porucznik Berrendo uczynił znak krzyża, a potem strzelił Joaquinowi w tył głowy równie szybko i łagodnie — o ile tak raptowny ruch może być łagodny — jak Sordo, kiedy dobijał rannego konia. Porucznik Berrendo stał na szczycie wzgórza i patrzał na trupy swoich żołnierzy leżące na pochyłości, a potem przeniósł wzrok dalej, ku miejscu, gdzie galopowali, zanim Sordo oparł się tutaj. Zanotował sobie w pamięci zajęte stanowiska, a potem kazał podprowadzić konie poległych żołnierzy i przytroczyć w poprzek siodeł zwłoki ich jeźdźcow, ażeby je odstawić do La Granja.

- Tego też zabierzcie — powiedział. — I tego z rękami na erkaemie. To powinien być El Sordo, bo jest najstarszy i miał erkaem. Albo nie. Odrąbać mu głowę i zawinąć w poncho.

Zastanowił się chwilę. — Właściwie można zabrać głowy ich wszystkich. I tych, co leżą niżej, i tych, co padli tam, gdzieśmy się na nich natknęli. Zbierzcie karabiny i pistolety a erkaem załadujcie na konia.

Następnie podszedł do miejsca, gdzie leżał porucznik zabity w pierwszym natarciu. Popatrzał na niego, ale go nie dotknął.

- Que cosa mas mala es la guerra — powiedział do siebie, co znaczyło: „Jaką straszną rzeczą jest wojna".


Potem przeżegnał się raz jeszcze i schodząc ze wzgórza odmówił pięć Ojcze Nasz i pięć Zdrowaś Mario za spokój duszy zabitego kolegi. Nie chciał tam zostać i patrzyć, jak wykonują jego rozkaz”.





Fragmenty powieści pochodzą z egzemplarza wydanego przez Zakład Narodowy im. Ossolińskich w serii „Biblioteka Narodowa”. Wydanie II z 1988 roku. Zachęcam wszystkich fanów Metalliki (którzy jeszcze tego nie zrobili) do zapoznania się z powieścią w całości. By uzyskać najlepszy komfort czytania, polecam powyższe wydanie książki z opracowaniem Leszka Elektorowicza.

Pierwszą rzeczą, jaką robi fan Metalliki po przeczytaniu „Komu bije dzwon”, jest obejrzenie filmu z roku 2012 pt: „Hemingway & Gellhorn”. Ogląda go oczywiście dla talentu aktorskiego Larsa Ulricha, który wcielił się w rolę Jorisa Ivensa – duńskiego komunistycznego reżysera, który pomaga Hemingway'owi nakręcić film o hiszpańskiej wojnie domowej. Zadanie to Ivens otrzymał, współpracując z Hemingweyem, który przebywał wówczas w Hiszpanii, jako korespondent wojenny z ramienia Stanów Zjednoczonych.





Overkill.pl




Waszym zdaniem
komentarzy: 1
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Marios
13.05.2016 21:01:42
O  IP: 89.151.18.192
Fragment powieści Hemingwaya postanowiłem przypomnieć po ostatniej, trzeciej mojej lekturze "Komu bije dzwon". Jeśli ktoś nie miał jeszcze przyjemności zaznajomić się z całym tekstem powieści, naprawdę polecam. Film także jest dobry. No i oczywiście Lars...

Czytaliście? Oglądaliście? Jeśli chcecie, podzielcie się wrażeniami.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak