W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
O tym, dlaczego St. Anger jest obowiązkową i magiczną Metalliką
dodane 23.12.2015 17:05:13 przez: Rafał
wyświetleń: 3693
Są w życiu takie momenty, kiedy trzeba głośno powiedzieć prawdę. Wydaje mi się przechodzić przez nie coraz częściej, niż bym chciał, kiedy Metallica pojawia się w ogólnej rozmowie. W takich sytuacjach staram się przeczekać w ukryciu i być w przysłowiowym pogotowiu, nie wspominając o tym, że się organizuję, co pozwala mi w ten sposób słuchać swobodnie.

Artykuł autorstwa Steffana Chirazi, zamieszczony w cyfrowej wersji magazynu "So What!". Tłumaczenie przygotował dla nas Paddy - wielkie podziękowania!


Gdy po raz pierwszy ukazał się w 2003 roku, jeśli dostawałbym centa za każdą osobę, która rzucała kamieniem w album St. Anger, mógłbym zbudować drugi Wielki Mur Chiński i mieć trochę poważnych pieniędzy w banku. Było karmienie szaleństwem narzekań, wiele z nich początkowo oparte było na zwykłych hakach - „produkcja” czy „brzmienie perkusji”, a potem na ogólnym wachlarzu jęczenia od „niechlujnych nieprzyjemnych dla ucha piosenek” po „brzmienie jak demo”, po „ci kolesie oczywiście mieli to w dupie”. Nawet niektórzy w obozie cicho ubolewali nad faktem, że tylko dwa utwory ukształtowały się poniżej siedmiu minut - nieprzyjazne radiowym przełącznikom, nawet tym w zasięgu edycji - i tu przez chwilę wydawało się, że przyznanie się do lubienia St. Anger było jak przyznanie się do pracy w swoim salonie z filmami Richarda Simmonsa mając na sobie różową lycrę.



Uwielbiam St. Anger i zawsze będę. Mam bardzo głęboką więź z [tą] epoką. Nigdy nie nosiłem różowej lycry i nie oglądałem filmów Richarda Simmonsa.

Przede wszystkim, widziałem moich braci wychodzących z absolutnie trudnego okresu, takiego, który zrujnowałby wiele rodzin. Widziałem ich, jak wiele pracy włożyli w tę walkę, osobno i potem znów razem jako zespół, i widziałem jak walczyli o każdą pojedynczą cholerną nutę, którą wyczarowali. Widziałem jak ciężko i długo walczyli ze sobą, aby zrobić album, i widziałem ofiary w każdym zakątku twórczej ulicy (brak solówek, Kirk Hammett unikający jego typowych ścieżek dźwiękowych, szukający drogi ucieczki). Widziałem ich przedzierających się przez gąszcze zakłóceń, i widziałem ich robiących płytę razem bez basisty-członka zespołu. Poza tym wszystkim widziałem pewne wsparcie ze strony zarówno managementu, jak i Boba Rocka, i w końcu widziałem ich, jak wyłonili się z kokonu osobistych i studyjnych konfliktów i odosobnienia, aby wrócić do rozsadzania światowych scen z Robertem Trujillo na stanowisku basisty, jako nowym członkiem zespołu. Byłem w Europie na tych pierwszych letnich występach. Widziałem festiwale i trzy [koncerty] w ciągu jednego dnia w Paryżu [11 czerwca 2003] (w tym niezapomniany ciężki set w The Mighty Bataclan) i widziałem werwę i ogień, które były zarówno surowe, jak i cholernie ekscytujące. Metallica powróciła i była szybko zmieniająca się, niebezpieczna! A potem całe krytyczne beczenie runęło i stało się popularne…



Podobnie jak w przypadku większości wydawnictw Metalliki, jeśli od razu nie wpadnie wam w uszy, do głowy, serca, duszy, po prostu powinniście poczekać, ponieważ w końcu wam to WPADNIE (to dotyczy także Lulu, nawiasem mówiąc), ale być może bardziej niż jakikolwiek inny album Metalliki, jaki kiedykolwiek nagrali, St. Anger był ich „wyprzedzającym swój czas” dziełem. Podobnie jak Angel Dust, Faith No More był czczony przez niewielu z nas po jego pierwszym wydaniu w 1992 roku, jako prawdopodobnie [zrobiony] dekadę przed jego czasem, więc St. Anger był taki sam. Dziwnym trafem, było to około 2012-2013 roku, zacząłem słyszeć ludzi ryzykujących i przyznających się publicznie, że „lubili” St. Anger (choć na początku szeptem). Dziesięć lat później.

W porządku.

Nie zawsze można mieć całkowitą rację, i jeśli wasze uszy były zablokowane przez krytyczny skowyt machiny pierwszorzędnie dostarczającej zespół brzmiący przed ’03, to być może ja mogę dać wam małą przepustkę. Ale jeśli wciąż to do was nie trafi, jeśli wciąż będziecie załamywać ręce nad „dźwiękiem” czy „to brzmi jak niedokończone”, to wtedy weźcie pod uwagę kilka następnych akapitów nauki.



Po pierwsze, produkcja. Bob Rock powinien być pasowany na rycerza. Siedział tam, sędziował w waśniach rodzinnych, pośredniczył między braćmi, on kurwa grał na basie I znalazł sposób, aby całkowita elektryczność wszystkich tych surowych emocji zaskwierczała i wypaliła się i TRZASNĘŁA głośno i boleśnie, do tego stopnia, żeby sprawiła ból. I powinna. Czy zamierzasz spróbować powiedzieć mi, że gdy James wyje „some kind of monster, this monster lives” [„coś jakby potwór, ten potwór żyje”], powinien mieć dodatkowy trzywarstwowy niskoemisyjny podmuch i półgłos, aby załagodzić ból? Nie, oczywiście, że nie. Chyba, że lubisz muzykę tak jak lubisz herbatę, bezkofeinową, słabą i mleczno-białą. NIE! NIE NIE I JESZCZE RAZ NIE! To BRZMIAŁO jak grzmiąco ruda, bogata i zadziorna filiżanka herbaty z DODATKOWĄ kofeiną, ponieważ TO JEST takie JAKIE BYĆ POWINNO! Nie lubisz dźwięku werbla, bo jest za głośny? Mógł nie być na tyle głośny! Lars wyzwalając emocje i oddając skumulowane frustracje, ciężko wydobywa bębny z pieprzonego gąszczu jazgotu, czyż nie? Co do gitar, cóż ktoś nie chciał zdjąć łańcuchów z ostrzy, ponieważ wykorzystali każdą okazję, aby rozszarpać słuchacza bez cienia wytchnienia. W zasadzie, trochę wytchnienia, czy coś w tym pieprzonym rodzaju, zostało podane, ponieważ Hammett stał się ostatecznym graczem w tym przypadku, porzucając swoje solówki, aby pomóc napędzać czystym okrucieństwem dalej do przodu z bezpośrednią, gwałtowną riffowością. Taak, sam skok agresji i starcia są naprawdę smaczne, zmysłowo suta uczta prowadzi do samego serca uporządkowania wielu kryzysów, jedynego miejsca, w którym ci ludzie mogą to zrobić - studio.



Od pierwszych nieregularnych werbli „Frantica”, które następnie ustępują temu riffowi (małemu, złemu draniowi, kuzynowi „Frayed Ends Of Sanity”), wiesz, to podróż po kartach, i szybko zrozumiesz przez utwór tytułowy, że to nie jest podróż, którą będziesz w stanie przewidzieć, gdzie części i utwory ryczą tylko w jednym kierunku, aby zatrzymać się, zrobić przejście i poderwać się jeszcze raz. Dowiesz się, że riffy są zabójcze, ale wkrótce poczujesz, że każdy utwór jest swoim własnym mini-światem, prawie „mini-albumem” i być może najbardziej „postępowym” albumem Metalliki od …And Justice For All, który słusznie czuje się mocny i zwarty w porównaniu z St. Anger. Przecież oba są ze sobą całkowicie związane, każdy jest produktem żalu i wściekłości, każdy jest produktem ekstremalnej trudności, każdy jest kanwą bolesnych emocji, na której Lars, James i Kirk mogli je wszystkie wydać.

„Some Kind Of Monster” jest chyba najbardziej spójnym kawałkiem ze wszystkich, ociężałym monstrum, ale potem znowu jest przepięknie niezbalansowany materiał. Karabin maszynowy bębnów wniesiono do „Dirty Window”, w którym werbel dzwoni z warczeniem Duńczyka, inne niemal dziwaczne intro i wędrujące do kilku dewastujących wokali na „Invisible Kid” przed pierwszym z trzech klasyków Metalliki na tym albumie, „My World”, absolutnie grzmiącego ostrzału łomoczącego cię gównem, przed łącznikiem w 3:40 przed jednym z moich ulubionych w ogóle wokali Hetfielda… „God, it feels - like it only rains on me” [„Boże, czuję - jakby deszcz padał tylko na mnie”] on błaga, bezustanne cierpienie w jego głosie, a potem wraca do wyrażania gniewu dla tego ostatniego biegu.



Jak przypuszczam, „Shoot Me Again” jest tak blisko, że poczujesz lekką ulgę, w tym sensie, że tylko klepie cię gumowym młotkiem, zanim „Sweet Amber” zabierze z prędkością światła, znów zespół dosiada riffu jak mistrzowie dżokeje rasowego konia wyścigowego. „The Unnamed Feeling” jest kolejnym klasykiem w moich oczach, jego imponujące wstawki dają kawałek prawdziwych uniesień, a Hetfield kontynuuje śpiewając kilka ze swoich najlepszych i najsurowszych tekstów („It comes alive, it comes alive, it comes alive/And I die a little more”, „I’m frantic in your soothing arms/I cannot sleep in this down-filled world/I’ve found safety in this loneliness/But I cannot stand it anymore”… taak) [„Ono ożywa, ono ożywa, ono ożywa/A ja umieram trochę bardziej”, „Jestem szaleńcem w twych kojących ramionach/Nie mogę spać w tym tak wygodnym świecie/Jestem bezpieczny w tej samotności/Ale nie mogę znieść jej już bardziej”].

Powinieneś odczytać każde pieprzone słowo, jakie napisał na tym albumie, nawiasem mówiąc, ponieważ on wali prosto z mostu i zostawia tak jak jest. „I just wanna get the fuck away from me”? [„Ja tylko chcę kurwa uciec od siebie”] Daj spokój… Hetfield nigdy nie otrzymał lirycznej pochwały, na którą moim zdaniem zasłużył. „Purify” natrafia na masywną małą dziurę na torze jazdy, Lars ustanawia potężną niezbalansowaną ścieżkę perkusyjną, dostarczając ją przez cały czas, przed zamykaczem (i trzecim klasykiem) „All Within My Hands”, który ponownie wyrzuca stukanie werbla, zanim przyczepi się do riffu. Cudownie, po prostu gdy myślisz, że to wszystko się kończy, oni z powrotem kopią przez kolejne dwie minuty absolutnie szaloną thrasherią, a zanim album się skończy potrzebujesz tlenu, ponieważ fonetycznie (i fizycznie) nogi ci z dupy powyrywa.



Czy jest łagodny? Nie. Czy jest spójny w sensie symetrycznym? Nie. Czy ma dynamikę? Mnóstwo. Czy oni masowali delikatnie? Nie, oni pchnęli brutalnie wszędzie tam, gdzie trzeba, finezję poświęcili dla energii, okrzesanie wyrzucili dla emocji. Jeśli kiedykolwiek chciałeś przeczytać autobiografię Metalliki z pomiędzy 2001 a 2003 roku, możesz to zrobić za pomocą uszu i słuchania St. Anger.

Wciąż jednak, niektórzy ludzie, po jęczeniu na Load, jęczeniu na Reload i narzekaniu, notorycznym skarżeniu się na niemal wszystko, co Metallica zrobiła po Justice, znajdują coś do narzekania, mimo że trafili do samego serca prawdziwej ciemności. To prawdopodobnie bardziej świadczy o nich niż o zespole, typy ludzi, którzy skarżą się, kiedy jest za gorąco i skarżą się, gdy jest za zimno i skarżą się na ludzi narzekających cały czas; cóż to czas dla mnie do narzekania z całego serca na nich, i to nie bez powodu. Dlatego, że ich przypuszczalnie ulubiony zespół serwuje swój być może najgłębszy, najmroczniejszy i bezwzględnie najcięższy album, wraz z trzewiami rozrzuconymi wszędzie, a strażnik produkcji miał ścisłe rozkazy zostawić na podłodze plamy, i te głupkowate narzekania!

Jeśli nadal stoisz w rozkroku, posłuchaj i słuchaj dobrze. Załóż na siebie grube ubrania, usiądź i wybierz się w podróż ponownie. Ponieważ w moim głębokim przekonaniu St. Anger nie jest tylko klasycznym albumem Metalliki, jest jednym z ich naj-najlepszych, ze wszystkich wymienionych wyżej powodów. I nie chciałbym widzieć, że straciłeś szansę, nawet, jeśli jesteś spóźniony o 12 lat. Taka jest prawda!


Paddy
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 15
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Corsar
24.12.2015 11:34:09
O  IP: 37.248.254.180
St.Anger to jest album, który musiał się ukazac. Musiał się ukazac w takiej właśnie formie. To jest album, na którym James i Lars wypluli, wyrzygali wszystkie swoje złe emocje siedzące w nich od początku istnienia grupy. To jest album - dla nich - oczyszczający skołatane nerwy, zranione dusze, toksyczne umysły.

Tak widzę ten krążek i takie mam do niego uczucia i po nim odczucia.
RafałekM
24.12.2015 11:10:16
O  IP: 77.253.205.81
Kubuś -87

Ja to widzę tak, problem z Metalliką po czarnej płycie jest taki, że o ile wcześniej to oni wyznaczali jakieś trendy w ciężkim graniu, tak po od Load próbowali się do aktualnie panujących dopasować. Wiadomo, wymuszała to sytuacja na rynku muzycznym i to że w tamtych czasach metal w tradycyjnej postaci był w zdecydowanym odwrocie.
Na Load/Reload ciągnęli na potęgę, czasami wręcz cytowali ( Thron Within) Kyuss, Alice In Chains, Corrosion of Conformity czy Danzig, jednak robili to ze swoistym wdziękiem. Wszystko było dobrze skomponowane, zagrane, muzyka płynęła.

Na St.Anger próbowali ścigać się z Kornem, Limp Bizkit i im podobnymi, efekt tego wyścigu był iście groteskowy. Piosenki zmierzające donikąd, nieudolne próby rapowania/skandowania, kuriozalne emo wokale w Invisible Kid czy The Unnamed Feeling nie były w tym w czym ten zespół czół się naturalnie i wyszło jak wyszło. Trafili w próżnię.

Na potwierdzenie tego że było to posunięcie marketingowe, zwróć uwagę z kim wtedy koncertowali, Slipknot, Limp Bizkit, Linkin Park itd. To był wtedy top i oni próbowali się do tego topu i jego odbiorców dostać. Zresztą sami chyba nie czuli się z tym materiałem najlepiej, co przekładało się na obecność tych piosenek w setlistach, zazwyczaj pojawiały się dwie, bywało też że nie wrzucali do setu żadnej :)
Predator lecz mów mi Andrzej
24.12.2015 10:43:43
O  IP: 82.143.187.35
Kubuś naprawdę wierzysz, że ten album jest aż tak szczery, gdy teksty były pisane za pomocą faceta w swetrze? Tak samo jak nie wierzę w szczerość SKOM, bo trudno mi uwierzyć, żeby być do końca szczerym mając kamerę nawet w dupie ;P
Kubus-87
24.12.2015 10:06:14
O  IP: 95.173.217.203
Dwa lata temu zarejestrowałem się na Overkillu, żeby bronić St.anger i będę to robić, póki starczy mi sił. Wcześniej tu wchodzilem, czytałem newsy, komentarze i nawet nie czułem potrzeby "udzielania się" Jednak kiedy zobaczyłem komentarze wlaśnie typu : "Album nudny jak flaki z olejem, karykatura ówcześnie panujących trendów.... ten album to, za przeproszeniem, gówno w najczystszej postaci poczułem potrzebę, żeby zainterweniować. I tak oto jestem i zanudzam Was swoimi spostrzeżeniami po raz kolejny.

RafalekM masz prawo tak, myśleć to Twoja opinia. Nie wszystko wszystkim musi przypaść do gustu.

NIKT zwrócił uwagę na BARDZO ważną rzecz. Oglądając np. jakiś film, ważna jest atmosfera, miejsce w którym go oglądamy. Wręcz najważniejszy jest klimat, który panuje dookoła. Inaczej np. odbiera się dobry Horror w ciemności i samotności...

Dokładnie tak samo jest z muzyką. Są utwory i całe albumy, które równie dobrze brzmią w domu, w aucie, na słuchawkach, w kolejce w sklepie i w radiu.
I Jest St.Anger po którego sięgam KILKA RAZY DO ROKU i zawsze będę twierdzić, że to jeden z najlepszych, najbardziej potężnych i najbardziej szczerych albumów Mety.
Zapuszczam ten album (w wersji wideo)w studiu, kiedy jestem totalnie wkur...ny na takim poziomie głośności, że po 10 sekundach na kinie domowym można smażyć jajka. I w tym własnie momencie, ten album jest tak potężny i niesamowity jak żaden inny. Proste, wręcz prymitywne riffy wgniatają w zięmię. Na tym albumie nie chodzi o dźwięk werbla moi drodzy. Chodzi o PRAWDĘ. Kto spróbuje ten zrozumie.

https://www.youtube.com/watch?v=sv5Ehp5hpRg

St.anger to jeden z najlepszych albumów Mety i jeden z najlepszych jakie kiedykolwiek powstały. Dziękuję za uwagę.

Zdrowych, wesołych, rodzinnych i spokojnych świąt dla Wszystkich. Pozdrowionka!

Pokaż podgląd
Predator lecz mów mi Andrzej
24.12.2015 00:04:19
O  IP: 82.143.187.35
St. Anger jest jak cięcie piłą tarczową po tytanowym bloku ;P
Lars84
23.12.2015 21:49:21
O  IP: 31.63.236.77
St. Anger, to jest po prostu Tru Metal :)
a7xsz
23.12.2015 21:01:25
O  IP: 31.61.136.177
Ze swojej strony dziękuję za życzenia i wzajemnie :)

Ja mam i Święta i wolne dni od pracy (wykorzystany ostatni dzień urlopu) :)

A nikt nie zwrócił jakoś uwagi, że album musi być na finiszu. Czemu? Przecież po tym wideo widać, że ten kawałek cały nagrany, do tego wszystkie ścieżki. A Het zachrypnięty, czyli ostatnio wokalowo działał. Ciekawe kiedy new album, ale wnioskuję że szybko. Marzec maks ?

Mówię, nie można porównywać Ronnie z czasów Loadów, do jakiegokolwiek kawałka ze STA.
Load/Reload - długość kawałków nikomu nie wadzi. Przy tamtych kawałkach, to norma. Subtelne, delikatne. Zaaranżowane.
W przypadku STA mamy do czynienia z czymś innym - surowym graniem, garażowym, agresywnym. Zamysł był by zamęczyć słuchacza na maksa, tymi emocjami, tekstem, gniewem, brzmieniem, no to i długością.
Ja bym skrócił, choć może i w tej długości jest COŚ wyjątkowego.

Nie składam żadnych deklaracji czy lubię długie kawałki i które itd.,tak tu sobie luźno wymieniamy poglądy w danej chwili.
NIKT
23.12.2015 20:31:54
O  IP: 81.190.71.228
St.Anger jest świetną płytą aczkolwiek najlepiej mi się jej słucha jak mnie najdzie na nią ochota podczas gdy jestem wkurwiony lub po prostu mam taką ochotę. UNNAMED FEELING jest w tym wypadku utworem odbiegającym od tej reguły. Mogę go sobie zapuszczać tak często jak WHIPLASH w jakimś tam okresie mojego, wspaniałego życia gdy poznawałem muzykę metalową :) Oczywiście to są inne emocje i inny sposób postrzegania świata przeze mnie więc nijak nie można porównywać WHIPLASH wczoraj z UNNAMED dziś.
No to skoro wypowiedziałem się na temat szanowni OVERKILLERS to w ramach spamu życzę WAM w ciągu najbliższych dni świątecznych (tudzież wolnych od pracy w wersji dla ateistów) jak i wszystkich dni przez resztę życia (głupio życzyć komuś dobrze tylko na kilka dni) zdrowia, szczęścia i radości. Bawcie się świetnie a w nowym rocku spełniajcie swoje marzenia, osiągajcie sukcesy, bijcie rekordy, KUPCIE NOWY ALBUM METALLIKI (sorry musiałem :P )
Do zobaczenia na zajebistych koncertach OVERKILLERS ,,/
Predator lecz mów mi Andrzej
23.12.2015 20:21:39
O  IP: 82.143.187.35
Tyle, że Ronnie a7 jest dość długi, a Ty ponoć nie lubisz długich kawałków ;P

Ja akurat lubię i dlatego zawsze to była jedna z tych rzeczy za co szanowałem Metę, wystarczy porównać MoP Mety i RiB Selera, ten drugi album się szybciej kończy dla mnie niż w ogóle zdążył się zacząć. Meta zaś nigdy nie bała się grać kawałków powyżej 6 minut, bo to był u nich standard (a mimo tego człowiek chce jeszcze więcej), który powoli zaczął się zmieniać na BA, choć nawet na Load są długie jak boski Fixxxer chociażby. Pomijam tu StA bo to karykatura, jedyny album gdzie faktycznie tylko na plus wyszłoby skrócenie kawałków do 3-4 minut każdy.

Czasem myślę, że może Bob przysnął przy tworzeniu i zapętliło mu się ze 2/3x przypadkiem i wyszło jak wyszło ;P
a7xsz
23.12.2015 19:52:07
O  IP: 31.61.136.177
Ja pisałem różne, czasem sprzeczne, przez lata opinie na temat STA.

Dziś mogę powiedzieć tyle:
-Są kawałki które lubię bardziej, są kawałki których nie słucham (Purify).
-SKOM, Unnamed, All Within i nawet STA to dla mnie klasyki.
-SKOM-owy riff miażdży.

Wszyscy muszą zrozumieć, że kiedy powstaje album, ważne są tzw. okoliczności. Czasy, trendy, stan zespołu, etap kariery itd.
Jak powstawał KEA, co innego ich napędzało.
Jak powstawał AJFA, co innego ich napędzało.
Jak powstawał BA, co innego ich napędzało.
Więc nie można ot tak wyrwać sobie z kontekstu poszczególny album i np. porównywać z innym.

Rozumiem ideę tego albumu. Czym się kierowali. Wszystko da sięwytłumaczyć i ma to sens, ręce i nogi.
Brak solo, brzmienie, kto pisał teksty - to wszystko wynikało z unikalnej WTEDY sytuacji.

Każdy powtarza, że album ma potencjał. Bo tak jest. STA ma potencjał, DM ma potencjał.
Niektóre riffy, pomysły, zagrywki, motywy, są zajebiste. A nawet wręcz ultra-zajebiste.

Problemem lekkim wg mnie jest tzw. ostatecznie szlifowanie, końcowe wykonanie - w sensie brzmienie.
Rozróżnijmy dyskusje o muzyce (riff, pomysł), od dyskusji o kształcie (czyli wykorzystaniu tego riffu), od wreszcie dyskusji o BRZMIENIU.

Jeśli chodzi o STA, dla mnie wystarczyłoby po prostu tylko skrócenie kawałków. Riffy super, brzmienie niech zostanie, brak solo i zamysł-braku ego, zespołu jako wspólnoty, garażowe granie, surowe-szanuję. Po prostu krócej.

A jeśli chodzi o DM, tu jest problem brzmienia.

Więc, skoro nadchodzi nowy album, tak naprawdę nie ważne jest dla mnie jak będzie się kawałek nazywał, który z kolei bedzie na płycie i czy będzie miał solo czy nie. Ważne, żeby brzmiał normalnie. Wg mnie normalnie, czyli powtarzany do porzygu przeze mnie Ronnie Rising Medley.
RafałekM
23.12.2015 19:42:47
O  IP: 77.253.205.81
Marios, ludzie przy tym odpadali nie dlatego że jest to ciężkie i brzmi tak czy inaczej. Wymiękali bo ten album to, za przeproszeniem, gówno w najczystszej postaci ;)
RafałekM
23.12.2015 19:38:48
O  IP: 77.253.205.81
Album nudny jak flaki z olejem, karykatura ówcześnie panujących trendów. Tak twierdziłem po premierze, tak twierdzę dzisiaj i tak będę twierdził za 10 lat.
twistedme
23.12.2015 19:28:14
O  IP: 213.92.229.127
Nie no album ma potencjał

https://www.youtube.com/watch?v=lU-UI3_6HcM

I w tej formie jest jak najbardziej ok, ale moim zdaniem do klasycznych wydawnictw, jak chociażby Load, to się nie umywa.

Pokaż podgląd
Predator lecz mów mi Andrzej
23.12.2015 19:11:08
O  IP: 82.143.187.35
Widać, święta nowy rok, Lars sypnął dodatkowym groszem, by napisać tekst na zamówienie, a nuż sprzedamy trochę StA na święta. Tak widzę ten tekst, dodatkowo uważam za mocno bluźniercze przyrównywać ten album do AJFA, do takiego majstersztyku jakim jest Frayed i cała reszta albumu, która nie ma sobie równych, ale redaktor chyba mocno wciąga, więc pewnie można go zrozumieć. Album jest słaby i takim pozostanie, choć są elementy co mają potencjał i wybijają się ponad resztę miernoty (Unnamed Feeling, Some Kind of Monster czy St. Anger). Widać też, od kiedy So What! stał się bardziej dostępny coraz więcej tekstów się w nim pojawia jaki to jest niesamowity album. Do tego teksty pisane z gościem w swetrze, szkoda że go nie wpisali, ja bym czuł się urażony. Nigdy mnie ten album nie przekona, bo jest po prostu słaby i jeszcze raz to napiszę, ten kto przyrównuje to do Justice ma drewniane uszy, bo finezji na StA jest zero.

Trzeba jeszcze pamiętać, że to pierwszy album, kiedy Meta weszła w tzw. cyfrowy świat, a co za tym poszło było to przedwiośnie DM, czyli klejenia kawałków z wycinków, tyle że w przypadku DM była jeszcze jakaś różnorodność, to tutaj mamy zapętlenie w kółko tego samego. Copy Paste Copy Paste hell yeah James!

grzmiąco ruda, bogata i zadziorna filiżanka herbaty z DODATKOWĄ kofeiną

Widać, że podczas terapii Rudy na kolanie machnął im trochę materiału - muszę korzystać póki jeszcze punktów nie wlepiają ;P
Marios
23.12.2015 18:06:30
O  IP: 89.151.18.192
I pomyśleć, że ci wszyscy narzekający przez tę dekadę na Angera, na co dzień słuchają metalu. Może nawet bardziej ekstremalnego niż Metallica... a polegli przy Gniewie. Nie dali rady przejść przez te 75 minut. Wyłączali z płaczem, myśląc "Nie dam rady tego przesłuchać".

Ale i na naszym Overkillu pewnie posypią się komentarze: "Ja doceniałem St. Anger zanim to było modne".

Niemiłosiernie wysunięta, waląca słuchacza po łbie stopa bębnów, zawsze będzie mi przypominać perkusję z "Justice".

OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak