W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Robert o zaangażowaniu w pracę w Metallice i projektach pobocznych - wywiad z So What! 21.4
dodane 18.01.2016 11:11:09 przez: Rafał
wyświetleń: 3480
W numerze 21.4 magazynu "So What!" znalazł się obszerny wywiad z Robertem Trujillo przeprowadzony w ubiegłym roku przez Steffana Chirazi. Poniżej pierwsza część rozmowy, na temat pracy Roberta w Metallice i innych projektach pobocznych. Materiał przetłumaczył dla nas Imperius - wielkie podziękowania i pozdrowienia!


Kiedy Robert Trujillo dołączył do Metalliki 11 lat temu (tak to już 11 lat mineło), można było się spodziewać, że wszelkie projekty poboczne w jakich brał udział, a słynie z dużej ilości takowych, zwolnią tempo pod naciskiem nawału pracy, jaki czekał go z zespołem. Robert okazał się jednak człowiekiem, który jak nikt inny kogo znam, żyje w myśl zasady – „Wyśpię się po śmierci”. I to dosłownie. (...)

Na samą myśl o tamtym roku (2014) czuję zmęczenie. Na co dzień była praca z Metalliką, ale oprócz tego był występ z Infectious Grooves, koncerty Mass Mental w Europie i film animowany ‘Tallica Parking Lot. I oczywiście był film o Jaco Pastoriusie. Projekt, który przez lata targany falami przypływów posuwających go naprzód i odpływów wstrzymująch jakikolwiek postęp w tej materii odkrył wiele pereł i skarbów, zanim nawet zbliżył się do etapu bliskiego ukończenia. Na tyle bliskiego, że dało to prawdziwego kopa entuzjazmu Robertowi, który mógł pokazać wstepną wersję obrazu na festiwalu filmowym Mill Valley w październiku 2014. Należy dodać, że film został bardzo ciepło przyjęty przez tamtejszą widownię. Na dodatek Robert współ organizował i poprowadził muzyczny jam session w klubie Sweetwater Cafe w Mill Valley natychmiast po projekcji filmu. Jak się jednak okazało nie było to typowe spotkanie paru kolesi chących sobie pobrzdąkać kilka kawałków, a istna kawalkada muzyków, którzy w sumie wykonali na żywo SKRÓCONĄ listę ponad 30 piosenek. Nie da się nawet opisać jakiego rodzaju prób i organizacji to wymagało.

Pomiędzy tym wszystkim, oczywiście musiał znaleźć się czas na rodzinę i... relaks? Surfowanie może? Z trudem udało mi się wyrwać trochę cennego czasu Roberta z jego napiętego grafiku i namówić go na rozmowę, która odbyła się w kwaterze głównej Metalliki, pewnego poranka o godzinie 9:00, tuż przed sesją prób i pisania nowego materiału z zespołem. Pierwsza rzecz o jaką go zapytałem to jak do cholery znajduje on czas nawet na surfowanie w obecnej sytuacji?

„Cóż, zdarzało się, że ja i Paul (Marchand, reżyser filmu o Jaco- SC) spotykaliśmy się i omawialiśmy pewne szczegóły filmu w wodzie, surfując wspólnie.” – odpowiada Rob. Ale założę się, że to był jedyny moment, kiedy mógł on odpocząć i trochę się zrelaksować. Myślę, że jest jeszcze jedna rzecz jaką należy docenić u Roba, to jest ten swoisty muzyczny niespokój, to pragnienie prawdziwego jazz mena, który zawsze poszukuje, a to nowego riffu, a to żeby z kimś pograć. Takie dążenie by ciągle podróżować po wodach procesu twórczego, próbjąc wszystkiego i wszędzie, ale nigdy nie zapominając gdzie jest jego obecny dom. Byłoby interesujące zobaczyć kim by został Rob, gdyby żył w latach 50-tych i 60-tych w Nowym Jorku. Ale dość dygresji, wracamy do rozmowy. (...)



SC: Pomówmy może na wstępie o ogromie projektów w jakie ostatnimi laty jesteś zaangażowany. Filmy, Infectious Grooves, Mass Mental i Metallica oczywiście. Przybliż nam trochę ten zwariowany świat w jakim żyjesz.

RT: To jest szalone. W momencie kiedy dołączyłem do Metalliki wszystko momentalnie eskalowało. Mój pierwszy rok w Metallice to było jak wskoczenie w wir huraganu. Musiałem nauczyć się całego katalogu starych piosenek, jak i nowych utworów z St Anger, których nawet sam zespół nigdy jeszcze nie grał na żywo i nawet nie przygotowywał się do grania ich na żywo w trakcie prób. To było niesamowite. Potem był koncert w więzieniu San Quentin, program MTV Icon, gdzie zagraliśmy wiązankę piosenek, czy trochę później przygotowywanie się do koncertów jubilieuszowych w Fillmore. Wszystko, to była bardzo ciężka praca. Choć pewnie mogłoby być i trudniej.

SC: Myślisz, że wszystko to zwiększyło twoje możliwości, co do radzenia sobie z natłokiem pracy?

RT: Tak. Ten nakład pracy po dołączeniu do Metalliki przygotował mnie do radzenia sobie w podobnych sytuacjach, ale to czego doświadczyłem podczas festiwalu filmowego w Mill Valley, a szczególnie podczas wieczoru w Sweetwater Cafe, przygotowania do tego, to już kompletnie inny poziom. Wiesz, myślałem wcześniej, że osiągnąłem już swoje maksimum z tym wszystkim, co działo się w Metallice, ale to?!!! Nakład pracy jakiej to wymagało, próba równego rozłożenia środka ciężkości pomiędzy rodziną, Metalliką, sesjami pisania nowego materiału i próbami z tymi 20, jakże różnymi muzykami, którzy mieli wystąpić w Sweetwater to było ogromne i zniechęcające miejscami zadanie. Codziennie musiałem być tutaj w naszej kwaterze głównej (San Rafael, Kalifornia) około 9 rano, ale jednocześnie musiałem być w Los Angeles przygotowując muzyków do występu. Co rano przylatywałem więc tu z Los Angeles na spotkanie z chłopakami z zespołu, co oznaczało, że musiałem wstać koło 5 rano, złapać samolot o 7, żeby zdążyć tu na sesje pisania nowego materiału. Potem, gdy skończyliśmy, wsiadałem w samolot i leciałem z powrotem tego samego dnia do Los Angeles, żeby móc odbyć próby z dwoma lub trzema kolejnymi muzykami wieczorem. Dzień kończył się na tym, że byłem w łóżku koło 1 w nocy, a następnego dnia musiałem znów wstać o 5 rano, żeby złapać samolot do San Francisco na sesje z Metalliką.

Oczywiście teraz jesteśmy mocno nastawieni na tryb tworzenia nowego albumu, co jest bardzo ekscytujące i sprawia, że jesteśmy bardzo produktywni. Zależało mi więc na tym by nie stracić tego impetu z jakim poruszała się Metallica, aby utrzymać moje zaangażowanie w proces twórczy, ale jednocześnie próbowałem to pogodzić z przygotowaniami do występu w Sweetwater. Oprócz tego zbliżała się projekcja filmu, musiałem więc trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o edycję obrazu, miksowanie dźwięku i ogólne sprawy związane z festiwalem.




SC: Co jeszcze możesz nam powiedzieć o projektach w jakie byłeś zaangażowany?

RT: Ogólnie rzecz biorąc nie bardzo wiem co wydarzyło się w ostatnich trzech latach. Kiedy organizowaliśmy festiwal Orion, moją spuścizną było Infectious Grooves, co bardzo mi pasuje, bo to w końcu część mojego rodowodu. Uwzględniając, że to już 20 lat minęło od ostatnich koncertów Infectious Grooves, obecnie znów pojawiło się zapotrzebowanie by usłyszeć tę muzykę znów na żywo. W zasadzie więc Metallica wyposażyła mnie we wszystkie konieczne narzędzia i zaprosiła mnie do tego bym wskrzesił ten zespół w trakcie koncertów. W tym samym czasie był projekt Metalliki z butami Vans i tak się złożyło, że w moim segmencie butów współpracowałem z Tonym Trujillo, który jest profesjonalnym skatebordzistą, ale i muzykiem, wiele więc nas łączyło.

SC: Zaznaczmy tylko w tym miejscu, że nazwisko „Trujillo” jest w kulturze meksykańskiej tym, czym Smith w angielskiej.

RT: (Śmiech) Racja, tak, nie jesteśmy spokrewnieni. Co było wspaniałe u Tonego to to, że pochodzi z kultury skateowej i jego świat obraca się wokół tych samych spraw, co mój. Poza tym, Tony zajmuje się muzyką, a jego żona Ashley jest perkusistką, więc było nam bardzo łatwo się porozumieć. Zaprosiłem go też na festiwal Orion, bo wszystko to działo się mniej więcej w tym samym czasie.



SC: Ok, pora na odrobinę samooceny. Dziś i teraz, jak jest z twoim psychicznym i fizycznym zdrowiem? Pytam o to, bo patrząc na to z zewnątrz można mieć wrażenie, że podejmujesz się większej liczby zadań niż jesteś w stanie podołać. Odwaliłeś kawał dobrej roboty jak dotąd i przetrwałeś to, ale nie będę odosobniony w opinii, gdy powiem, że wygląda jakbyś balansował na krawędzi swoich możliwości. Zatem, tak z twojej perspektywy, jak to jest?

RT: Szczerze powiem, że ten jeden konkretny miesiąc (kiedy odbył się festiwal w Mill Valley i koncert w Sweetwater – SC) wymknął mi się spod kontroli. Starałem się nie narzekać na to wśród mojej rodziny, bo w końcu sam tego chciałem.

SC: To bardzo szlachetne.

RT: Jednocześnie wszystko to dało mi bardzo dużo satysfakcji i opłaciło mi się. Nie w wymiarze finansowym, bo pod tym względem to nie przyniosło żadnego zysku, ale osobiście pod względem doświadczenia. Opłacił się cały ten ogromny wysiłek, bo pokazał mi na ile jestem twardy i stanowczy, kiedy idzie o zarządzanie własnym życiem, ukończenie projektu, którego się podjąłem. To było prawdziwą wartością tego przedsięwzięcia. Udało się i jestem z tego dumny. I to jest trochę podobne do mojej pracy w ramach Metalliki. Trochę jak z tymi koncertami w Fillmore. Wydaje mi się, że podczas przygotowań do tych występów rocznicowych przejąłem rolę takiego pseudo dyrektora muzycznego. Chodzi mi o to, że starałem nauczyć się wszystkich tych piosenek najlepiej jak potrafiłem, po to by odciążyć trochę Larsa, Jamesa czy Kirka. Bo przecież jesteśmy w San Franscisco, ja jestem z północnej Kalifornii, oni mają tutaj swoje rodziny, mają masę innych zajęć poza zespołem. Czułem więc, że kiedy już przyjeżdżam tu do Bay Area, to moim zadaniem jest nauczyć się najwięcej ile mogę z szerokiego katalogu Metalliki, nauczyć się wszystkich tych mniej znanych i rzadziej granych piosenek najlepiej jak potrafię, po to by gdy przyjdzie do wykonania ich na żywo moja wiedza i umiejętności były taką bazą, na której James, Lars i Kirk mogą się oprzeć. Dzięki temu będzie im odrobinę łatwiej i zaoszczędzi nam wszystkim masę czasu.



SC: Chodzi ci o to, że wykonasz swoją część na tyle perfekcyjnie, że twoja gra odświeży im pamięć, jak te utwory naprawdę wyglądają i ułatwi powrót do kawałków jakich od bardzo dawna nie wykonywali?

RT: Dokładnie tak. Przejąłem tego typu pozycję w zespole podczas tych kocertów w 2011, bo jak mówiłem wcześniej, czasowo mogłem sobie na to bardziej pozwolić niż pozostali. Kiedy byłem tutaj podczas całego roboczego tygodnia, a moja rodzina została w południowej Kalifornii, mogłem spędzić więcej czasu pracując.

SC: Pozwól, że wrócę na chwilę do wystepu w Sweetwater, bo ten aspekt sprawy wydaje mi się bardzo ciekawy. Byli tam Benji Webb (Skindred & Dubwar), Whit Crane (Ugly Kid Joe), Armand Sabal-Lecco, Mark Osegunda (Death Angel), sporo twoich starych dobrych znajomych. I tak przychodzi mi na myśl, że kiedyś gdy, pracowałem z Nirvaną zauważyłem, że bardzo starali się pomagać, promować i mieć blisko siebie ludzi, którzy wcześniej jako artyści, czy po prostu przyjaciele, bardzo ich wspierali. Czy w twoim przypadku jest tak samo?

RT: Tak, wiesz wydaje mi się, że na przełomie mojej kariery, w trakcie tej podróży muzycznej, zawsze... miałem marzenie, by mieć możliwość grać z muzykami najlepszymi w swoich dziedzinach, na swoich poziomach. I tak, grając z Metalliką to prawdziwe błogosławieństwo pracy z najlepszymi w dziedzinie metalu. To samo mógłbym powiedzieć o moich latach w Suicidal Tendencies czy kiedy grałem z Jerrym Cantrell... Wiesz nauczyłem się tak wiele od Jerrego, choć muszę przyznać, że praca z nim była bardzo ciężka. Kiedy nagrywałem ten album z nim, Jerry był w trudnym okresie swojego życia, zajęło nam to parę lat i były momenty, kiedy miałem ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Głowa mi już od tego pękała. W sumie uważam jednak, że stworzyliśmy swoistą muzyczną deklarację tym albumem. Nie przyniosło nam to sukcesu komercyjnego, ale uważam, że ten album był ważnym artystycznym osiągnięciem i jestem z niego dumny. I z całego mojego doświadczenia, jakie wyniosłem z pracy z Jerrym. Zmierzam więc do tego, że są w moim życiu muzycy, których znam od wielu lat, którzy stali się ważną częścią mojego życia, i którzy mi pomagali w pewnych sytuacjach. I tak, oczywiście że chciałbym się teraz im odwzajemnić i pomóc. Ale jednocześnie czasem mam ochotę zwyczajnie pograć sobie z nimi, dla zabawy. W końcu to jest to, co lubię.



Szczerze ci powiem, że basiści, którzy pojawili się na tej scenie w Sweetwater to jedni z najlepszych na świecie w branży. Prawdziwi artyści. Nie mówię o sobie, ale Armand Sabal-Lecco, Jerry Jemmott, David Pastorius i Felix Pastorius, czy mało znany Craig McFarland. To była prawdziwa drużyna marzeń. Co więcej to muzycy, którzy często są niedoceniani. Ci kolesie mogliby zagrać z każdym na tej planecie, w dowolnym stylu muzycznym. Oni pozostają szczerzy z samymi sobą i wobec swojego instrumentu. To nazwiska, które w środowisku basistów budzą zachwyt i podziw. (...) Spójrz na Jerrego Jemmont, przecież to żywa legenda basu, ostatni chyba tego pokroju muzyk, który jeszcze żyje. On był ulubionym elektrycznym basistą Jaco Pastoriusa. Swego czasu grał z takimi muzykami jak: B.B. King, Aretha Franklin czy King Curtis. (...) Jerry grał na basie w piosence „Mr. Bojangles”. Półtora roku temu nikt nie wiedział czy on jeszcze żyje. Niedawno wręczono mu jego dwie nagrody Grammy z 1969 roku, bo dopiero teraz ktoś go odnalazł. Jerry mieszka gdzieś w Alabamie. Zmierzam więc do tego, że to był bardzo wyjątkowy wieczór, kiedy wszyscy ci basiści pojawili się na tej samej scenie. W ten sposób złożyliśmy hołd dla instrumentu jakim jest gitara basowa. Co więcej, było wspaniale mieć tam członków rodziny Pastoriusa: Mary, David, Felix, Eric Young, czy wnuczka Jaco – Sophia.



Imperius
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 5
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Imperius
21.01.2016 00:19:06
O  IP: 86.134.7.74
@_Egon_
@Predator lecz mow mi Andrzej

Juz w pierwszym pytaniu cz.2 poruszony zostanie ten temat. Czekajcie, juz nie dlugo.
_Egon_
20.01.2016 10:20:15
O  IP: 5.45.62.130
Myślę że facet się pilnuje. Wie jak potraktowano Rudego ("A oni wpakowali mnie do tego busa bez grosza w portfelu. Nie miałem nawet na jedzenie. Byłem bez niczego. 4 dni podróży bez jedzenia, bez picia. To były 4 dni pierdolonego piekła. Musiałem nauczyć się żebrać") czy jak gnoili Jasona i potem go wywalili na zbity pysk. Rob coś tam robi tu zagra tam pierdnie ale w sumie niewiele z tego wynika i pewno zawsze pyta grzecznie Larsa o pozwolenie.
Predator lecz mów mi Andrzej
19.01.2016 12:18:51
O  IP: 82.143.187.35
Dlatego pewnie jego dni w Mecie są policzone ;P chłopak z roku na rok coraz bardziej rozbrykany, zobaczymy kiedy wielki Larson i Jameson uzna, że granica została przekroczona ;P
Marios
18.01.2016 23:00:45
O  IP: 89.151.18.192
Czekam na dalszą część. Bardzo mnie ciekawi, czy Roberto w choćby jednym zdaniu streścił swój bardzo duży udział w Farmikos.
Imperius
18.01.2016 22:27:39
O  IP: 213.205.252.238
Jedno na pewno można powiedzieć o Robercie: to prawdziwy pasjonata we wszystkim co robi.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak