W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Metal Blade - ostrze, które nie rdzewieje - recenzja Dla dobra metalu. Historia Metal Blade Records
dodane 10.04.2020 14:09:48 przez: Marios
wyświetleń: 3302
Już 15 kwietnia premiera książki pt. Dla dobra metalu. Historia Metal Blade Records. Jej autorem jest Brian Slagel - założyciel wytwórni. Książka powstała przy współpracy z Markiem Eglingtonem. Mieliśmy przyjemność, jako jedni z pierwszych, zapoznać się z pozycją wydaną przez IN ROCK. Zapraszamy do lektury.






Jak ta książka jest wydana! Twarda oprawa, okładka pełna wytłoczeń (!) – można pogłaskać truposza od Cannibal Corpse, czy slayerowego kozła-mięśniaka, który zdobi okładkę Show No Mercy. Ponadto widać czaszki, gargulce i ornamenty, które są nieodłączną częścią graficznego rozmachu albumów z kręgu heavy metalu. Takie podejście do zewnętrznej formy wydania książki to przyjemność obcowania z produktem już od pierwszych sekund.

Overkillowcom prędzej czy później przemknie przez głowę myśl w temacie tego, czy książka Briana Slagela ma w fabule choćby trochę Metalliki. Są to wątpliwości tym bardziej zasadne, że wydawnicza część kariery Metalliki to ledwie Metal Massacre z 1982 roku, więc metallicowa przynależność do Metal Blade wydaje się być prehistorią, czy tam paleontologią. A co dostają fani Metalliki? Po pierwsze mamy przedmowę napisaną przez Larsa Ulricha… oraz ogrom pozostałych stron, dotyczących nie tyle samej Metalliki, co małego Duńczyka właśnie.

Pierwsze miesiące prób funkcjonowania Metal Blade zostały przedstawione na 70-ciu stronach, na których równie ważną rolę jak Slagel, ma w tej historii Ulrich. Jeśli biografie Metalliki napisane przez Joela McIvera i Micka Walla wykreowały w naszych głowach osobę Briana Slagela jako gościa od wspólnych wypadów po sklepach muzycznych u boku Kornarensa i Ulricha, to oczywiście jest to wszystko prawdą, jednak podaną w tak ograniczonej formie, że sięgając po Dla dobra metalu, czytelnik na początku będzie zaskoczony ogromem zajęć, które zainicjował Brian Slagel tylko po to, by wszelkimi sposobami promować ukochaną muzykę. A miało się to wszystko zakończyć na jednorazowym wydaniu składanki utworów lokalnych kapel...

Brian Slagel polecił Metallice najpierw Kirka Hammetta, później Cliffa Burtona a na końcu Jasona Newsteda – znamy te fakty, nie? Ale to nie były wyłącznie polecajki fana ciężkiego grania, który wskazuje kolegom kolejne postaci, bo przecież razem przemierzali setki kilometrów, by kupować importowane albumy europejskich kapel. Rekomendacje pochodziły od gościa, który już wówczas (w 1982-86 roku) zyskał olbrzymią siatkę kontaktów metalowego rynku Los Angeles. Przez pierwsze 70 stron śledzimy perypetie dwóch bohaterów: Nie było Metalliki był Lars, nie było Metal Blade, był Brian. Ich wzajemne napędzanie się do działania zaowocowało dwoma długowiecznymi przedsięwzięciami, które dziś są marką w świecie muzyki metalowej.

On nie inspiruje się nikim z zewnątrz. Ufa za to swoim uszom i swojemu metalowemu sercu. Liczy się tylko to, czy muzyka porusza jeden z tych wymienionych organów. W świecie, w którym coraz więcej osób zdaje się podążać we owczym pędzie za innymi – kierując się niekiedy naciąganymi i nieszczerymi motywacjami – Brian zdaje się nadal stać ponad wszystkimi, patrząc z boku na ich działania – taki rys osobowościowy Slagela przedstawił w przedmowie Ulrich. Czytając o losach Metal Blade w kolejnych dekadach, które to dekady są punktem orientacyjnym na zmiennej mapie rynku muzycznego, widzimy właśnie szefa, który zdaje się tylko na własną intuicję i robi dokładnie odwrotnie do wytwórni muzycznych, które – jedna po drugiej – znikają z wydawniczego świata muzyki. Identyczne podejście Larsa możemy zaobserwować w przypadku długowieczności Metalliki i walki o to, by nie przepaść na rynku, by nie zostać zapomnianym: Wszyscy słuchamy dużo muzyki innych zespołów i jesteśmy bardzo świadomi tego, co robią te kapele. To, co dzieje wokół muzyki, nie jest tym, co chcielibyśmy zrobić z własną twórczością. Myślę, że nauczyliśmy się od tych kapel jednego: nauczyliśmy się, czego nie robić – w te słowa wpisują się także starania Briana Slagela, by jego wytwórnia na rynku muzycznym XXI wieku, funkcjonowała bardzo dobrze. Starania o zapewnienie bytu własnej firmie nie wiązały się li tylko ze zmianą sposobu słuchania muzyki przez klienta. Roadrunner i Nuclear Blast to dwie ogromne wytwórnie na rynku muzyki metalowej, które zdominowały ów rynek mimo, że powstały zdecydowanie później niż Metal Blade. Część historii o rywalizacji między wielką trójką, również czyta się pasjonująco. To w czasach panowania tych wielkich firm, Slagel zdołał ściągnąć do siebie najpierw Vader, a w 2009 Behemoth, wydając Evangelion. Jak bardzo wywindowała przez dekadę światowa rozpoznawalność kapeli Nergala, wszyscy obserwujemy. To zasługa sprawnego zarządzania Metal Blade Records.



Metallica na 30-leciu Metal Blade



Świetnie w książce wypada bezpośredniość opowiadania o własnej wytwórni. Slagel nie kluczy, nie owija w bawełnę, nie prawi czytelnikowi głodnych kawałków. Po ponad trzydziestu latach wie, w jakim celu nadal przewodzi Metal Blade. Gdy połączył swego czasu siły z telewizyjnym kucharzem, Chrisem Santosem, miał dokładny plan całej współpracy: Oczywiście kilkakrotnie [jako firma] współpracowaliśmy w ciągu lat z innymi wytwórniami, ale współpraca z Chrisem była wyjątkowo interesująca, ponieważ miał dostęp do całej bazy mainstreamowych reklamodawców, do których normalnie nie mielibyśmy wstępu. Chris bywał i w „Good Morning America” i na łamach „Wall Street Journal” – a trudno byłoby tam zobaczyć Metal Blade. Po prostu podczepiłem się pod niego. Podobnych strzałów Brian wprowadził w czyn więcej, o czym opowiada w gawędziarski sposób na stronach swojej książki. Pokłosiem tych kontaktów są wywiady z muzykami, którzy współpracowali z Metal Blade. Rozmowy z Jamesem Hetfieldem też nie zabrakło.

Dodatkiem do polskiego wydania jest rozdział z recenzjami kilku albumów wydanych przez Metal Blade. I teraz autentycznie zastanawiam się, dla kogo pisze się recenzje albumów w 2020 roku... Kto czyta dziś recenzję muzyki, którą może odpalić w dowolnym momencie przez Youtube i wszelkie platformy streamingu? Czy dziennikarze muzyczni przeleżeli pod lodem ostatnie dwie dekady? Dla kogo oni to piszą? Pojęcia nie mam. Za to mam nieodparte wrażenie, że recenzje albumów dziś o wiele bardziej szkodzą, niż pomagają słuchaczowi. Czytanie recenzji dzisiaj może co najwyżej sprawić, że potencjalny słuchacz obarykaduje się stertą dziwnych uprzedzeń i dzieła będzie słuchał uzbrojony w pancerz ze słów gościa z jakiegoś portalu, czy gazety. Czy o to chodzi w słuchaniu muzyki u progu trzeciej dekady XXI wieku? Uważam, że bardziej higienicznym podejściem do słuchania albumów jest stan, gdy wyrzucimy wszelkie uprzedzenia, oczekiwania, etc. i po prostu włączymy interesujące nas wydawnictwo i sami wydamy opinię. Są też niestety minusy takiego podejścia: słuchamy niedokładnie, lub – co gorsza – wydajemy (negatywny) wyrok po zaledwie kilku przesłuchaniach. Oczywiście na poletku pisania o muzyce są też chlubne wyjątki: ot, choćby takie wcielenie Marii Konopnickiej – ale to pisanie jest specyficzne. Nie dostajemy opisówki typu „krok po kroku”. Recenzje Marii dalekie są od porno, którego mnóstwo w obecnych recenzjach płyt (które nie zmieniły się przez dziesiątki lat), gdzie często dostajemy szczegóły struktur, czy aranżacji utworów. Konopnicka serwuje nam subtelny erotyzm, zamiast z rozpędu epatować czerwonym mięsem. U Marii najważniejsza jest gra wstępna, natomiast creme de la creme, czyli zbliżenie z daną muzyką, to już robota tylko dla słuchacza.





Wydawnictwo In Rock ponownie zaserwowało miłośnikom muzyki książkę, w której spektrum tematu zostało poszerzone. Historia wytwórni Metal Blade to nie tylko opowieść o łysym gościu z przedmieść Los Angeles, który dwoi się i troi, by utrzymać biznes. To również perypetie kilkudziesięciu (z kilkuset) zespołów, których etapy kariery zostały naświetlone na kartach tej książki. Nie mogło w tym gronie zabraknąć także Metalliki, przy której wyjaśniono kilka istotnych szczegółów, frapujących fanów do dziś. Naważniejsze?:

- dlaczego pierwsze wydanie Metal Massacre zawiera błędy w opisie Metalliki?
- dlaczego na dwóch kolejnych dotłoczeniach Metal Massacre I zmieniono nieco repertuar?
- z jakiego powodu Geoff Barton rozkręcał na łamach Kerrang! zainteresowanie nurtem NWOBHM?
- dlaczego Metallica tłukła się tydzień do Nowego Jorku z nadzieją na wydanie debiutu, skoro Metal Blade był pod ręką?
- dlaczego w połowie lat 90. Slagel zaprzestał wydawania kolejnych części Metal Massacre?



Czy Metal Blade jest ostrzem, które na przestrzeni wielu, wielu lat dopadła korozja, albo potrzebuje ostrzałki, by znów nabrać blasku? Nic z tych rzeczy. Metal Blade nadal lśni i wchodzi w słuchacza, niczym nóż w masło. Nie wierzycie? Spójrzcie na swoje kolekcje płyt i policzcie krążki z logo firmy Briana Slagela.





Patroni medialni:


MUSICK MAGAZINE

METALNEWS.PL

MUZYKA Z BOCZNEJ ULICY










Marios
Overkill.pl




Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak