W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
90 lat tenisa, malarstwa i muzyki
dodane 31.12.2018 00:46:20 przez: Marios
wyświetleń: 2684
Zacznę banałem. Każdy koniec roku przynosi ze sobą wszelkie formy podsumowań: podsumowanie mijającego właśnie roku, podsumowanie jakiegoś prywatnego okresu w życiu, czy też podsumowania w jeszcze szerszym kontekście. Ja chciałbym skorzystać z tej trzeciej, najobszerniejszej formy bilansu.

Zapraszam do lektury.








Ojciec Larsa, Torben, skończył w tym roku 90 lat. Iskrą, która zapaliła we mnie chęć szerszego podjęcia tematu Ulricha – seniora, jest półgodzinny film dokumentalny autorstwa Matsa Ögrena Wangera – szwedzkiego filmowca i dziennikarza, który w 2017 roku postanowił udokumentować duńską legendę tenisa – Torbena Ulricha. Wanger zatytułował swój dokument 90 lat tenisa i sztuki. Dokument zadebiutował na YouTube na dwa dni przed 90. urodzinami Torbena. Sztuka w tym filmie opiera się głównie na malarskich projektach byłego tenisisty. Miażdżącą częścią opowieści są te związane z tenisem. Muzyka natomiast (ta tworzona przez Ulricha) jest ułamkiem promila i pojawia się w obrazie właściwie na zasadzie przeszkadzajek (bo nawet nie tła). Najważniejszy w życiu Torbena był i nadal jest tenis. To z tenisa i tej ciągle latającej piłki Ulrich czerpie niesłabnące inspiracje do tworzenia swoich dzieł malarskich. Do muzycznych zresztą też. Naprawdę warto poświęcić 30 minut swojego czasu na zapoznanie się z tym filmem, jeśli choć trochę interesujesz się tym, co krąży obok w świecie twojego ulubionego zespołu.





Nie będę w tym wpisie powtarzał wiadomości oczywistych, takich jak np. specyficzny klimat rodzinnego domu, w którym dorastał Lars, z tymi wszystkimi domówkami, z jazzmanami w tle, z pustymi puszkami po piwie, które walały się po salonie o siódmej rano, gdy Lars wychodził z domu, by dojechać do szkoły.

Jedna opowieść w filmie Wangera niejako nakreśliła sposób bycia Torbena Ulricha w jego sportowych czasach. Jest 17 maja 1959 roku. Przeciwnikiem Torbena Ulricha jest Szwed - Steffan Stockenberg. Mecz ma rozpocząć się o godz. 11.00. To niemożliwe. Nie mogę grać przed południem – stwierdza Ulrich. Dawaj. Dasz radę. To mecz o punkty, dla klubu. Musisz zagrać. Wiemy, że nie jesteś typowym tenisistą, że jesteś też muzykiem i chodzisz późno spać i późno wstajesz – próbuje przekonywać kolega z drużyny, Lars Olander. Ostatecznie drużyna Ulricha podziałała u organizatorów na tyle, że mecz ze Stockenbergiem miał rozpocząć się pół godziny później. Steffan zaczął pojedynek piorunująco: pierwszego seta wygrał 6:0, a w drugim prowadził z Torbenem już 5:0. W tym momencie kościelne dzwony zaczęły wybijać południe. Wraz z dźwiękiem dzwonów Torben rozpoczął swój marsz po zwycięstwo. Ostateczny wynik meczu Ulrich vs. Stockenberg – 0:6, 7:5, 6:2. Kiedy Torben schodził z kortu rzucił w kierunku Olandera: Mówiłem ci, że nie jestem w stanie grać przed południem.

Ulrich–senior był tenisistą, dla którego muzyka i w późniejszym czasie malarstwo były tylko hobby. Lars jest siłą rzeczy zaangażowany w podobne tematy, tylko, że junior z muzyki uczynił swój zawód, a tenis i malarstwo potraktował jako sposoby spędzania wolnego czasu. Nie mam zamiaru podsumowywać dziewięciu dekad życia i artystycznej działalności Torbena. Takie podsumowanie w ogromnej części zdążył już zrobić Steffan Chirazi na łamach magazynu So What!



Powyżej okładka numeru 2 czasopisma So What! z 2005 roku. 48 stron magazynu wypełniła długa, bardzo szczegółowa rozmowa Steffana Chirazi z Torbenem i Larsem. Cały numer So What! poświęcony został rodzinie Ulrichów. W dużej mierze właśnie z tego źródła korzystają kolejni autorzy książek o Metallice, by wcisnąć do swojej publikacji jakąś mniejszą, czy większą ciekawostkę. Panowie w tej rozmowie poruszają absolutnie każdy rodzinny temat. Z racji na czas, w którym ów numer So What! się pojawił, nie ma w nim zbyt wiele informacji o temacie, o który chciałem zahaczyć tym tekstem. Chodzi o muzykę. Muzykę Torbena Ulricha. Muzykę o której były tenisista nie tylko pisał w periodykach jazzowych, ale o muzykę, którą na przestrzeni 15 lat stworzył i wydał w formie CD.





Muzyczna działalność Torbena ma swój wydawniczy początek w roku 2006. Siłą rzeczy więc redaktor naczelny Steffan Chirazi nie miał zbyt wiele materiału, by jakoś szeroko potraktować muzyczną aktywność ojca Larsa. Do roku 2018 pojawiło się pięć albumów Torbena Ulricha. Jako, że całe jego muzyczne hobby opierało się o muzykę jazzową, taka też rozbrzmiewa z krążków nagranych z jego udziałem.

Jazz serwowany przez Ulricha na przestrzeni lat stał się muzyką bardzo eksperymentalną. Dźwiękowe eksperymenty osiągnęły apogeum w czasie współpracy z duńskim pianistą - Sørenem Kjærgaardem. Rok 2007 to dwa rozbudowane utwory eksperymentalne wydane pod zespołową nazwą Instead Of pod tytułem Live on Sonarchy. Na krążku znajdują się dwie kompozycje, z których każda trwa ponad 25 minut. Instrumentarium: wiolonczela, trąbka, flet oraz perkusja. Torben zadbał o teksty i głos.





Live on Sonarchy do odsłuchu:


Track 1
Track 2



Lata 2009-2010 to dwa krążki nagrane przez duet Ulrich / Kjærgaard. Dwa wybitnie improwizowane eksperymenty muzyczne, przy słuchaniu których nie sposób się nie skupić. Improwizacja pełną gębą. Nawet budowa tych albumów zmusza słuchacza do świadomego słuchania, w skupieniu. Suddenly Sound to aż 21 ścieżek dźwiękowych. Niektóre z nich są tak krótkie, że przy braku skupienia mimowolnie przelatują niezauważone. Identyczny motyw w warstwie konstrukcyjno muzycznej panowie przedstawili na Alphabet, Peaceful, Diminished. Tym razem liczba ścieżek zamyka się w 31. prezentacjach dźwiękowych.


Suddenly Sound do posłuchania.

Alphabet, Peaceful, Diminished do odsłuchu.



Najnowszym albumem Torbena Ulricha jest trzecia współpraca z Sørenem Kjærgaardem datowana na 2014 rok. Meridiana Lines Toward a Non-Local Alchemy to styl repertuaru bliźniaczo podobny do krążków z lat 2009-2010, a jednak uporządkowanie wszystkich założeń w czterech utworach sprawia, że album wydaje się być o niebo bardziej spójny, niż dwa wcześniejsze krążki. Z wszystkich pięciu albumów, Mediana Lines jest jednym z dwóch moich ulubionych dzieł muzycznych, w których palce maczał ojciec Larsa. W ubiegłym roku Torben wystawił najnowszą serię swoich obrazów na wystawie zatytułowanej Marks of Play, Re-marks on Being – o której co nieco na Overkillu znajdziemy tutaj.





Zanim ta seria malarska została ukończona w 2017 roku, jej zalążka należy szukać w oprawie graficznej albumu Mediana Lines (którego okładka powyżej). Ten jakże charakterystyczny motyw piłki umoczonej w farbie, odbijanej o płótno towarzyszy Ulrichowi od zarania własnych artystycznych dziejów. Wszystko zaczęło się w roku 1971, gdy kopenhaski Lion Club poprosił, polityków, aktorów, pisarzy i innych artystów, aby ci wzięli udział w akcji Niebieski słoń i przekazali wykonane przez siebie obrazy na aukcję charytatywną: Nie sądziłem, że potrafiłbym namalować niebieskiego słonia. Zastanawiałem się jak będzie wyglądać ślad odbitej na płótnie piłki. Powstał z tego niezły happening. Każdy z przechodniów, podchodził i rzucał piłką o płótno. Wszystko było filmowane. Pojawiła się ta nowa technologia.

Album Meridiana Lines Toward a Non-Local Alchemy do posłuchania tutaj.



Cztery albumy nagrane z udziałem Torbena Ulricha zostały tym samym w dużym skrócie przedstawione. Rozpisywać się zanadto nie chciałem, ponieważ każdy z czytelników może kliknąć w linki do odsłuchu albumów w całości i po prostu wyrobić sobie opinię na temat muzycznej fascynacji ojca naszego ulubionego perkusisty. A co z krążkiem, od którego cała przygoda Torbena z wydawaniem muzyki się zaczęła? Cóż... Album wydany w 2006 roku nie jest dziś jeszcze dostępny w formie cyfrowej. Trzeba się z nim zapoznać w postaci CD. Materiał na album został nagrany w roku 2004, by dwa lata później zadebiutować jako album. Krążek Dice Done formacji Clinch, jest najbardziej jazzowym krążkiem w historii muzycznej działalności Torbena Ulricha. Oczywiście nie zabrakło i na debiucie sporych eksperymentów. Mimo wszystko najbliżej tu klasycznych jazzowych improwizacji.





Na dzień dobry widzimy na okładce znajomy motyw pofarbowanej piłki tenisowej uderzanej o płótno. Koncepcja całej przygody Torbena z muzyką wydaje mi się na tyle ciekawa, by w całości przytoczyć rozmowę z wkładki albumu Dice Done. A rozmawiają: Torben Ulrich wraz z perkusistą grupy Clinch, Clausem Boje. Pytania zadaje Molly Martin, prywatnie żona Torbena oraz opiekunka jego wszystkich artystycznych poczynań.


Molly Martin: Zanim usłyszymy muzykę dobierając się do CD, już na okładce albumu znajduje się kilka elementów, na które możemy zwrócić uwagę. Choćby słowa takie jak: Dice czy Clinch. Może zacznijmy od tego, Claus, skąd wzięła się nazwa Clinch z historycznego punktu widzenia, ale też tak bardziej metaforycznie.

Claus Boje: Myślę, że warto zacząć od tego, że Clinch został zbudowany w oparciu o to, co robiliśmy wspólnie z Peterem, gdy zaczynaliśmy wspólne granie pod koniec lat ’60. Najpierw graliśmy w trio pod nazwą Coronarias Dans, a następnie kontynuowaliśmy w grupie Four Avantis. Dołączył do nas Christopher i staliśmy się Clinch. W tym składzie nagraliśmy krążek Fri Frei Libre (album nagrany w 1986 roku – przyp. Marios).

MM: Ale czy w duńskim radio nie było czasami programu o nazwie Clinch?

CB: To też, ale patrząc na początek, to Clinch był połączeniem kilku elementów. Na początku to była wytwórnia muzyczna, którą próbowałem rozkręcić i jednocześnie w tamtym czasie miałem w gazecie cotygodniową kolumnę w dzienniku Informacje, gdzie pisałem o politycznych przepychankach w dziedzinie sportu. I trzecią sprawą był program radiowy o nazwie Clinch, który prowadziłem od 1975 roku. Clinch wywodzi się z terminologii bokserskiej i wciąż jest całkiem niezłym wyrazem do przedstawienia sytuacji, gdzie dwóch bokserów trzyma się w zwarciu bardzo blisko siebie, by zadawać sporo tych „małych” ciosów. A gdy ci dwaj bokserzy nie są zbyt aktywni, sędzia woła Przerwa!. Gorąco, rytm, walka, krew – wszystkie te elementy są częścią tej walki. Dla mnie Clinch jest wyrazem, który powinien być obecny w różnych sferach życia – w debacie, rozmowie kwalifikacyjnej, w muzyce, czy gdziekolwiek indziej.

Torben Ulrich: Jest tam też ten aspekt „przytrzymania”. To przytrzymanie daje efekt pulsowania, rytmu samych kroków, spowalniania ich. To sprawia, że całe pomieszczenie odczuwa to samo, oddycha w ten sam sposób, i nagle, jak wspomniał Claus, następuje przerwa w tym sprzężeniu. Znów dzięki sędziemu powstaje przestrzeń, znów jest pewna odległość. To jak moment odnowienia, gdzie znów zaczynamy nową serię ruchów, może tym razem inną kombinację, w innym rytmie. Czy nie takie emocje nami kierowały, gdy po raz pierwszy chcieliśmy odnaleźć porozumienie na płaszczyźnie muzycznej? Przez tyle lat dzieliliśmy się radiem, bieganiem, pisaniem, odczytami w szkole, wspólnie graliśmy w piłkę...

CB: Tak. I postanowiliśmy to wszystko, co robiliśmy, połączyć w dziedzinie muzycznej i ruszyć z tym pod nazwą Clinch. To jest sposób na połączenie jazzu i sportu w tym zespole. Wszystko wynikło z tego, że moje główne zainteresowania kręciły się w świecie sportu i na tej płaszczyźnie się spotkaliśmy. Spróbowaliśmy do tych wszystkich składowych dołożyć poezję, która w przeróżny sposób wpłynęła na improwizacje w Clinch. W pewnym sensie każdy z nas był ekspertem w jakiejś dziedzinie, nawet w muzyce. Ale po raz pierwszy mogliśmy zrobić coś razem, wspólnie ćwiczyć, bo kiedy spotkałem Torbena pierwszy raz w latach ’60, to już dochodziły mnie słuchy, że bardziej wkręcił się w saksofon tenorowy. Ale było już za późno na granie z tobą, Torben, bo to był już twój schyłkowy okres zainteresowania czynnym graniem i tak naprawdę przestałeś grać. Jednak nigdy nie zaprzestaliśmy rozmów na temat muzyki. Muzyka to część nas. Zawsze gadaliśmy o tym, w jaki sposób rozwijać ten muzyczny język, skąd brać nowe impulsy. Wciąż rozmawialiśmy o tym i wciąż nas ciekawiło: czy podążmy w odpowiednim kierunku jeśli chodzi o to, co uważaliśmy za kluczowe elementy dla muzyki, czy są jeszcze jej pierwotne, nienaruszone elementy.






MM: Ale Clinch miał już pewne doświadczenia w łączeniu słowa z muzyką, prawda?

CB: Tak. To naprawdę stara historia, obejmująca naprawdę spory okres. Graliśmy nawet na festiwalu w Roskilde w jednej z tych jazzowo-poetyckich kategorii. Z biegiem czasu te doświadczenia były paliwem dla rzeczy, które robiliśmy niedawno, także podczas ostatniej trasy koncertowej, itd. Być może na wszystkie te wydarzenia można spojrzeć na trzy sposoby. Po pierwsze: większość tego, co zrobiliśmy, w uproszczeniu, odbywa się dzięki trzem muzykom, którzy towarzyszą mężczyźnie czytającemu tekst. Po drugie: ten, który czyta ów tekst, ma w pewnym stopniu korzenie muzyczne. Trzecie spojrzenie może być takie, że po prostu współpracujemy z poetą, który ma doświadczenie na płaszczyźnie improwizatorskiej i w temacie muzyki jazzowej, gdzie muzyka, czy muzycy, a nawet instrumenty łączą się w całość, co jest priorytetem.

Moim zdaniem, współpraca z Torbenem to wypisz, wymaluj spotkanie na tym trzecim poziomie. Drugą sprawą jest żywotność tych tekstów, które wywodzą się z fizycznego doświadczenia. To wyrażanie siebie na gruncie fizycznej ekspresji, gdzie muzyka i sport zbiegają się w tym samym punkcie. W pewnym sensie poruszasz się po dwóch osobnych obszarach, które pochodzą z jednego źródła.
Podczas gdy większość takiej jazzowej poezji może dotyczyć czegokolwiek: powiedzmy, czegoś, czego nam brakuje, miłości itd. – teksty Torbena opierają się bezpośrednio na grze, piłce, akcji, ruchu. To jest dokładnie to, co muzycznie robimy. Muzyka bardzo improwizowana, ale zamknięta w znanym nam schemacie. Wiesz, kiedy piłka nadciąga, wtedy tworzy się muzyka. Wraz z muzycznymi impulsami zarówno od Petera, jak i od Christera, powstaje zauważalna witalność. Kiedy zobaczyliśmy te teksty i osadziliśmy je w naszej muzyce, wydało się oczywistym to, że tym intensywnym tekstom potrzebna jest równie intensywna muzyka.

Dlatego ponownie podkreślam to, że obszary, w których się poruszamy są bardzo do siebie w konstrukcji zbliżone. Gra w piłkę, czy cokolwiek innego, co by się mogło zdarzyć w naszej muzyce. Dlatego widzimy i słyszymy maksimum bogactwa w naszej ekspresji, ponieważ spotykamy się z piłką i jej odgłosami, spotykamy dźwięk, który jej towarzyszy.






MM: Dokańczając temat zespołowej chronologii tych wszystkich lat: Claus, dużo grywałeś z Lotte?

CB: Nie. To Christer zaczął współpracować z Lotte już w 1990 roku. Zaprosił ją na swój album pt: The Garden Is. To Hasse Poulsen stworzył trio Anker-Friis-Poulsen, które zaistniało pod koniec lat ’90. Lotte dołączyła do Clinch jesienią 2003 roku i dzięki jej szybkości grania tych małych kombinacji, Lotte pasuje do naszego sposobu prezentowania tego rodzaju muzyki. Centralnym elementem takiego grania jest powtarzanie fraz, które ona potrafi utrzymać, pomimo tego, że gra w między czasie coś innego, dlatego słyszysz to, co słyszysz. Lotte ma wielką umiejętność utrzymania i przywracania pewnego rodzaju napięcia. Mnóstwo saksofonistów gra takie patenty na najwyższych swoich obrotach, a ona daje taki sam rezultat nie idąc na całość. To cenna jakość w grze.

TU: Tak, ona bawi się rytmem, dodaje dźwięki, gra różnorako. Dla mnie taki sposób gry to jedna z cech Clinch jako całości. Podobnie u Petera. On tworzy rodzaj przestrzeni dla dynamiki i napięcia dla dźwięków. Nie jeździ dźwiękami w jednostajny sposób, pulsowo. Nawet jeśli jest to trzymanie rytmu, Peter robi to bardzo swobodnie, zmieniając jego długość.

MM: Może powinniśmy bardziej szczegółowo opisać to, w jaki sposób narodziła się ta płyta. Zespół spotkał się na potrzeby wyruszenia w trasę koncertową, na której niektóre z tekstów zostały użyte w czasie występów. Zazwyczaj wyświetlane były na jakimś ekranie, gdzieś w tle, ale były obecne z zespołem na scenie. Były one przedmiotem dyskusji, a wydawać by się mogło, że takie postaci jak Billie Holiday, czy Thelonious Monk mogły być dla tych tekstów inspiracją. Mignął także gdzieś pogląd, że w bardziej intymnej atmosferze, gdy te słowa tylko słychać, ale ich nie widać, może to stanowić pewną przeszkodę do dalszej muzycznej improwizacji. Dyskusje zdominowało też jedno słowo – „powtarzanie” – nie brzmi ono za ciekawie, gdy weźmie się pod uwagę, że te powtórzenia tekstu były na próbę. Wtedy Claus zasugerował, że może by zabrać te teksty do Seattle, popracować nad nimi i wzmocnić niektóre fragmenty. Na podstawie tych prac powstały dwa słowne zestawy, które nazwaliśmy „bazą”. Później, Torbenie, zacząłeś je trochę przerabiać i nawet bawić się tymi słowami.

TU: Cóż, w zasadzie mieliśmy dwanaście tekstów, które nazwaliśmy Wersami. Można je zobaczyć w booklecie – trzy Wersy na stronę. Większość z nich została wykorzystana w czasie koncertów w Hublebaek, ale też na innych występach w różnym czasie. Więc pomyślałem, że fajnie by było stworzyć dwanaście nowych Wersów, ale opartych wyłącznie na słowach z „bazy” i żadnych innych. Pozakreślałem „bazę” dwoma kolorami. Na różowo zestaw pierwszy, na niebiesko drugi. Brałem po cztery linijki teksu z obu kolorów i po dwie z różowego i niebieskiego, tworząc dwukolorową kombinację. Finalnie mieliśmy dwanaście starych Wersów, których znaczenie opierało się na muzyce i grze w piłkę, a także dwanaście nowych, gdzie znaczenie słów było inne, chociaż te słowa wzięte były w całości ze starych dwunastu Wersów. Miejmy nadzieję, że wyłoni się z tego jakiś wątek łączący wszystko, jak akordy i linie melodyczne w historii tej muzyki.

Mając na uwadze Holiday’a i Monka, zastanówmy się nad tym, w jaki sposób generacja muzyków stylu bop-jazzu wykorzystała by akordy generacji swingu i wprowadziła coś nowego, dodając jakieś swoje przeszkadzajki do akordowego grania. I jak późniejsze pokolenie może zerwać te wzorce i po prostu zacząć ignorować te formalne wymagania związane z rytmem, by ów rytm uwolnić. To, czego próbowaliśmy w czasie trasy, polegało na próbie improwizowania z pojedynczymi tekstami. Czytałem je od góry na dół, z dołu do góry; przechodziłem od pierwszego do trzeciego itd.





CB: Powinniśmy jeszcze wspomnieć o procesie wyboru instrumentów. Rzucaliśmy kostkami i wybieraliśmy instrumenty i muzyków do grania różnych utworów. To był, Torbenie, twój pomysł, bo rozmawialiśmy, że niekoniecznie musimy grać w komplecie każdy numer od początku. Postanowiliśmy łączyć głos i poszczególne instrumenty, by stopniowo, i z czasem utwór nabierał kształtu.

TU: Christer wziął czystą kartkę. Zamysł był taki, jako że nie uzgodniliśmy przed trasą kto gra które numery, że Christer zapisywał na kartce kombinacje, które wychodziły z rzutów kostkami. Zapisywał na kartce powstałą zgodnie z rzutem kostkami kombinację. Stąd taki tytuł albumu: Dice done, to nic innego jak Rzut kośćmi. Skojarzyło mi się to od razu z centralną częścią poematu Stephane’a Mallarme’a - Un coup de dés jamais n'abolira le hasard (Rzut kośćmi nigdy nie zniesie przypadku – wydanie polskie - ha!art 2005).

Po tym, jak publiczność w dwa sobotnio-niedzielne popołudnia usłyszała to, co przygotowaliśmy, cały materiał został przeniesiony na CD. Zachowany został pewien porządek chronologiczny, z wyjątkiem umieszczenia jako ostatniego utworu piątkowej wersji numeru otwierającego płytę (wersja otwierająca album nosi tytuł Preface, natomiast wersję z piątku zatytułowano Source). Pozostając jeszcze trochę przy Mallarme’u: stwierdziłem, że może być ciekawie przejść do dobrze znanej inwokacji poematu, by poszukać inspiracji. Np. przy wymyślaniu tytułów dla poszczególnych utworów. Z racji tego, że otwierający płytę utwór Preface (Przedmowa), jak i zamykający całość Source (Źródło) są tytułami dzieła Mallarme’a, to uznałem, że pozostałe tytuły także powinny pochodzić z jego poematu.





MM: Czytelnicy mogą nie być zaznajomieni z geografią Danii. Zagraliście dwa koncerty w Humlebaek, czyli gdzie?

TU: Jeśli Będziesz jechać na północ od Kopenhagi w kierunku Elsinore, to gdzieś pomiędzy znajduje się bardzo idylliczna wieś o typowo duńskim krajobrazie – lekko falisty, ale nie pagórkowaty, dookoła pełno pól. A w środku tego wszystkiego mieszka nasz producent i inżynier dźwięku, Peter Ole. Peter Ole sam stworzył bardzo dobrą muzykę, więc gdy na miejscu inżyniera dźwięku mieliśmy kogoś z takim doświadczeniem i rozumieniem muzyki, było to dla nas przyjemnością i przywilejem. Oprócz krajobrazu tego rejonu, skręcacie w lewo z jednej z dróg w Humlebaek i docieracie do domu Petera. Stodoła, ciche podwórze, krzaki róż i lekki wiaterek. Spokojne popołudnia są sercem tej wyspy.

A później wchodzisz na tę wiejską posesję, idziesz w kierunku stodoły i widzisz tam kompletnie inny krajobraz: mnóstwo dźwięków, oaza technologii. Istne postmodernistyczne studio nagrań. Sporo tam dzwonków, cymbałków i innych przeszkadzajek. Całkiem niewiarygodnie. Naprawdę trudno przewidzieć, w jaki sposób te dwa tak różne światy łączą się ze sobą. Krajobraz Humlebaek, krajobraz dźwięków i my naprzeciw siebie twarzą w twarz. Dwa dni improwizowania i wzajemnego przekonywania się, jak blisko do realizacji sedna projektu możemy dotrzeć.

-Czerwiec 2004, Hvalso, Dania.





A co muzycznego porabia dziś tatulek Larsa? Oprócz okazjonalnych występów muzycznych (w filmie dokumentalnym widzimy, że na potrzeby muzycznej otoczki własnej wystawy obrazów, daje pokaz ze skrzypaczką) możemy zobaczyć go w akcjach, jak ta na zdjęciu powyżej. Kolacja za hajs dla metallicowej fundacji? Nie ma sprawy. Od czasu do czasu w mediach internetowych trafiamy na odrobinę muzycznej aktywności Torbena. Szkoda, że z koncertu, w którym z ojcem zagrał Lars, zostały nam tylko zdjęcia.

Od ostatniego wydawnictwa minęły cztery lata. Czy ponad dziewięćdziesięcioletni pasjonat sztuki będzie w stanie jeszcze muzycznie zaskoczyć? Nic straconego! Wszak swego czasu krążek Dice Done reklamowano tym, że „na albumie grupy Clinch wystąpił 74-letni Torben Ulrich”. Czymże więc te 74 lata do przekroczonej dziewięćdziesiątki?



Familia Ulrichów A.D. 2018 w komplecie



Szczęśliwego nowego roku!




Marios
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak