W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Avi Vinocur: klasyczna amerykańska historia (część I) [So What! - luty 2021]
dodane 11.03.2021 15:00:23 przez: Marios
wyświetleń: 2744
W lutym w sekcji So What! oficjalnego fanklubu Metalliki pojawił się dwuczęściowy artykuł poruszający temat gościa od mandoliny, który od czasu do czasu (aktualnie coraz częściej) pojawia się z Metallicą na scenie. Kim jest? Skąd się wziął? Co w ogóle robi w HQ? Po co? Dlaczego? Tak dużo pytań i zdecydowanie za mało odpowiedzi. Steffan Chirazi postanowił zmienić ów stan rzeczy. Przed Wami pierwsza część historii o Avim Vinocurze.






Tam, gdzie gończe psy posilają się, gdy ludzie są słabi;
Tam, gdzie podziewa się dym, gdy wypuszczasz go z płuc;
To, co robią karaluchy, gdy nikogo nie ma w pobliżu;
Żyją jak przemytnicy, na wpół pod ziemią


Fragment tekstu utworu Moonshiners zespołu Goodnight, Texas




tekst: Steffan Chirazi
tłumaczenie: Marios



Od ilu lat obserwuję Aviego Vinocura w świecie Metalliki? Niech pomyślę. Minęło wiele lat, na pewno ponad dziesięć, prawdopodobnie bliżej dwudziestu. Przyjazny, ale spokojny. Avi nigdy nie był typem gościa, który musiał się narzucać. Co nie znaczy, że nie mógł; jak najbardziej mógł. Avi powolutku rozszerzał swoją perspektywę uczestnictwa, nie sprawiając jednocześnie wrażenia, że na kogokolwiek naciska.

Sympatyczny, nieokazujący emocji, inteligentny i przez cały czas przyjazny. Nie ma imprezy, gdzie Avi nie zasłużyłby, by dostać zaproszenie. Avi wypełnia tę nieoczywistą przestrzeń życia społecznego, w której od razu okazuje zaangażowanie, szacunek, przyjaźń z delikatną nutą rezerwy, powściągliwości. Sprawia wrażenie nieśmiałego. Jest lubiany. Avi Vinocur ma w sobie wiele przeciwieństw, jednocześnie wszystkie w sobie łącząc. Bo widzicie, Avi to facet, który po prostu robi swoje niezależnie od kontekstu i sytuacji. I nie, nie chodzi mi o to, że Vinocur celowo wykorzystuje cechę społecznego kameleona – nie, nie, nic z tych rzeczy. Chodzi mi o to, że Avi jest wolnym ptakiem (także śpiewającym!), typem gościa, którego można by zobaczyć na ulicy w czasach Johna Steinbecka z filmów braci Cohen. To typ faceta, którego stara się naśladować hipsterska część San Francisco, jednak nie wychodzi jej to najlepiej.

Życie Avi’ego to klasyczna amerykańska historia z zakrętami, wzlotami, zakamarkami, mnóstwem zagadek, gdzie mamy do czynienia z niezwykle interesującym człowiekiem. A teraz króciutkie przypomnienie okoliczności, z których Wy, drodzy czytelnicy, znacie Aviego ze świata Metalliki. Widzieliście go na pierwszym koncercie Helping Hands w 2018 roku. Widzieliście go także w Chase Center we wrześniu 2019 roku przy okazji nagrywania S&M2. To gość, który towarzyszył Jamesowi wraz ze swoją wierną mandoliną (no i głosem) w występie charytatywnym na zaproszenie Sammy’ego Hagara w roku 2016. Wystąpił również w ostatnim koncercie Helping Hands w listopadzie ubiegłego roku w HQ. Rozmawiał też z Howardem Sternem, kiedy to towarzyszył Metallice w jego programie w sierpniu 2020 roku. Jest też coś, o czym możecie nie wiedzieć: Avi od lat pracował zakulisowo z Metallicą, będąc głównie pod skrzydłami szefa ekipy technicznej – Zachca Harmona. Vinocur jest także muzykiem, którego zespół - Goodnight, Texas – nieustannie koncertował po kraju (kiedy jeszcze można było to robić). Te informacje to tylko paznokieć małego palca, bo jak zaraz się przekonamy, do odkrycia jest jeszcze pozostałe dziewięć palców… Dobra, zacznijmy od małego biogramu.





Avi urodził się w 1984 roku w Connecticut. Jego ojciec zmarł trzy lata później. W wieku sześciu lat przeprowadził się z matką do Los Angeles, a dokładniej do Westwood, gdzie mieszkała ciotka – siostra mamy. Avi zastanawiał się, w jakich okolicznościach pojawił się na świecie, ponieważ matka nie bardzo była zainteresowana pomysłem rodzenia dzieci. Gdy ojciec Aviego dostał od lekarzy diagnozę o nieuleczalnej chorobie nowotworowej, wówczas zdecydowali się na dziecko, taki prezent na pożegnanie, który będzie trwał przez przyszłe pokolenia. Historia bolesna, skomplikowana, ale z ogromnym ładunkiem miłości i woli. Oto Avi.

Moja mama wybrała się na Woodstock – mówi mi Avi, kiedy pytam o wczesne muzyczne rodzinne wpływy. Miała wtedy 17 lat. Lubiła też muzykę klasyczną, ale słuchała sporo folkowych rzeczy no i też Beastlesów (którzy, nawiasem mówiąc, byli kapelą wybitną – przyp. autor).

A jak twoje pierwsze doświadczenia z muzyką, którą usłyszałeś na własną rękę? Z tą, której w domu nie było?

W podstawówce odkryłem Green Day. Dookie wywarło na mnie ogromny wpływ, ponieważ to wtedy pierwszy raz chciałem grać na gitarze i pomyślałem, że mogę to robić. Miałem osiem, dziewięć lat. Wówczas, w naszej grupie wiekowej "Dookie" był najwspanialszym albumem. Nirvana też, ale to Green Day był dla mnie „zespołem wejścia”, kiedy mogłem sobie wyobrazić siebie jako muzyka.

Słuchaliście muzyki w drodze do szkoły? Jak ona grała? Głównie w tle?

Bardziej jako tło właśnie. Myślę, że nie było zbyt wielu momentów, w których musieliśmy jej słuchać w konkretnym momencie. Po prostu była łatwo dostępna. Chodziliśmy do sklepów z płytami – Wherehouse, Sam Goody, któryś z nich. No i był jeszcze Tower Records. Mama grała trochę na pianinie, pozwalała mi na cięższą muzykę, ale nie była jakoś bardzo mocno w nią zaangażowana. Jednym z albumów, o których myślała, że mi się spodoba, i mam do dziś tę kasetę, była ścieżka dźwiękowa do Aż na koniec świata, czyli producent muzyczny T Bone Burnett i jego zestaw: Nick Cave, Elvis Costello, Talking Heads, Lou Reed, Tracy Chapman, Bob Dylan, Joni Mitchell – oto cała składanka. Nie pamiętam, żeby ją specjalnie dla mnie puszczała, ale kaseta gdzieś tam w pobliżu była i pozwoliła się odkryć.


W tym momencie opowieści musicie wiedzieć o jednym: Avi Vinocur jest być może jednym z tych największych młodych, amerykańskich gawędziarzy, których może jeszcze nie znasz, a powinieneś poznać. I nie chodzi mi o siedzenie na stołu barowym i nawijanie makaronu na uszy o tym, jak to wielka ryba mu się ostatnio zerwała przy łowieniu. Mam na myśli raczej mocne historie o kowbojach, strzelaninach, tragicznym romansie ze świata rdzennej Ameryki. O gawędziarzu w stylu Jonny’ego Casha, Boba Dylana, a nawet Dolly Parton.

Opowiedzenie historii było czymś, co sprawiało, że muzyka stawała się dla mnie kompletna – wzdycha. Kiedy robię się coraz starszy, coraz częściej zastanawiam się, w którym momencie sprawy poszły w tym kierunku i nadal idą. Przypuszczam, że na tę sytuację miała wpływ śmierć mojego ojca. To ona wpływała na bieg wydarzeń, a ja dorastając, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Kiedy miałem jakieś 9, 10 lat w Los Angeles poznałem swojego żydowskiego guru – gość był ze 30 lat starszy ode mnie. To jedna z takich postaci, którą można uznać za ojca. Doradzał mi życiowo. Steve Kluger. Wielki fan The Beatles. Pokazał mi dużo muzyki. Napisał też kilka niesamowitych książek, a jedną z nich – Last Days of Summer – zaadoptowano do musicalu. Jako pisarz był osobą wpływową.





Kluger z pewnością był dla Aviego uosobieniem postaci ojca. Mama czekała, aż syn skończy szkołę podstawową i wróciła do praktyki lekarskiej, gdzie zdecydowała się na drugą specjalizację: chciała zostać psychiatrą, by zachować w synu pamięć o Klugerze, jako istotną postać w życiu Aviego. Z pisarzem w roli przewodnika i rozkwitającą wyobraźnią, Vinocur wkrótce sam zaczął formułować odpowiedzi na ważne życiowe pytania bez niczyjej pomocy.

Zawsze zostawały mi w głowie fragmenty rzeczy, które robił tata. I o tym wymyślałem opowieści, niezależnie od tego, czy się wydarzyły, czy tylko wydawało mi się, że miały miejsce. Wymyślałem historyjki w temacie mojego ojca na jakieś zadania domowe w liceum. Jedna była o tym, że flirtował z jakąś dziewczyną – wzdycha i lekko się uśmiecha, jakby nie był przyzwyczajony do wyjaśniania tego typu rzeczy. Po prostu wymyślałem opowieści.

Muszę cię o to zapytać, bo wydaje mi się, że jeśli twoja mama wychowywała cię samotnie, to chyba nie miała zbyt dużo czasu, by wdawać się w długie rozmowy, ale czy rozmawialiście dużo o twoim ojcu? Mam wrażenie, że jesteś osobą w stylu Amelii i że takie podejście działa w twoim przypadku, że nie ma gotowych odpowiedzi, które zaspokoją to, czego potrzebujesz.

W jakiś sposób być może tak. Rodzice byli ze sobą 10 lat, a małżeństwem 6 lub troszkę dłużej jak sądzę. Więc ona tak naprawdę za dużo nie wiedziała i do dziś bada przodków z jego strony. Zajmujemy się tym, przyswajamy i wiemy tyle, że jego rodzina przyjechała z Rosji w latach 20.



Dorastanie bez ojca obciążało mi głowę
I obawiam się, że moje dzieci zatańczą tego samego walca
I jestem pewien, że czasem zaufanie wystawia się na próbę
A twoja miłość do mnie osłabła
Proszę cię , wybacz mi to, że błądzę


Fragment tekstu utworu Dearest Sarah zespołu Goodnight, Texas






Niemożliwe przecież, że nie pociągniemy tego tematu. Zobrazujmy więc postać ojca Aviego. Syn rosyjskich emigrantów urodzony w 1931 roku. Ze wszystkich informacji, które Avi był w stanie zebrać, rysuje się postać normalnego, zwykłego faceta, którego możecie sobie wyobrazić. Gdy piszę ten artykuł, zdaję sobie sprawę z tego, że Avi nigdy nie podał mi imienia swego ojca, ani nie opisał zewnętrznego wyglądu. Pozwolę sobie więc na odrobinę wizualizacji i naszkicuję obraz, który staje mi przed oczami. Vinocur senior: Długie, srebrzyste włosy, starannie przystrzyżona szpiczasta bródka, zadbane wąsy i piwne oczy, które połyskują przy każdym uśmiechu. Oczywiście nutka gawędziarstwa w uosobieniu. To ktoś, na kogo płeć przeciwna zwracała uwagę dzięki łagodnym oczom i takiej samej duszy. Aha, i jeszcze malowniczy, bardzo zwracający uwagę żartobliwy charakter. Jestem pewien, że nosił kurtkę, być może miał laskę ze srebrnym uchwytem.

Był bardzo zabawnym, nieprzesadnie poważnym facetem z kreatywnym usposobieniem – zaczyna Avi. Znacznie później dowiedziałem się, że pisał kabaretowe piosenki w stylu The Weird Al Show, a w teksty wplatał różne bieżące wydarzenia. Mam taśmy szpulowe, których chciałbym mieć więcej. Miał też uzdolnionych muzycznie kuzynów. Siadali, grali i wymyślali te czasem obraźliwe piosenki. To była po prostu naprawdę hałaśliwa, żydowska rodzina z Detroit.

Ponieważ Avi kontynuuje rodzinną opowieść, staje się jeszcze jaśniejsze to, dlaczego sam lubi wymyślać opowieści, biorąc pod uwagę epokę z której wyrósł. Mój dziadek przyjechał do Ameryki, by uciec od cara Mikołaja we wczesnych latach 20. Wówczas jego rodzina się rozpadała, bo połowa dotarła łodziami do Ameryki Południowej, a część trafiła do USA. A kiedy przybywałeś do Stanów, jechałeś prosto do Deitroit, by znaleźć pracę w przemyśle samochodowym, który monstrualnie się wówczas rozrastał. Więc trafili do Deitroit, gdzie urodził się mój tata, jedyne dziecko dziadka. Ojciec spędził tam młodość. Swój pierwszy samochód dostał w wieku czternastu lat. Wtedy czternastoletnie dzieciaki mogły jeździć jedynie po drodze nr 40 w Michigan. Tata był w wojsku – kapitanem i lekarzem. Przybył na misję Korpusu Pokoju do Teheranu po trzęsieniu ziemi w 1962 roku. Avi pauzuje opowieść i się uśmiecha. Mam na ścianie gigantyczną paterę z napisem „Made in Morocco” , którą kupił w Iranie. Ale nawet jeśli to prawda, to nie jestem do końca o tym przekonany. Czy to na pewno z Iranu? Myślę, że tak. Chyba tę właśnie historię słyszałem jako dziecko, że tata dostał tę paterę w czasie misji Korpusu Pokoju w Iranie i przywiózł do domu, ale czy to prawda? Nie wiem.





Czy to naprawdę ma aż takie znaczenie? Historia idealnie pasuje do artefaktu i różnych innych opowieści, które Avi zachował o swoim ojcu, więc niezależnie od tego, czy patera została kupiona w Iranie, Maroko, czy nawet w lokalnym sklepie z bibelotami, historia ta oddaje ducha, w którym wychowywał się Avi. Tak sądzę – wzdycha. Ciekawie jest spędzać czas z osobami, które go znały. Nie zostało ich wiele, oprócz mojej mamy, brata i siostry [przyrodniego rodzeństwa ojca]. Jeden z jego przyjaciół nadal żyje. Ma jakieś 90 lat i mieszka w Wisconsin. Widziałem go ostatnio jakieś 10 lat temu. Z tego, co mówią, niektóre rzeczy bardziej zostają w ganach, niż się może wydawać. Tak ja wtedy, gdy słyszałem od osób, które znały ojca: "Boże, wy nawet chodzicie w ten sam sposób!". Albo może trochę głupi sposób, w jaki wypowiadam różne powiedzonka. Moja kapela ma taki numer, w którym śpiewamy wyrażenie „for crying out loud”, wiesz, to tylko fragment jakiegoś wyrażenia, którego używało się powszechnie, a oni mówili: „Wiesz ile tego rodzaju powiedzonek używał twój ojciec?!” A nie miałem o tym pojęcia. Takie głupiutkie drobnostki. Zawsze były to przypadkowe historie, które przez całe moje życie pojawiały się na temat taty i nie wiem, ile z nich, to zbiegi okoliczności.

Dla wielu z was, drodzy czytelnicy (to znaczy dla tych, którzy mieli szczęście doświadczać tegoż towarzystwa i mądrości), to dziadkowie stali na warcie, gdy tego potrzebowaliście. Avi też miał swojego dziadka Jima ze strony mamy. I dziadek Jim był dokładnie tym, kim wg was powinien być dla Aviego dziadek.

Zdecydowanie był muzykiem. Grał muzykę swego pokolenia. Równie mocno kochał ówczesne filmy – wspomina Avi. Wiesz, program Turner Classic Movies (TCM) działał aż do jego śmierci. Po prostu uwielbiał to, że mógł sobie włączyć telewizor i oglądać np. Kaczą zupę, czy coś w tym rodzaju. (Avi, co nie dziwi, jest fanem Groucho Marxa – przyp. autor). I chociaż wiele humorystycznych zapędów miał mój ojciec, dziadek też lubił tego rodzaju komedię, mimo, że rodzina dziadka pochodziła z Zachodniej Wirginii i byli bardziej, no wiesz, Amerykanami z Appalachów o chłodnym, usposobieniu.

Czy może być jakaś wspanialsza amerykańska historia? Czy można znaleźć więcej potencjalnych ścieżek przy badaniu swojej rodziny, gdzie jest tyle folkloru i legend? Czy jakieś inne tło wydarzeń może jeszcze bardziej zaostrzyć apetyt na autentyczne opowieści z amerykańskiej historii? Wątpię. Jak już było to powiedziane, Green Day przestawili Aviego na sprawdzenie muzycznych możliwości, jednak pierwszym instrumentem Vinocura było pianino, a to po prostu tylko dlatego, że mama sobie taki sprawiła do domu.





Zawsze w domu było pianino, ponieważ lubiła na nim grać – kontynuuje. Nie poświęcała temu za dużo czasu, ale myślę, że chciała, by zawsze był w pobliżu. Więc majstrowałem przy nim od podstawówki aż do liceum. Kiedy byłem w podstawówce, przenieśliśmy się nad wodę – z Westwood na Manchattan Beach. Wtedy było to tradycyjne miasteczko surfingowe. Spotkałem tam ludzi, którzy grali i zaproponowałem, że może ja też mógłbym spróbować pograć trochę z nimi. Był tam gość nazwiskiem Matthew Lourtie – fenomenalny gitarzysta, który zrozumiał moje zamiary i powiedział: „Spoko. Możesz z nami grać”. W pewnym momencie mama kupiła mi gitarę. Jakiś Stratocaster i mały wzmacniacz, który wciąż gdzieś mam. Po ulicy chodził dzieciak, który miał gitarę akustyczną. Graliśmy razem, a on w końcu przesiadł się na perkusję. Zaczęliśmy się tym bawić. Robiliśmy też coś w rodzaju programów radiowych, gdzie nagrywaliśmy wymyślonych gości, robiliśmy wymyślone reklamy i pisaliśmy dżingle do tego radia. Nagrywaliśmy to wszystko na kasety. Właśnie po przeprowadzce na Manchattan Beach naprawdę wsiąkłem w sposoby nagrywania i tworzenia takich rzeczy, a muzyka w naturalny sposób stała się częścią tej całości.

Lourtie zaproponował Aviemu nauczyciela gry z Sepulveda Boulevard. Nazywał się Jonas Petterson. Od tego momentu proste akordy i melodie zaczęły się swobodnie rodzić.
Komponowanie numerów od początku do końca było tym, co naprawdę chciałem robić. Teksty, historia w nich zawarta – to wszystko było na drugim miejscu. Ale nadszedł taki moment, że poczułem, że muszę tę muzykę połączyć z niebanalnymi tekstami i to naprawdę zaskoczyło. Pojąłem, że dzięki wplataniu w piosenkę jakichś historii, mogę ulepszać teksty. Wiele z tych pomysłów narodziło się dzięki Steve’owi Klugerowi – mojemu archetypowi ojca. Bardzo krytycznie odnosił się do moich początkowych tekstów w stylu „kocham cię, kochanie moje”. Moja mama mi w nich pomagała (to tak żeby nie bagatelizować jej roli).

Granie Aviego przemierzało różne ścieżki: od Hendrixa do bluesa i to właśnie ta ostatnia ścieżka przemówiła do niego najgłośniej i poruszyła go najgłębiej. Wydaje mi się, że zawsze będę kończył na bluesie, ponieważ jest coś w brzmieniu mandoliny i muzyce z Appalachów, co po prostu ze mną rezonuje. Naprawdę nie potrafię wyjaśnić dlaczego mandolina tak dobrze leży mi w rękach.

No, cóż, masz to we krwi, prawda? Nie możesz zaprzeczyć temu, że to strony twojego dziadka.

Tak. Myślę, że tak jest.

To niezaprzeczalna siła.

Tak. Sam tam nie mieszkałem, ale mam do tego wielki szacunek. W końcu część tego, w czym się wychowałem.

Dla Aviego muzyka nigdy nie była tylko hobby, ani czymś, co miałoby być na drugim miejscu, gdyby los ułożył wszystko inaczej. Avi myślał tylko o muzyce. Naprawdę byłem cholernie mocno nastawiony na komponowanie. W szkole średniej byłem tym głupkowatym gościem, który po korytarzach chodził z gitarą. Miałem to szczęście, że w liceum bardzo mnie wspierano i myślę, że to wtedy… Naprawdę nie było… Nie mogłem… Nie mogłem robić już nic innego. To jest to. Coś jest w muzyce, co sprawia, że czuję się dobrze. Nic innego do mnie nie pasowało. Nic, czego próbowałem, nie wydawało mi się tak naturalne, jak próba tworzenia muzyki i granie na gitarze, czy po prostu wymyślania numerów z powietrza.

Avi głośno wypuszcza powietrze. Słychać głośne westchnienie ulgi… Uśmiecha się: Tak…
Długa i kręta droga ciągnęła się przed Avim po skończeniu szkoły średniej, kiedy wybrał uczelnię muzyki klasycznej, zanim wszystko spakował i przeniósł się do San Francisco. Przeniosłem się tutaj [rozmawiamy w Bay Area – przyp. autor] i skończyłem inżynierię dźwięku. Wkręciłem się w to naprawdę mocno. Później poznałem kilku gości z mojej uczelni – byliśmy współlokatorami – i założyliśmy kapelę The Stone Foxes. A dokładniej to był ich zespół, a ja dołączyłem, ale było to na samym początku naszego wspólnego mieszkania. Kiedy zaczynałem pracować z Metallicą, byłem w tej właśnie kapeli. Na jeden z naszych koncertów w The Independent przyszło kilku członków ekipy. W tamtym czasie poznałem (przyjaciela i znajomego muzyka) Patricka Wolfa i w pewnym sensie razem pogrywaliśmy. Ale zawsze uwielbiałem grać na akustyku sam. Bycie w kapeli było fajne, ale naprawdę miałem ochotę być na scenie sam z gitarą, śpiewać i czarować publiczność. Naprawdę kochałem to robić. Patrick też poszedł tą drogą. Jest fenomenalnym autorem tekstów.





Patrick Wolf i Avi Vinocur odkryli twórcze oddziaływanie między sobą, wspólnie pracując nad niektórymi muzycznymi rzeczami, zanim dowiedzieli się, że obecna żona, a ówczesna dziewczyna Wolfa miała zamiar wrócić do szkoły medycznej w Karolinie Północnej. Postanowiliśmy, że zanim się wyprowadzi, nagramy album. Tylko we dwóch – komentuje Avi. Doszliśmy do wniosku, że wspólne komponowanie w naszym przypadku działa. Zaczęliśmy grać wspólnie koncerty, na których na przemian śpiewaliśmy. Wcześniej nigdy nie śpiewałem harmonii. Nigdy z kimkolwiek tego nie robiłem. Nigdy z nikim to mi się z powodzeniem nie udało, a w tym układzie dopasowaliśmy się idealnie. Obaj łączyli w sobie głębokie pokrewieństwo, jeśli chodzi o muzykę, jaką lubili komponować. Gdy przygoda Aviego w The Stone Foxes dobiegła końca, panowie stworzyli zespół. Opracowali logistykę funkcjonowania, dopasowując swoją pracę do potrzeb kapeli. Byli nieprawdopodobnie zainspirowani do działania.

Jedną bardzo dziwną sprawą jest fakt, że Patrick też doświadczył życia pełnego zbiegów okoliczności i niewiarygodnych doświadczeń – zauważa Avi. Jedno było takie, że poszedł kiedyś na bal z Lady Gagą. Znali się z liceum. Dorastał w New Jersey i poszedł do liceum na Manchattanie, więc poszła z nim jednego roku na szkolny bal. Następnego roku chyba też go zaprosiła, ale on już spotykał się ze swoją dziewczyną. Kontakt się na trochę urwał, Lady Gaga oczywiście była już zajęta. Jedną sprawą, z którą obaj się wówczas zgodziliśmy było to, że bardzo podobało nam się to, w jaki sposób ona wymyśliła postać, tę osobowość i klimat wokół siebie. Postać Lady Gagi to dzieło sztuki. Doszliśmy do wniosku, że to nie był ona, ponieważ Patrick znał ją osobiście wcześniej. Zaczęła po prostu odgrywać rolę.



Marzyłem o samotności bez żywego ducha w pobliżu
Puszczenia z dymem tego pola do gołej ziemi
Chciałem patrzeć jak krzyczy spod trzeciej warstwy
I obraca w proch mój szpadel, miotłę i teczkę
Wszystko spłonęło do tego stopnia
Że niemożliwe do ekshumacji
Najohydniejsza przeszłość,
jaką kiedykolwiek można zakopać
Jej prochy tliłyby się niczym wonne kadzidła
Gdybym tylko miał siłę, by wyjść z tego mroku
Nie znam nikogo innego, kto żyje
I ma zamiar pracować na farmie Maggie bez końca


Fragment tekstu utworu I’m Going To Work On Maggie’s Farm Forever zespołu Goodnight, Texas






Gdy dodam, że Avi i Patrick kumplowali się z gościem nazwiskiem Joe Lyle Flick (wiecie, z gościem z terytorium sztuki braci Cohen / ewentualnie Cormaca McCarthy’a (Droga, To nie jest kraj dla starych ludzi, itd.), to już wiecie, co Joe mógł w takiej sytuacji podpowiedzieć. Od niechcenia zasugerował kierunek, w którym powinna zmierzać twórczość duetu muzyków.

[Joe] mieszkał w Montanie, kiedy ja i Patrick graliśmy tam koncert. Przyszedł i powiedział: „Hej, naprawdę lubię ten mroczny klimat. Powinniście pozbierać takie mroczne historie i nagrać album”. Podłapaliśmy to. Zebraliśmy kilka utworów, a w sumie skończyło się na jedenastu numerach, które charakteryzowały się mrokiem, smutkiem, a ich wydźwięk był mocno opowieściowy. Wówczas zdaliśmy sobie sprawę, że moglibyśmy wokół tego zawiązać pełnoprawny zespół z koncepcją opowiadania rzeczy z amerykańskiej historii, prawdziwych, bądź nie. Ale po czasie dowiadujemy się zazwyczaj, że to o czym śpiewamy, wydarzyło się naprawdę.

Tak narodziła się ich nowa kapela – Goodnight, Texas. Zespół działał jak typowy zachodni pociąg na parę z tłumikiem, gdzie słychać było harmider i historie podróżujących, zamiast rozdzierającego uszy warkotu żeliwnej maszynerii. Nazwa odzwierciedla atmosferę, w jakiej kapela funkcjonuje: Goodnight, Texas to prawdziwa mieścina w Teksasie, w którym jeszcze nie byliśmy (Goodnight - społeczność w hrabstwie Armstrong w Teksasie w USA). Nasz zespół tworzą: facet, który dorastał i w Nowym Jorku; gość z Los Angeles; następny z Północnej Karoliny; kolejny mieszka w San Francisco. I wszyscy my jesteśmy zainteresowani resztą kraju. Chcemy poznawać różne zakątki, docierać do małych obszarów i znaleźć w tym wszystkim kompromis. Tak więc Goodnight, Texas to dosłownie kompromis między miastami, w których mieszkamy. Myślę, że chcemy poznać jak największą liczbę miejscówek, ponieważ uważam, że w taki sposób należy okazać empatię ludziom – siedzieć i z nimi rozmawiać, wsłuchując się w ich historie. Uważam, że przy podróżowaniu ważne jest, by nawiązywać kontakt z mieszkańcami. To jest coś, co zawsze staraliśmy się robić. Zawsze staramy się pisać utwory o różnych miejscach, w jakich przyszło nam być, ale też o miejsach, do których zamierzamy się wybrać.





Podsumowując bieżące informacje, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że nie tylko przedmioty związane z ojcem przetrwały w rodzinie i zostały ocalone dla potomnych. Wiele z takich pamiątek i artefaktów przetrwało pokolenia rodziny ze strony matki Aviego, które stały się centralnym punktem kreatywności Goodnight, Texas (wszelkie przedmioty ze strony krewnych ojca zostały oczywiście w Rosji). Avi: Po stronie mamy zachowaliśmy wszystko, co odziedziczyliśmy. Mamy zegar z 1774 roku należący do dziadka, chociaż może być troszkę starszy, bo ktoś na nim wyrył rok 1774. Dla mnie jest to oszałamiające, wiesz, zostały nam te wszystkie dokumenty, listy z wojny datowane na 1812 rok, dokumenty zakupu ziemi, którą nasza rodzina kupiła jeszcze przed rewolucją. Mamy absolutnie wszystko. Wszystkie te rzeczy znajdują się w segregatorach w domu mojej mamy. Przeglądasz te rzeczy i zaraz zastanawiasz się, jak wówczas wyglądało życie. Taki rachunek od lekarza z 1831 roku na przykład… A za chwilę patrzysz na nekrolog z lokalnej gazety z tego samego czasu. I to uświadomienie sobie, że te dwie rzeczy mogą być ze sobą w jakiś sposób powiązane… To było dla mnie po prostu oszałamiające. Myślę, że właśnie na kanwie tego narodziły się podstawy do opowiadania historii. Wszystko znajdziemy w tym kolażu zwanym historią Ameryki. Są tam i te legendarne opowieści, te, które mogły, ale wcale nie musiały się wydarzyć. Można przecież wyciągać historyjki z fikcji literackiej, można i z literatury faktu, a często można dostrzec własną faktyczną historię.

I wyjaśnijmy w tym momencie jedną sprawę: Goodnight, Texas nie mają zamiaru zmieniać albo przeinaczać faktycznych wydarzeń. Kiedy piszą o górnikach, rabusiach napadających na banki i żołnierzach wojny secesyjnej, tworzą wspaniałe amerykańskie opowieści. Avi: Tak naprawdę staramy się jak tylko możemy zwracać uwagę na tę ciemniejszą stronę historii Ameryki, na problemy i okrucieństwa. Chodzi mi o to, że historia Ameryki nie jest tak wspaniała, jak się ją przedstawia, i myślę, że wszyscy jesteśmy tego świadomi. Nie ma łatwych rozwiązań dla złożonej problematyki.

Czasami piszesz te cudowne miniatury, ale mamy też numery w stylu wielkich rozważań nad kondycją człowieka. Albo mroczne, pokręcone opowieści okraszone wesolutką muzyką. Czy to ze względu na to, że lubisz czarny humor?

Jasne. Połączenie tragicznej historii z radosnymi dźwiękami to niezła zabawa. Wyzwaniem dla naszych albumów stało się pisanie piosenek, które będą po prostu smutne, ale brzmieć będą bardzo radośnie. Gdzieś tam pobrzmiewa coś popieprzonego, ale musi być w tym pierwiastek czegoś, co przypomni, że też może być fajnie.



Patrick Dyer Wolf i Avi Vinocur




Okładka albumu Uncle John Farquhar wydanego w 2014 roku. Patrick jest prawnukiem wspaniałego Johna Farquhara.



Wkrótce wypatrujcie drugiej części, w której zajmiemy się ważnym tematem: jak, skąd, kiedy i dlaczego Avi trafił do świata Metalliki.




- twórczość Goodnight, Texas w całości do sprawdzenia tutaj

- solowe wydawnictwa Aviego Vinocura do odsłuchu tutaj.







Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak