W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Hetfield vs Hammett – cztery wieki rodowej historii (część 3)
dodane 20.03.2021 20:34:41 przez: Marios
wyświetleń: 3077
Dochodzimy do momentu, w którym Kolonia Wirginii powoli przestaje być miejscem życia dla rodziny Hammettów. Dodatkowo po Rewolucji Amerykańskiej z Wirginii wyniosą się również Hatfieldowie. Jednak zanim poszukają szczęścia gdzie indziej, krewni Jamesa (ci po mieczu) muszą się najpierw w tej historii pojawić. A pierwszym odnalezionym w księgach jest Abe Hatfield – pierwsza (z dziewięciu zidentyfikowanych pokoleń) głowa rodziny, której najmłodszym (dziesiątym) potomkiem jest aktualnie syn Jamesa Hetfielda – Castor.







- część pierwsza opowieści o obu rodzinach (oraz naturalnie czasów, w jakich przyszło im żyć) do wglądu tutaj;

- część druga - tutaj.



W początkach XVIII stulecia w różnych koloniach zaczynały być widoczne delikatne nieporozumienia. Bogaci kupcy zasilili grupy opozycyjne względem londyńskiego zwierzchnictwa, czyli właścicieli ziem. Po prostu przedsiębiorcy zaczęli coraz głośniej uważać się za elitę i utożsamiali się z interesami kolonii, które powstały właśnie dla ludzi przedsiębiorczych. Spór ten miał wyraźne tło ekonomiczne: tutejsza branża kupiecka vs. właściciele kolonialnych ziem w Londynie.

Dodatkowo coraz mocniej zaczynali Europejczykom przeszkadzać w Ameryce Indianie, blokując dość stanowczo zapędy ekspansyjne na nowe tereny. Europejczykom, ponieważ właśnie w wieku XVIII nasiliły się w koloniach przywiezione na nowe tereny europejskie konflikty – Anglicy, Francuzi i Hiszpanie (wszystkie trzy narody uzbrojone oczywiście w lojalne sobie plemiona indiańskie) zaczęli między sobą potyczki mające na celu przejęcie kontroli nad jak największym terytorium Ameryki. Nacją panującą na ziemiach kolonii byli rzecz jasna Anglicy.

XVIII wiek:

Przodkowie Jamesa ze strony matki:

Richard Gleed, sr - ur. w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże w lipcu 1717 roku;
Ann Gleed (z d. Philmor) – ur. w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże w maju 1715 roku;

Richard Gleed, jr - ur. w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże w styczniu 1753 roku;
Elizabeth Gleed – zm. 17 maja 1759 roku. Pochowana w Purton, Wiltshire, Anglia;

Matthew Gleed – ur. w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże 22 sierpnia 1786 roku;
Jane Gleed (z d. Isles) – ur. w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże 5 stycznia 1785 roku;

John Gleed, sr – ur. 5 października 1745 roku w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże w październiku 1794 roku;
Mary Gleed (z d. Ockwell) – ur. w Cricklade, St. Sampson, Wilts, Anglia;


W pierwszej połowie wieku dokopujemy się wreszcie do absolutnie pierwszych zapisków o pradziadach Jamesa Hetfielda ze strony ojca. Zaczyna się historia rdzennie Amerykańskiego rodu Hatfieldów. Ich miejscówka? Podobnie jak w przypadku Hammettów – Wirginia, z tym, że z hrabstw Culpeper i Richmond przenosimy się niemal całkowicie na zachód stanu i lądujemy w Russel County. Nie można jednak zaprzeczyć temu, że obie rodziny gitarzystów Metalliki mogły się w XVIII wieku przeciąć. Popatrzcie, ile na mapie Wirginii dzieli hrabstwo Russel od hrabstwa Wise. To William Hammett, jr (pra-pra-pra-pra-pra-pra-pradziadek ze strony ojca) urodzony w Wise County, przeniósł się w miejsce urodzenia swojej żony - Catherine Elizabeth Jones - do znajomego już czytelnikom hrabstwa Culpeper.

Pierwsze zidentyfikowane informacje o przodkach Jamesa ze strony ojca:

Abe Hatfield – ur. ok. 1720 roku w Russell County, Wirginia
Margaret Hatfield (z d. Winas) - ur. ok. 1720 roku w Russell County, Wirginia



Wirginia. Na czerwono zaznaczone hrabstwa, w których żyją obie rodziny na przestrzeni 120 lat (między 1620 a 1740 rokiem).



Wpływ Indian na kulturę angielską nie ograniczał się tylko do roli pionierów w temacie handlarzy i jeńców; przeciwnie, sięgał on daleko w sferę zarówno świadomości jak i życia codziennego większości kolonistów. Zanim pojawili się europejscy osadnicy wszystkie nazwy geograficzne kontynentu były indiańskie. Ponieważ topografia nowych, obcych terenów Ameryki poznawana była tak często za pośrednictwem Indian, ogromna liczba nazw zapożyczonych przez kolonistów z języków tubylczych, pozostała na stałe na mapie białej Ameryki. Jadąc dziś autostradami w Stanach mijamy znaki drogowe, które układają się w prawdziwą encyklopedię nazewnictwa indiańskiego (często oczywiście zniekształconego przystosowanie do wymowy angielskiej) począwszy od nazw samych stanów (np. Connecticut, Massachusetts, Tennessee, Kansas, Kentucky, Iowa, Dakota, Utach), poprzez nazwy rzek (Missisipi, Missouri, Ohio, Wisconsin, Yuton), zatok (Chesapeake, Delaware), jezior (Michigan, Erie, Huron). To samo dzieje się z nazwami gór, wyżyn, dolin, cieśnin, kanionów, a nawet miast. W samej Nowej Anglii można doliczyć się ponad pięciu tysięcy nazw indiańskich.

Pierwsze większe napięcia na linii Ameryka – Anglia pojawiły się w związku z Indianami, zwłaszcza w czasie wojny (zwanej siedmioletnią - 1756-1763) o panowanie na terenach skolonizowanej Ameryki między kolonistami, Anglikami, Francuzami i Indianami właśnie. Konflikt ten przybył na ziemie amerykańskie oczywiście z Europy. Amerykanie nie godzili się na pokrywanie opłat za stacjonowanie u siebie angielskich wojsk. Anglia uznała, że podatki na utrzymanie brytyjskiej armii są jak najbardziej na miejscu, ponieważ ta wydatnie pomaga odpierać ataki indiańskie i francuskie. Protesty kolonistów w sprawie opodatkowania ich przez Parlament angielski staną się jedną z przyczyn wybuchu Rewolucji Amerykańskiej.

Indianie jeszcze próbowali zawalczyć o wolność i podtrzymanie własnej kultury. W 1676 roku niemal jednocześnie w Nowej Anglii i Wirginii rozgorzały dwie, brzemienne w skutki, wojny z Indianami. Były to dwie ostatnie na tych terenach tak wielkie podjęte przez Indian próby ratowania swej autonomii i integralności. Sam wybuch konfliktu na tych terenach spowodowany był serią zbrojnych incydentów między Anglikami a zaniepokojonymi ekspansją Wirginii i Marylandu Indianami zamieszkującymi okolice rzeki Potomac. Indianie w Wirginii i Marylandzie byli w tym okresie już znacznie osłabieni (w Wirginii w 1674 roku było mniej niż 1000 wojowników wobec ponad 13000 mężczyzn wśród kolonistów) i zależni od Anglików, co jednak nie osłabiało nienawiści białych, a wręcz przeciwnie, zachęcało do agresywnych działań. Koloniści, niezadowoleni z wysokich podatków na obronę oraz ostrożnej polityki wobec miejscowych Indian, poczęli atakować od dawna zaprzyjaźnione i zależne od Anglii plemiona Appomatox i Pumunkey, zamieszkujące tereny Wirginii w wydzielonych rezerwatach. Paniczny strach przed zjednoczeniem się wszystkich czerwonoskórych sprawił, że każdy Indianin wydawał się wrogiem.





W roku 1675 doszło do tzw. Rebelii Bacona. W skrócie, parafrazując popularne u nas określenie z czasów IIWŚ – postanowiono ostatecznie rozwiązać kwestię indiańską na terenach kolonii. Gdy na czele zbuntowanych przeciwko polityce angielskiej przygranicznych kolonistów stanął młody Nataniel Bacon, postawił przed swoimi zwolennikami wyraźny cel: Podjąć walkę przeciw wszystkim Indianom w ogóle, bo wszyscy są wrogami. Deklarację tę zaczęto szybko wcielać w życie. Pierwszą ofiarą padła osada Indian Occaneechee, którzy byli lojalni wobec Wirginii i uczestniczyli nawet w walkach z Suswuehannami. Oddziały Bacona zaatakowały ich znienacka w nocy i wymordowały praktycznie w całości to niewielkie plemię. Masakra stworzyła wokół osoby Bacona nimb bohatera i obrońcy kolonii. Angielski gubernator pełniący obowiązki w imieniu brytyjskim, potępił go… Potępił bardziej za samowolę w działaniu, niż za akty agresji wobec Indian. W końcu też upoważnił go do prowadzenia dalszej przeciw nim kampanii, a więc formalnie zezwolił na taki sposób pozbycia się autochtonów.

Przebieg rebelii wskazywał niezbicie na kilka faktów: miejscowi Indianie, obecnie nieliczni i osłabieni, postrzegani byli powszechnie przez białych już tylko jako przeszkoda na drodze do nowego osadnictwa oraz źródło pewnego zagrożenia, utrudniającego rozwój kolonii. W konsekwencji takiej postawy, wyniszczanie ich nosiło pozytywną sankcję moralną, a ugodowa i ostrożna polityka władz okazała się wyjątkiem, uwypuklającym tylko wrogość i niechęć osadników wobec Indian. Po drugie, rebelia zredukowała rolę Indian w Wirginii niemal do zera. W samych walkach między białymi zginęło niewiele osób, natomiast głównymi ofiarami byli Indianie. Nieliczni pozostali przy życiu zmuszeni byli do osiedlania się na niewielkich, wydzielonych terenach, gdzie dezintegracja ich kultury i sposobu życia postępować miała bardzo szybko. Skutek wojny był podobny do tego w Nowej Anglii: Indianie zamieszkujący wybrzeże Atlantyku zostali wyniszczeni, a inni, żyjący poza zachodnimi granicami kolonii otrzymali ważną lekcję – niezależnie od tego czy dane plemię żyło w usankcjonowanym traktatami sojuszu czy też w stanie wojny z Anglikami, skazane było na powszechną wrogość białych, a w ostatecznym rachunku na zagładę.


---



Przenosimy się w naszej opowieści na stałe w wiek XVIII. Imigracja odgrywała już mniejszą rolę niż wiek wcześniej. Przyrost ludności w jej wyniku nie przekraczał obecnie 20 procent. Byli to jednak w większości ludzie młodzi, którzy względnie szybko zakładali rodziny. Zmienił się charakter emigracji, gdyż obecnie znacznie liczniej przybywali osadnicy z krajów innych niż Anglia. Do momentu Rewolucji Amerykańskiej przybyło kilkaset tysięcy takich kolonistów. W Nowym Jorku (daw. Nowy Amsterdam) osiedlały się duże grupy Niemców z Palatynatu; w Pensylwanii i Karolinach – Niemcy i niemieckojęzyczni Szwajcarzy. Najczęściej byli to kalwini i luteranie, ale nie brakowało też członków pomniejszych ugrupowań religijnych – np. baptyści. Ci, ze względu na hermetyczność swoich grup, asymilowali się bardzo wolno. Drugą znaczną grupą imigrantów byli Irlandczycy. Przybywali głównie Irlandzcy Szkoci – prezbiterianie. Przyczyny ich emigracji były przede wszystkim ekonomiczne, choć niemałą rolę odgrywała także niechęć do kościoła anglikańskiego i przymus płacenia nań podatków. W krótkim czasie doszło do gwałtownych incydentów między przybyszami z Irlandii a mieszkańcami Nowej Anglii, którzy niechętnym okiem patrzyli na przybyszów niepoddających się ortodoksji purytańskiej. Konflikt ten sprawił, że Szkoci irlandzcy przenieśli się na dalekie tereny nadgraniczne New Hampshire i na północ do Maine lub do bardziej tolerancyjnych Pensylwanii i Delaware.

Pokaźną grupę ówczesnych imigrantów stanowili też byli więźniowie. Rejestry londyńskie za lata 1719-1722 wymieniają 17 740 więźniów zwolnionych i przetransportowanych do kolonii, a wliczywszy inne miasta, liczba skazańców-kolonistów w tym okresie sięga 30 000. Zakupiony ze statku skazaniec był znacznie tańszy niż niewolnik, a już doskonałym interesem (przynajmniej z czysto finansowego punktu widzenia) było nabycie byłej przestępczyni kobiety, za którą płacono najniższe ceny (w przeciwieństwie do aktywnej kobiety przestępczyni, którą trzeba doprowadzić przed wymiar sprawiedliwości. W Nienawistnej Ósemce John Ruth miał dokumenty na przytulenie znacznej sumy za dostarczenie pod sąd Daisy :) - przyp. Marios).

Odrębną grupę ludności stanowili niewolnicy afrykańscy. W XVIII wieku zastąpili oni białą służbę kontraktową jako główna siła robocza w koloniach południowych. Liczba ich również szybko wzrastała. Wg ocen w latach 1600-1780 do kolonii brytyjskich w Ameryce sprowadzono blisko 1,5 mln Afrykańczyków. O ile do końca XVII wieku sprowadzono ich do samych tylko kolonii na kontynencie amerykańskim ok. 10 000, to w latach 1701-1740 już 100 000, a w latach 1741-1780 aż 147 000. Szybki przyrost liczby ludności (poza niewolnikami) wymuszał zarówno ekspansję terenów rolniczych, jak i rozwój miast. Największym miastem w obecnym wieku będzie Boston, w którym skumulują się wszystkie siły niezadowolone z Angielskiej polityki podatkowej wobec Ameryki. Na razie osadnicy w celu zasiedlania nowych terenów posuwali się na zachód.





W połowie XVIII wieku znacznie wzrosło tempo zasiedlania Wirginii i Marylandu leżących u podnóża Appalachów, zachodnich ziem obu Karolin, środkowej Pensylwanii, zachodnich obszarów Massachusetts i Nowego Jorku oraz New Hampshire i Maine. Na zachodzie osiedlali się nowi przybysze – np. Niemcy i Szkoci w Pensylwanii, oraz koloniści, którzy nie znajdowali dla siebie perspektyw na wschodnim wybrzeżu, gdzie najlepsze ziemie były zajęte lub zbyt kosztowne. Ekspansja na zachód doprowadziła do zaostrzenia rywalizacji z Francją, a w końcu w połowie XVIII wieku do otwartej wojny na dużą skalę, która zakończyła się dla Francji utratą Kanady, a Anglii otworzyła drogę na zachód. Wreszcie można mówić o wpływie tegoż otwarcia na stosunki kolonii z metropolią. Spór, którego kulminacją stała się Rewolucja Amerykańska wynikł, między innymi, z konfliktu między kolonistami pragnącymi osiedlać się na zachodzie a Londynem, który ograniczył taką ekspansję w obawie przed wojnami z Indianami i utrzymywał armię w celu egzekwowania tej polityki. Zasiedlanie terenów zachodnich doprowadziło do nowych podziałów społecznych i zaostrzyło konflikty polityczne w poszczególnych koloniach. Na ziemiach zachodnich szalało bezprawie; grupy bandytów działały bezkarnie terroryzując osadników, a władze centralne nie kwapiły się do udzielenia pomocy. Taki stan rzeczy utrzyma się na ziemiach zachodnich jeszcze grubo ponad 100 lat, a kulminacją owego braku zaangażowania centrali będą tereny kalifornijskie, nazwane Dzikim Zachodem oraz powszechne prawo posiadania broni w celu formowania obywatelskiej policji, która dbać miała o porządek na dalekich zachodnich terenach, bardzo słabo połączonych jurysdykcją władz centralnych. Jeśli dodamy do tego bardzo częste rozwiązywanie problemów siłą (również w wyniku wojen z Francuzami), to otrzymamy obraz tego, dlaczego nastąpiło tak znaczne prywatne zmilitaryzowanie amerykańskiego społeczeństwa kolonialnego. Zarówno polaryzacja polityczna i etniczna jak i militaryzacja miały odegrać ważną rolę w czasie Rewolucji oraz w okresie sporów o kształt konstytucji stanowych.

Jak już było wspomniane, większość imigrantów przybywała do Ameryki w celu poprawienia swojej sytuacji ekonomicznej. Jak widzieliśmy, dotyczyło to w znacznej mierze także tych, którzy emigrowali z powodów ideologicznych i religijnych. Poważna ilość towarów, których nabycie stanowiło o poziomie życia (nie mówimy tu o minimalnym, poziomie potrzebnym do przeżycia, ponieważ nie na to liczyli emigranci), pochodzić mogła tylko z importu. Trzeba było znaleźć lokalne sposoby tego importu. Wiązało się to przede wszystkim z uzyskaniem kredytów u kupców angielskich; kredytów opartych nadal na wymianie handlowej, a nie na pieniądzu, którego używania w koloniach zakazywała Korona angielska. Oprócz bezpośredniego eksportu towarów kolonialnych do Anglii, formy uzyskania takich kredytów była możliwa dzięki rozwijającemu się handlowi wzdłuż wybrzeża atlantyckiego, między miastami portowymi. Wymieniano głównie nadwyżki miejscowych towarów. Za czasem handel ten rozwinął się w sieć pokrywającą nie tylko całe wybrzeże od Nowej Funlandii po Florydę, ale także kolonie na wyspach karaibskich. Dla niektórych kolonii handel taki był równie dochodowy jak wymiana przez ocean. Handel oceaniczny, początkowo ograniczony do linii Anglia – kolonie amerykańskie, rozszerzył się w późniejszym okresie kolonialnym na Afrykę, skąd sprowadzano bezpośrednio niewolników. Pod koniec okresu kolonialnego Ameryka stanowiła już konkurencję dla dotychczasowego monopolu Anglii w handlu transoceanicznym.

Gospodarka angielska od XVII wieku utożsamiała bogactwo z pieniędzmi, a co za tym idzie popieranie eksportu i ograniczanie importu dla uzyskania korzystnego dla kraju bilansu i napływu doń pieniądza. Dla uzyskania tychże korzyści, głównymi ustaleniami rządu londyńskiego względem kolonii amerykańskich były (wspomniane już w część drugiej) Akty Nawigacyjne uchwalane przez angielski parlament w latach 1651-1662. Ich głównym celem było zahamowanie bezpośredniego handlu kolonii z kontynentem europejskim. Stojące wówczas produkcją tytoniu kolonie nie odczuły jednak znacznego spadku eksportu tytoniu, a to z tego względu, że ten sam tytoń Anglicy i tak wysyłali do innych krajów Europy, w których zapotrzebowanie stale rosło. Bujny rozwój międzynarodowego i międzykontynentalnego handlu Ameryki brytyjskie w wieku XVIII podważył angielskie idee gospodarcze, a zarazem uruchomił dążenia do autonomii zarówno gospodarczej, jak i politycznej kolonii. Był to kolejny przyczynek do Rewolucji i amerykańskiego odcięcia angielskiej pępowiny od w pełni ukształtowanych społecznie kolonii.


Ostatni przodkowie Kirka ze strony ojca, zamieszkujący kolonię Wirginia:

- William Hammett, jr – ur. 14.07.1706 roku w Richmond, Wise County, Wirginia; zm. w kwietniu 1777 roku w Culpeper County, Virginia
- Catherine Elizabeth Hammett (z d. Jones) – ur. 1708 w Culpeper County, Wirginia; zm. 1746 w Culpeper County, Wirginia.

Mimo szybkiego rozwoju miast, nie nadążał on za ogólnym tempem przyrostu ludności; w 1720 roku pięć największych miast (Boston, Newport, Filadelfia, Nowy Jork i Charleston) liczyło ok. 36000 mieszkańców, co stanowiło 7 procent ludności, a w 1760 roku miasta te zamieszkiwało 73000 osób, a więc dwa razy więcej, podczas gdy ludność całej Ameryki brytyjskiej zwiększyła się w tym czasie czterokrotnie.

Najważniejszym produktem bogacenia się południowych kolonii pozostawał tytoń. W jego przypadku rolę odgrywały nie tylko ceny płacone przez kupców angielskich; sprzedawali oni bowiem ogromną większość (do 90 procent) sprowadzanego z kolonii tytoniu do innych krajów europejskich. Dopiero w latach 20 i 30 XVIII wieku światowe ceny spadły, co odbiło się natychmiast na imporcie Wirginii i Marylandu. Delikatny wzrost cen po roku 1740 odwrócił nieco tę sytuację, ale ceny tytoniu podlegały ciągłym, niedającym się przewidzieć wahaniom. Kolonialni plantatorzy na taki stan rzeczy zabezpieczyli się uruchomieniem innego rodzaju upraw. Wprowadzono na znacznie szerszą niż dotąd skalę konopie, kukurydzę, czy pszenicę. Jednak nie tylko na eksporcie budowano wzrost gospodarczy południa. Dochodzą do tego handel ziemią, udzielanie kredytów, sprzedaż hurtową i detaliczną a nawet pośrednictwo w eksporcie z plantacji mniejszych kolonii. Częstokroć dochody z tych, wydawałoby się pobocznych działalności, znacznie przekraczały wpływy z eksportu tytoniu. W miarę bogacenia się rodzin posiadaczy plantacji, a także coraz większej ekspansji na ziemie zachodnie, otworzyły się perspektywy zwielokrotniania majątków. W Wirginii Robert Carter wspólnie z sąsiadem otrzymali prawa do 50 000 akrów ziemi w dolinie rzeki Shenandoah. Podjęte działania umacniały kształtujące się coraz silniej bogate dynastie rodzinne, które z biegiem czasu staną się osią konfliktu między bogatymi rodami w amerykańskich miastach. Dla zdobycia poparcia owe rodziny przekonywać będą pozostałą społeczność miast do poparcia pomysłów wpływowych dżentelmenów.





W Bostonie wybuchł istotny spór między zwolennikami utworzenia Banku Ziemskiego a elitą kupiecką. Bank przez wypuszczenie papierowego pieniądza ułatwiłby operacje finansowe uboższym mieszkańcom – szczególnie dłużnikom. Kupcy byli przeciwko papierowemu pieniądzu, jako lekarstwa dla ratowania ubogich przez przyspieszenie inflacji. Spór wygrali kupcy, ponieważ rzeczywiście dewaluacja miejscowej waluty doprowadziła do dużej inflacji.

Wzrost świadomości i solidarności, a także radykalizacja polityczna wśród większości mieszkańców miast kolonialnej Ameryki, odegrają naprawdę poważną rolę w okresie walk o ustanowienie Deklaracji Niepodległości. Żądania formułowane przez społeczność miejską wpłynęły na kształtowanie się sceny politycznej w tym gorącym okresie; z jednej strony formułowane były radykalne koncepcje polityczne, atakujące przepych bogatych, z drugiej strony elity rządzące poczuły się zagrożone i postulowały o konstytucyjne zabezpieczenia przeciwko większym wpływom „pospólstwa” na rządy. Upowszechnienie się niewolnictwa w XVIII wieku ułatwiło stabilizację społeczną wśród białych. Z racji coraz bardziej zdecentralizowanego osadnictwa, plantatorzy przywykli działać samodzielnie, bez bliskiej (jak np. w Nowej Anglii) kontroli władz miejskich. Jednoczesny wzrost zamożności i coraz bardziej widoczna polaryzacja społeczna ułatwiała rozwój białych rodzin. Na terenach wiejskich, czy to na północy, czy południu wciąż w świadomości społecznej było silne poczucie hierarchii. Wielebny Devereux Jarratt, pastor anglikański w Wirginii, który wywodził się z rodziny drobnego farmera tak wspominał swoje dzieciństwo przypadające na połowę XVIII wieku:

Nie używaliśmy kawy ani herbaty na śniadanie, ani o żadnej innej porze; nie znałem też nikogo, kto by to czynił. Mięso, chleb i mleko stanowiły codzienną żywność wszystkich moich znajomych. Przypuszczam, że możniejsi panowie korzystali z takich luksusów, ale ja do takich osób nie miałem dostępu. Przyzwyczajeni byliśmy podchodzić do osób nazywanych dżentelmenami jak do ludzi wyższego rzędu. Jeśli chodzi o mnie, bałem się ich i trzymałem się w skromnej odległości. W tych czasach peruka była wyróżniającym znakiem dżentelmena i gdy dostrzegałem mężczyznę w peruce, jadącego konno drogą ku naszemu domowi budziło to we mnie taką trwogę i nieprzyjemne uczucie, że uciekałem, przyznaję, jakby memu życiu coś groziło. Takie pojmowanie różnic między dżentelmenami a pospólstwem było, jak sądzę, powszechne wśród osób mego stanu i wieku.

Społeczeństwo afrykańskich niewolników wieku XVIII dopiero się kształtowało. Trudno nawet mówić o społeczeństwie skoro niewolnicy sprowadzani byli z różnych okolic Afryki i dzieliły ich poważne różnice kulturowe jeszcze przed przybyciem do Ameryki; łączył ich często jedynie wspólny status niewolnika. Musieli przejść długą i trudną adaptację; pokonać zarówno różnice między nimi, jak i przystosować się do kultury białego właściciela. Trudność w tworzeniu własnej, bardziej jednolitej kultury powiększał fakt, że stale napływały nowe, i to bardzo liczne, partie niewolników. Z drugiej jednak strony oznaczało to, że pewne cechy kultur afrykańskich były podtrzymywane przez przybyszów, którzy nie ulegli jeszcze wpływom nowego otoczenia. Niemniej czarnoskórzy powoli wytwarzali własne, specyficzne formy życia społecznego, rodzinnego, religijnego, a także rozrywki – elementy tak ważne dla ludzkiej egzystencji w ramach systemu niewolniczego. Niektórzy, z reguły ci najbardziej zasymilowani, zatrudniani byli w charakterze służby domowej. Mieli oni bliższy dostęp do środowiska białych, ale też mniej okazji do kontaktów z innymi Afrykańczykami, cieszyli się lepszymi warunkami życia, ale odrywali się od środowiska i kultury swoich współrodaków, a jednocześnie podlegali ściślejszej kontroli właścicieli (dzięki, Quentin!). Sam fakt szerokiego stosowania przymusu i drastycznych nieraz kar świadczy o oporze czarnoskórych przeciwko niewolniczemu reżimowi. To, co biali nazywali lenistwem, symulowaniem choroby, kradzieżą żywności, było także formą oporu. Wśród białych kolonistów nigdy nie zanikła obawa przed zbrojnym powstaniem niewolników, a dokumentacją tego są liczne ustawy przeciwko czarnym buntownikom, a także podpalaczom i trucicielom.









Michał Rozbicki
Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak