W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
James Hetfield opowiada o swoich samochodach z okazji premiery książki Reclaimed Rust
dodane 03.08.2020 19:10:47 przez: Marios
wyświetleń: 1793
Od wtorku 28 lipca, można wreszcie nabywać pisane dzieło wokalisty i gitarzysty Metalliki. Reclaimed Rust: The Four-Wheeled Creations of James Hetfield prezentuje od kuchni wszystkie samochody, które z pomocą Ricka Dore’a wyjechały z garażu Jamesa i zasiliły część eksponatową w muzeum. Książka Jamesa daje nam paliwo, ogień i to, czego pragniemy. Oto komplet motywacji Hetfielda do jej napisania.






Scott Evans z portalu motortrend.com prozmawiał z Jamesem z okazji premiery jego książki. Długa pogadanka odsłania trochę kulis pasji, której Hetfield poświęcił ostatnie 15 lat.



tekst: Scott Evans
tłumaczenie: Marios
zdjęcia studyjne: Scott Williamson


Lider zespołu Metalica, James Hetfield, znany jest na całym świecie ze swojej muzyki, ale jest też zapalonym projektantem samochodów, który niedawno temu przekazał większą część swojej kolekcji do Petersen Automotive Museum. Dla tych wszystkich, którzy z jakichś powodów nie mogą dotrzeć do Kalifornii, aby zobaczyć tę kolekcję, James przygotował swoją pierwszą książkę. Tuż przed premierą, mieliśmy okazję porozmawiać z Hetfieldem o książce, samochodach i o jego filozofii odbudowywania aut.


Masz niezwykle popularny zespół, masz flotę wyjątkowych samochodów, masz rodzinę, masz kawałek ziemi i swoje ranczo. Co sprawiło, że pomyślałeś: Powinienem jeszcze napisać książkę?

Pomysł na książkę zrodził się z przekonania, że wiedziałem, że te samochody muszą być oglądane przez innych ludzi. Chciałem mieć książkę, a w zasadzie rodzaj katalogu, który zbierze w sobie wszystkie auta, które złożyłem z Rickiem Dore’em.





Plan zrodził się przed, czy po przekazaniu kolekcji do Petersen Museum?

Zacząłem tę książkę, a potem kolekcją zainteresowali się ludzie z Petersen Automotive Museum. Posiadanie książki o tych samochodach jest o wiele prostsze, niż trzymanie tych aut gdzieś w garażu. Miałem taką rozkminę, że nie muszę się już nimi zajmować, ponieważ w pewnym momencie… W pewnym momencie to samochody dopadły mnie. Utrzymanie tych maszyn w dobrym stanie wymaga czasu i wysiłku. Miały zostać sprzedane na aukcji, podarowane komuś, albo coś w tym stylu. Wtedy plan faktycznie wszedł w życie.

Jestem bardzo wdzięczny, że Petersen Museum zechciało przyjąć tę kolekcję i zachować ją w całości. To była główna rzecz, przez którą czułem się naprawdę rozczarowany: fakt, że auta poszłyby na aukcję i każdy wylądowałby gdzie indziej. Nie byłyby wspólnie przechowywane. Nie byłaby to już kolekcja. Myślę, że dotarły do nich moje obawy i zaproponowali, że zabiorą całość. Byłem podekscytowany. Jeśli chodzi o prestiż Petersen Automotive Museum i fakt, że moja kolekcja wylądowała właśnie tam… To ogromny zaszczyt. Naprawdę ogromny.

Wystawa wystartowała w lutym. Tęsknisz już za samochodami?

Codziennie oglądam je w mojej książce, stary. Tak, tęsknię za prowadzeniem niektórych i po prostu byciem w pobliżu, ale wiesz, spełniły swoje zadanie. Musiałem utrzymać swoją kreatywność, musiałem pomóc innym, by odkrywali kreatywność u siebie. Ci wszyscy faceci… Robert Roling, Scott Mugford, Josh Mills. Pracowałem z niesamowitymi, historycznymi dla tej branży postaciami: Art Himls, który zaprojektował Skylarka. Wiesz, Darryl Hollenbeck… Poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy mają we krwi stare, dobre umiejętności rękodzieła, które uwielbiam. Muszę robić takie rzeczy. Teraz inni mogą je oglądać.





W swojej książce wiele uznania poświęcasz Rickowi Dore’owi i też innym konstruktorom, ale wychodzi na to, że sporo tych projektów wykonałeś samodzielnie.

Cóż, sporo planów miałem i w głowie i w Photoshopie. Kocham sztukę. Uwielbiam tworzyć logo. Zrobiłem całkiem dobre w Photoshopie. Byłem w stanie wycinać i wklejać te rzeczy na komputerze żeby sprawdzić, jak to będzie wyglądać. Jak będzie wyglądać to, a jak tamto, gdy trochę poprzesuwamy tutaj. Jest to o wiele łatwiejsza i szybsza metoda. Podobna jak przy komponowaniu utworu. Wklepujesz numer w ProTools czy czymś podobnym i jesteś w stanie szybko go zaaranżować bez konieczności całkowitego przerabiania, żeby sprawdzić, jak wyszło, zanim spróbujesz czegoś innego. Jeśli chodzi o blacharkę i takie sprawy, to zrobiłem kilka elementów przy Iron Fist i Grinchu, ale nie zamierzałem terroryzować wszystkich latarką. Lubię przebywać w garażu. To dla mnie swego rodzaju świątynia, w której mogę po prostu posiedzieć i skupić się na szczegółach. Uwielbiam spawać. Lubię bawić się w drewnie. Lubię robić różne rzeczy rękoma: pracować w ogrodzie, oczywiście grać na gitarze, takie tam rzeczy. Lubię pracę fizyczną. Lubię się brudzić.

Czy projektując samochód stosujesz ten sam twórczy proces, który wykorzystujesz przy tworzeniu muzyki, czy książki, czy są to zupełnie inne podejścia?

Nie różnią się. Nawet gdybym myślał, że są inne, to wcale by tak nie było, ponieważ twórcze podejście jest zawsze takie samo. Znalezienie niektórych z tych aut – zrobienie Grincha, czy Oldsa z 1952 (STR Edge z silnikiem Oldsmobile 7.5 V8), wiesz, po prostu znalazłem go gdzieś w polu. To mi przypomina trochę momenty, kiedy słyszę jakiś stary utwór, który ma świetną melodię, albo fajny kawałek tekstu, albo coś podobnego, co mnie inspiruje. I potem to przetrawiasz w swoim twórczym ja i tworzysz coś nowego. Obudowujesz to po swojemu. Tytuł książki Reclaimed RustOdzyskany z rdzy – przywraca stare rzeczy, które wciąż mają w sobie mnóstwo życia, jak stare gitary. Mam też całkiem przyzwoitą kolekcję gitar. Są utwory, które po prostu siedzą w tych gitarach i czekają na moment, w którym ktoś je wyciągnie.

Myślę, że tak samo jest w przypadku samochodów. Być może spełniły swoje zadanie jako samochody z linii montażowej, a potem przekształciły się w jakiś niestandardowy model. Stały się czymś wyjątkowym i lśniącym w trochę inny sposób.





Czyli tytuł książki jest dosłowny? Niektóre z tych samochodów były już w drodze na złomowisko, ale niektóre pochodziły z dużo lepszego środowiska.

Jest wśród nich sporo, które zmierzały na złom, ale niektóre… Oczywiście Skyscraper lub Zephyr, albo ten z 1932 zostały jakby zezłomowane, ale ktoś zamierzał coś z nimi zrobić, bo to kultowe samochody. I tak, na niektórych było trochę rdzy. A Czarna Perła i Aquarius zostały zbudowane prawie od podstaw. Na nich rdzy oczywiście nie było. Bawiłem się wieloma różnymi pomysłami na tytuł, ale wszystko to miało związek z odrodzeniem, powstaniem z rdzy, czy czymkolwiek w tym stylu. Było tego sporo. Dać rzeczom drugą szansę, drugie życie. Nie wiem… Może jest jakaś nostalgiczna część mnie, która uwielbia takie tematy. Myślę, że wszystko zasługuje na drugą szansę.

Zostańmy przy o nazwach i tytułach. Nazwałeś wszystkie swoje samochody, ale czy uważasz, że wszystkie wymagają imienia, czy tylko niektóre auta zasługują na nazwę?

Myślę, że moje podejście bierze się z momentów kiedy wymyślam riff. Muszę go nazwać, żeby nadać mu trochę charakteru, czy czegoś w tym stylu. To jest coś jak ze zwierzakiem. Nazwij go, a po chwili nabierze charakteru. I tak właśnie jest. Wydaje mi się, że rzecz która ma nazwę jest naprawdę ważna, ale nazwa pomaga też przy projektowaniu, przy wyborze koloru, wnętrza, zwłaszcza, jeśli chodzi o samochód pokazowy. Musisz mieć, coś co nie wiem… Zawsze kochałem takie podejście. Uwielbiam tworzyć loga. To, które stworzyłem do książki bardzo mi się podoba. Bardzo podoba mi się jego wygląd. Jestem wdzięczny za to, że wszystkie te auta mają własne charaktery i nie są tylko samochodami.

Uważam, że jest podobnie, jak w przypadku wymyślania tytułów utworom, że jest to podobne do emocji, które towarzyszą nadawaniu imion. Lubię dodawać do tego jakieś elementy wizualne lub jakiś rodzaj, nie wiem, wymyślonej fabuły wokół tego. Pisząc teksty utworów, siedzisz przy niej i dłubiesz. I nie bez powodu ma ona przez chwilę roboczy tytuł. Jest taki numer Metalliki zatytułowany Black Squirrel. Napisaliśmy go w Toronto, gdzie nawiedziła nas banda czarnych wiewiórek, czy jakoś tak. Jest to jakieś nawiązanie i ostatecznie tekst łapie trochę charakteru. Podoba mi się praca przy grafice. Jak wspomniałem, lubię logo. Jeśli ma ono jakąś nazwę, możesz połączyć to z wyglądem. Właśnie to mi się w tym podoba.

Czy interesuje cię tylko renowacja samochodów? Czy jednak musisz majstrować i modyfikować gabloty, które już posiadasz?

Uwielbiam je dostosowywać. Lubię mieć coś wyjątkowego, tworzyć prototyp. Spójrz jak wiele prototypów wygląda niesamowicie, gdy widzisz je po raz pierwszy. Myślisz wtedy: Łał! Przecież nigdy tego nie wyprodukują. To nie tak. Jest to po prostu – prawdopodobnie – zbyt kosztowny proces i przeznaczony dla wąskiego grona. Nie jest to coś, co przeznaczone będzie dla ogółu społeczeństwa. Mam tak z upodobaniami przy pisaniu utworów. Są numery wyjątkowe, inne i nie przez wszystkich lubiane. To jest w porządku, ale jeśli chodzi o samochody, myślę, że najbliżej standardowego samochodu jest Blackjack, Ford Roadster z 1932. Mimo wszystko wyglądało na to, że pomogliśmy mu w tym, by był troszkę bardziej wyjątkowy.





Czy nie czujesz, że niektóre auta wymagają silników i modyfikacji dostosowanych do epoki?

Nad tym akurat nie zastanawiano się za mocno. Fajnie, że odpalają i można się nimi przejechać, chociaż wiem, że wiele osób uważa, że silnik jest sercem samochodu. Dla mnie wszystkie one mają ciało, kształt i osobowość. Postawiłem na kosmetykę, wygląd zewnętrzny i na sylwetkę. Dla mnie te rzeczy nadają samochodowi charakteru. Silnik trochę mniej.

Taki np. Ford z ’32 musiał mieć spłaszczoną maskę. Chodziło o to, żeby przywołać w nim epokę. Roadster z 1932 roku… Jakby to wyglądało, gdyby jakiś dzieciak w latach 40. dorwał starą furę swojego taty i chciał z niej zrobić hot-roda? Byłoby to zabawne. Tutaj staraliśmy się prześledzić historię. Wiesz: z jakiej jednostki napędowej korzystano w latach ’46, ’47, żeby odpalić takiego Forda? Przy pozostałych autach silniki nie miały dla nas większego znaczenia.

Odnoszę wrażenie, że jazda tymi samochodami nie była sprawą priorytetową w waszych projektach.

W przypadku tych z książki, to na pewno nie są one dla mnie sprzętem do codziennego przemieszczania się. Większość tych pojazdów ma tak niskie zawieszenie, że użyliśmy na podwoziu poduszek powietrznych. Nie jeździ się nimi jakoś przyjemnie. Po prostu są. Mają wyglądać. Koła są bardzo wsunięte w karoserię, całość siedzi naprawdę nisko. Uważam to za coś naprawdę atrakcyjnego, że są tak niskie i eleganckie. Jeśli chodzi o prowadzenie, to wszystkie samochody odpalały i dało się nimi jechać. Niektóre prowadzą się lepiej niż inne. Za to te, po których być może spodziewasz się świetnego prowadzenia, za kółkiem są okropne, choć jeżdżą naprawdę świetnie. Bardziej chodziło o artystyczne wyprofilowanie nadwozia, o kształt, o sylwetkę, niż o prowadzenie.





Czy jest jakiś aspekt lub element projektu, który twoim zdaniem powinien mieć każdy twój samochód?

Cóż, myślę że głównie chodzi o to, by pracować na tym co jest, i uczynić całość trochę bardziej zauważalną. W latach 30. chodziło o długość i elegancję. Wzięliśmy na warsztat takiego Zephyra i dołożyliśmy mu tylną część karoserii z 1938 roku, bo wtedy były jeszcze dłuższe. Rozciągnęliśmy go mocno. Tak, uważam, że jest coś w tym niskim, długim, eleganckim kształcie… To jest po prostu piękne. No i oczywiście Aquarius ma masywnie obudowany przód i tył, co daje efekt lekkiego unoszenia się nad ziemią.

Muszę jeszcze powiedzieć dobre słowo na temat Scotta Williamsona, który jest autorem zdjęć w mojej książce. Wykonał spektakularną robotę. Wszystkie te fotki wyglądają na obrabiane w Photoshopie, albo po prostu wycięte i umieszczone na czarnym tle. Wcale tak nie jest. To wszystko to studyjna robota. Każdy samochód potrzebował tygodni, aby uzyskać odpowiedni wygląd, oświetlenie i to wszystko. Scott zrobił niesamowitą robotę.





Na kartach książki wspominasz o autach w typie rat rod, ale wszystkie twoje samochody są błyszczą dopracowaniem, szczególnie Aquarius. Czy kiedykolwiek zrobiłeś jakiegoś rat roda?

Były dwa samochody, które tak zaczynały. Iron Fist zaczynał w typie rat rod, gdzie był po prostu otwarty dach, proste rury w podwoziu itd. Rat rod jest fajny, ponieważ łatwo go zrobić. Nie ma żadnych zasad. Jeśli nie masz talentu do obróbki metali, jeśli spawanie nie jest twoją domeną, to i tak jesteś w stanie tworzyć wyjątkowe kreacje typu rat rod.

To jest jak sztuka. Widzisz, że niektóre z tych dzieł sztuki mają swój charakter, ponieważ w zasadzie zostały odratowane ze złomowiska. Ale masz też takie projekty, jak Aquarius, które są po prostu niewiarygodnie dopracowane, a masz świadomość, że powstały od podstaw. Marcel i Luc De Ley to są ludzie z niebywałym talentem do obrabiania metalu. Uważam, że miejsce na pokazach samochodowych jest dla każdego. Byłem na wielu i widziałem to wszystko. Myślę, że świat rat rodów jest naprawdę fajny do tego, żeby ludzie zaczęli się tym bawić. To od tego świata zaczynaliśmy z Rickiem Dore’em. Pod jego okiem i z możliwościami nawiązywania kontaktów z osobami trochę wyżej stojącymi w tej branży, przenieśliśmy to wszystko na wyższy poziom.





W książce, szczególnie w odniesieniu przy Skyscraper, podejmujesz temat między klasycznym wyglądem odnawianych aut a ich modyfikowaniem. Użyłeś przykładu Tucker Torpedo jako samochodu, którego nie chciałbyś modyfikować. Gdzie wyznaczasz granicę?

Nie wiem. Granicę pewnie bym sobie wyznaczył, gdybym miał Tuckera, bo wówczas pewnie bym go nie ulepszał. Jest w nim wyjątkowość. Ale czy wiem, gdzie leży taka granica? Naprawdę nie. Każdy ma swoją. Dla mnie zrobienie Skyscrapera to wystarczająco dużo. Został odrestaurowany w dobry sposób. Taką mieliśmy wizję z Rickiem, jeśli chodzi o ten wóz. Owszem, postanowiliśmy spróbować na czymś, co było Skylarkiem z 1953 roku, który był już lekko przerobiony. Był fragment w tym samochodzie, który wymagał odnowienia. Znalezienie oryginalnych części było bardzo trudne. Zaczęliśmy z Rickiem od Skylarka, a skończyliśmy na Skyscraperze.


Teraz, gdy prawie wszystkie twoje samochody są włączone do muzealnej kolekcji, czy w garażu czeka jakiś nowy projekt?

Tak naprawdę na razie nic nie ma. Od czasu do czasu się za czymś rozglądam. Kiedy przeglądam moją książkę i widzę te auta… Mam obsesję na punkcie maszyn z lat 30. W Reclaimed Rust nie ma ani jednego przedstawiciela z lat 40. Chociaż, wydaje mi się, że Czarna Perła jest z lat 40., ale odbudowaliśmy ją zupełnie nie w stylu tamtej dekady. W tej chwili mam w garażu dwudrzwiowego kabrioleta Chevy Fleetmaster z 1947 roku, którego po prostu uwielbiam. To piękny i łatwy w prowadzeniu samochód. Naprawdę auto z epoki. I nic w nim nie grzebałem. Tam gdzie mieszkam, czyli w Kolorado, przez jakieś trzy miesiące w roku można jeździć kabrioletem. Ale lepiej mieć do niego jakiś dach, ponieważ z reguły między godz. 15.00 a 18.00 zawsze jest burza.

Jeśli chodzi natomiast o kolejne projekty, to był to rozdział w moim życiu. Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek ponownie zrobiła się z tego duża kolekcja. Może się trafi coś, co zatrzymam. Nadal mam Gincha, który jest moim autem na co dzień. Aktualnie nie przygotowuję niczego, co mogłoby zasilić moją kolekcję. W życiu jest czas na więcej. Przechodzę teraz do następnego rozdziału. Nie jestem jeszcze pewien, co to będzie.





Czy Grinch jest samochodem, który zachowasz na zawsze, czy też będziesz zawsze potrzebował czegoś innego, wiesz, innego do pracy, co pobudzi twoją kreatywność?

Kreatywność będzie w nim zawsze. Tam naprawdę iskrzy. To spore wyzwanie. Czy mogę zobaczyć samochód i nie chcieć nic w nim zmienić? Odpowiedzią na to pytanie jest Grinch. Po prostu kocham ten samochód. To jest mój codzienny środek transportu i będę go miał zawsze i kto wie, może przekażę go moim dzieciom, jeśli będą zainteresowane. Tak. Lubię go.

Czasami czuję się trochę, nie wiem… Trochę jak samolub, w tym sensie, że jeżdżę samochodem, który – szczególnie w Kolorado – niewiele osób posiada. Niewiele osób ma samochody robione za zamówienie z lat 30, 40, czy 50, a to ze względu na pogodę na miejscu. Czasami wydaje się to trochę dziwne, że ludzie zwracają na to zbyt dużo uwagi, wiesz, pokazują palcami itd. Kiedyś to było uczucie, którego bardzo pragnąłem, ale dziś jest inaczej. Dziś jest tak, że nie chcę być zauważany, stary. Podoba mi się anonimowość i mieszkanie w małej wiosce, ale wciąż jest we mnie ta część, która kocha samochody i bycie wyjątkowym. I niech tak będzie.

Wspomniałeś o dekadach, z których samochodami się zajmowałeś. Zauważyłem to również w książce, gdzie mamy przedział do wczesnych lat 30 do wczesnych 60. Czy wybór samochodów z tych czasów to była konsultowana z kimś decyzja, czy po prostu te czasy w motoryzacji najbardziej do ciebie przemawiają?

Chodzi bardziej o ówczesne trendy motoryzacyjne. Lata 30 były bardzo w stylu Art Deco – wiesz, bardzo zamaszyste, naprawdę długie i eleganckie samochody. Jest w tym coś… Patrzysz na profile tych aut i wyglądają na szybkie maszyny. Samochody z lat. 30 po sylwetkach wyglądają na szybkie, nawet, gdy wcale nie są. Wydaje mi się, że lata 40 stały się bardziej kanciaste i samochody nie były gładkie i ładne. Lata 50. To też czas pudełkowej karoserii. Skylark miał w sobie jednak trochę krągłości. Wiele Buicksów było robionych w ten sposób i bardzo mi się to podoba.

Nie miałem planów w stylu: Zamierzam zajmować się tylko samochodami z lat 30, albo tylko z lat 50. Nie było w tym żadnego pomysłu. Chodziło bardziej o niektóre z kultowych aut amerykańskiej motoryzacji, o sposób, w jaki można by je było modyfikować, żeby były jeszcze fajniejsze. To był właściwie plan – widzisz auto i chcesz je podrasować. Niektóre się po prostu do tego nie nadają, jak np. ten Chevy z 1947 roku, którego zaparkowałem w garażu. Nie chcę z nim zadzierać. Jest, jaki jest.

Zauważyłem też, że nie specjalnie przywiązujesz się do jakiejś jednej konkretnej marki.

Po co narzucać sobie takie ograniczenia? Jeśli jest piękny, to jest piękny. Kolekcjonowanie określonych marek ma sens dla części zbieraczy, ale nie w moim przypadku. Nie lubię się ograniczać w tym temacie. Powiedziałbym, że może jestem trochę bardziej stronniczy, albo delikatnie… Cóż, zawsze miałem terenówki, ale to Ford był moim celem, a to ze względu na historię tej marki. Byli dobrzy. Byli naprawdę dobrzy w produkowaniu terenówek.

Nie, no w innych tematach jestem całkowicie lojalnym gościem. Lojalność to pozytywna cecha. Ale myślę, że w przypadku patrzenia na piękno i sztukę, lojalność nie jest pożądana. Trochę cię wówczas ogranicza.





Ciekaw jestem, czy masz teraz jakiegoś Forda. Czym codziennie jeździ James Hetfield?

Mam Teslę, w której jestem zakochany. Uwielbiam straszyć nią ludzi. Jest to P100D, model S – jest szybki. Prowadzi się naprawdę świetnie. Wiem, że jest wiele osób, które prawdopodobnie nie przepadają za elektrycznymi samochodami, ale jak już wspomniałem, nie lubię się ograniczać w tym temacie. Na początku myślałem, że nie ma mowy, abym kiedykolwiek polubił pojazd elektryczny, ale w tym przypadku Tesla ma spektakularny moment obrotowy i znakomicie się prowadzi. Uwielbiam to. Mam też Forda Raptora, którego używam na co dzień, ale to też zwykła terenówka idealna na dojazdy na ranczo itd. Jest to połączenie eleganckiego, szybkiego i jednocześnie wytrzymałego samochodu.

Czy Tesla jest dla ciebie źródłem pomysłów na modyfikowanie samochodów elektrycznych?

Nie, nie. Mam Teslę, ponieważ gdy mieszkałem jakiś czas w Kalifornii, ten samochód mnie zaintrygował. Uważam, że mógłbym zbudować coś takiego, co służyłoby do ścigania, czy coś. W książce jest wzmianka o pojeździe z silnikiem elektrycznym. Nie wiem… Przerabianie takiego auta zabrałoby mu charakter obecnej dekady. To byłoby może coś interesującego, ale w taki sposób, jak zrobiono to w talach 50. Wtedy ktoś musiał zmodyfikować coś na pierwszego Merkurego: wziąć inny wóz, posiekać karoserię i przerobić go. Naprawdę nie wiem, czy da się pociąć Teslę i sprawić, żeby wyglądała trochę lepiej.





Powiedziałeś „ścigać się”… Dosłownie? Bierzesz udział w wyścigach?

Tak. Dobrze się przy tym bawię. Był czas, kiedy bardzo lubiłem wyścigi drag racing. Zabieraliśmy część naszych hot-rodów do Sears Point (hrabstwo Sonoma w Kalifornii) i ścigaliśmy się w środy wieczorami. Naprawdę wielka prezentacja koni mechanicznych, itd. Otrzymałem naprawdę niesamowite możliwości na całym świecie, mogąc wjechać na określone tory i wskoczyć do pojazdów, przy których nie mogę uwierzyć, że wręczają mi kask i mogę pojeździć po okolicy tymi autami, jak w Brazylii, albo jeszcze bardziej na południu. Sprawdzałem seryjne modele – jeździłem 280 km/h po torze typu NASCAR, a tu po prostu zaczyna szarpać kierownicą. Myślałem: Żarty sobie robicie?

Miałem okazję siedzieć w niektórych takich dragsterach, co miały silnik z przodu, albo jakiś taki stary, gazowy. One są niesamowite. Musiałem się czegoś trzymać, kiedy zjeżdżały się wszystkie te tankowce. To naprawdę wywołuje grzmoty w mózgu, Boże… Walka na nitro, hałas, dudnienie i huk. Mieszają się w tobie wszystkie zmysły, a nawet te, których nie masz.









Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 1
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Marios
03.08.2020 20:30:31
O  IP: 0.0.0.87
Masywny kawał historii. Nie ma co.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak