W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Nowa muzyka Metalliki w czasie pandemii - wywiad z Kirkiem Hammettem dla So What! (październik 2020)
dodane 20.10.2020 20:25:41 przez: No Leaf Clover
wyświetleń: 2639
Jedna z wielkich tajemnic życia pojawia się wówczas, gdy człowiek wygląda lepiej będąc starszym, niż w młodszych latach. Kiedy kilka tygodni temu zobaczyłem Kirka w winnicy w Sonoma przy kręceniu koncertu Pandemica, Hammett nadal był przykładem owej tajemnicy: tryskający zdrowiem, rozpromieniony i generalnie niosący mnóstwo pozytywnej energii.

Tekst: Steffan Chirazi
Tłumaczenie: Marios
Redakcja: No Leaf Clover




Kirk był błyskotliwy i gotowy do działania. Najwyraźniej w podobny sposób przeszedł przez te dziwactwa związane z COVID-19. Jak wszyscy zresztą. A że Kirk jest gościem, który dużo czyta i nadąża za światem informacji, zdawał sobie sprawę z mnogości rzeczy, które rzutowały na to, gdzie się wtedy znajdowaliśmy. Hammett najwyraźniej zdecydował, że spróbuje każdą z chwil, które nastąpiły po wrześniowych występach S&M2, zmienić w pozytywne doświadczenia, szukając pokarmu dla duszy i nie rozstawać się z gitarą przy żadnej okazji.

Najjaskrawszym potwierdzeniem tych planów było pojawienie się Kirka 25 lutego w London Palladium i uczestnictwo w spotkaniu w hołdzie zmarłemu Peterowi Greenowi. Kirk znalazł się wśród gitarowych gigantów, którymi byli m. in. David Gilmour, Pete Townshend i Billy Gibbons. Kirk często jest osobą nieuchwytną, częściowo dlatego, że zawsze pochłonięty jest surfingiem i graniem na gitarze, ale w końcu udało mi się go telefonicznie złapać na Hawajach pod koniec września.

Pogadajmy przede wszystkim o koncercie dla kin samochodowych. Pozwolę sobie poprosić cię o opowiedzenie tego, jakie uczucia towarzyszyły ci, kiedy usiedliście do stołu i padła propozycja nakręcenia występu. Jak z perspektywy czasu postrzegasz pierwsze doznania z tym związane?


Myślałem, że to świetny pomysł. To był genialny pomysł i wydawało mi się wtedy, że zgodny z tym co czułem. A czułem tyle, że powinniśmy to zrobić. Wiesz, potrzebowaliśmy czegoś. Po prostu musieliśmy coś zrobić i nawet nie wiem dlaczego, ale tak wówczas czułem – że powinniśmy. Może to dlatego, że się nudziłem. A kiedy ja się nudziłem, to sporo osób również prawdopodobnie dopadła nuda i byliśmy równie mocno znudzeni. Potrzebowaliśmy pozbycia się tej nudy, jakiejś zmiany tempa, więc w tym względzie propozycja miała dla mnie sens. Był też fakt planowania i ponownego spotkania się, bo nie graliśmy blisko rok! Byłem podekscytowany również dlatego, że po prostu znów chciałem pograć z chłopakami. Gram na gitarze każdego dnia, wciąż dużo ćwiczę i staram się komponować. Zawsze staram się poprawiać technikę. Więc jeśli chodzi o sytuację ponownego zagrania razem, to jestem na tak! Rozmyślam: Dobra, mam tę technikę, którą chcę wypróbować, może zainspiruje mnie ona do napisania czegoś fajnego. Używałem nowych sposobów grania jako odskoczni od innych rzeczy. To była naprawdę wspaniała, niesamowita okazja do tego, żeby wrócić, zagrać z chłopakami i się tym cieszyć. I cieszyłem się dosłownie każdą sekundą - od spotkania, rozmowy na temat koncertu, przez próby, aż do samego nagrywania. Po prostu cieszyłem się każdą pieprzoną sekundą. Wiesz? Było sporo dyskusji na temat tego, czy Metallica jest w formie, czy nie. Steffan… Wiedziałem, że jestem w formie. Zawsze jestem w formie! Dlatego nie było to dla mnie nic stresującego.

Właśnie wyrzuciłeś moje następne pytanie, które dotyczyło tego, czy był jakiś niepokój związany z powrotem do grania. Biorąc pod uwagę czas, który upłynął od ostatniego wspólnego przebywania w jednej koncertowej przestrzeni, nie mówiąc o tym, że nie było w ogóle jakiejkolwiek wspólnej przestrzeni i biorąc pod uwagę też to, że był to pierwszy raz od powrotu Jamesa z odwyku i jeszcze fakt pojawienia się pandemii… Dużo tego. Było trochę niepokoju?

Jeśli chodzi o ochronę zdrowia w związku z COVIDEM, to tak, było dużo niepokoju. Jak mamy to zorganizować w bezpieczny sposób, żeby chronić wszystkich zaangażowanych? To była ważna sprawa, i wiesz, na szczęście współpracowaliśmy z grupą ekspertów od COVIDU, którzy byli w stanie pomóc nam osiągnąć wszystko, co zamierzaliśmy zrobić zarówno razem jako Metallica, jak też to, co zamierzała robić nasza załoga, żeby miało to wszystko sens, szczególnie pod względem ochrony zdrowia.

Jasne. Pomówmy o chemii zespołu, który zbiera się po roku. Jesteście na miejscu i? Nigdy nie miałeś wątpliwości, że rzeczywiście na pstryknięcie wszystko się wydarzy?

Oczekiwałem tego. Spodziewałem się, że tak się stanie. Trudno by mi było zjawić się na miejscu i nagle zobaczyć, że coś nie działa. Jedynym powodem, dlaczego tak się dzieje, jedynym na to sposobem jest fakt, że nie gramy od razu. Najpierw rozmawiamy zamiast grać.

Dobrze. Więc znów pod wieloma względami Pandemica – dla Metalliki ważna jako swego rodzaju normalizator – również dla ciebie była istotna? Wiesz, przypomnienie o tym, że życie w jakiś sposób potoczy się dalej, że jest koncert, że dojdą nowe rzeczy, itd.

Dzięki tej dziwnej sytuacji, w jakiej się wszyscy znaleźliśmy, pokazano ścieżkę do przyszłości. Wskazano drogę do przodu i myślę, że była to sprawa najważniejsza. Tak jak wszyscy, czuliśmy niepokój spowodowany pandemią i tym co przyniesie przyszłość. Wiesz, jak będziemy organizować takie rzeczy w przyszłości? To prawdziwe uczucie niepokoju, którego wszyscy teraz doświadczamy.

Ciekawe.

Możliwość przejścia przez coś takiego i zobaczenie tej wyraźnej ścieżki, która poprowadzi nas naprzód, to wg mnie ogromne, naprawdę ogromne osiągnięcie i wielka ulga. Sami musieliśmy tę drogę znaleźć.



Wydaje mi się, że faktycznie chodzi o to, że najlepszą formą komunikacji dla Metalliki jest zawsze wspólne granie. I tak powinno być w przypadku kapeli, gdy się o tym pomyśli.

Cóż… Tym jest właśnie zespół! Kapela nie jest kapelą, jeśli tylko spotykamy się, kurwa, na kawie i gadamy przy stole! Wtedy to nie jest zespół. Zespół podłącza instrumenty i tworzy muzykę. Cała czwórka gra w jednym pokoju i wszystko się tam zaczyna. I prawdopodobnie na tym się też kończy.

Biorąc pod uwagę fakt, że jako indywidualni muzycy, graliście prawdopodobnie najlepiej od dwudziestu lat w ostatnim roku trasy WorldWired, to czy osobiście pojawienie się pandemii nie było dla ciebie frustrujące? Złapaliście ten fantastyczny, gigantyczny rytm grania i nie byliście wstanie wrócić na trasę.

Uważam, że moja gra przez ostatnie trzy lata stoi na wyższym poziomie i wciąż się poprawia. Dostrzegam tendencję wzrostową. Wiesz, kiedy to wszystko stanęło, nie pozwoliłem, żeby COVID mnie zatrzymał. Pracowałem każdego pieprzonego dnia. Napisałem mnóstwo muzyki. Zaczęło się to rok temu, kiedy James powiedział, że musi wrócić na odwyk. Po prostu zapiąłem pasy i napisałem ogrom pieprzonej muzyki. Spotkałem się z Robem Trujillo i miałem jej jeszcze więcej, a potem zwąchałem się z Edwinem Outwaterem – dyrygentem S&M2 i napisałem dwa instrumentalne kawałki w tematyce grozy, które planowaliśmy zagrać z Vancouver Symphony w październiku.

Niesamowite.

Tak, i wiesz, nagrałem te utwory z Edwinem, kameralną orkiestrą i kilkoma innymi muzykami. Tak naprawdę się nie zatrzymywałem. Cały czas próbowałem znajdować sposoby na pracę, czyli pracować w domu sporo nagrywając i łączyć wszystko razem.

Zagrałeś w London Palladium w towarzystwie zestawu najlepszych żyjących gitarzystów rockowych, jacy zebrali się na koncercie upamiętniającym Petera Greena… To znaczy… Mick Fleetwood, Pete Townshend, David Gilmour. Łapiesz? David. GILMOUR. Jakie to uczucie, zagrać z nimi na jednej scenie? To jak zatwierdzenie. To ratyfikacja. Nie, żebyś jej jakoś potrzebował, ale to są legendy.

To ratyfikacja, jaką dostałem od grupy muzyków, którzy stali w pierwszym rzędzie moich gitarowych inspiracji. Kiedy zaczynałem grać na gitarze, słuchałem Jimiego Hendrixa, Jeffa Becka, Erica Claptona, Jimmy'ego Page'a, Joe Perry'ego, Brada Whitforda, Ritchiego Blackmore'a, więc blues nie był mi obcy. A ponieważ byłem świadomy bluesa, interesowałem się B.B. Kingiem, Buddy Guyem, Albertem Kingiem, Freddiem Kingiem. Tak więc przez pierwsze dwa lub trzy lata mojej gry po prostu całkowicie pochłonął mnie brytyjski hard rock oparty na bluesie. I nauczyłem się grać bluesa – zawsze był częścią mojej techniki. Gram bluesowe zagrywki w heavy metalowych numerach. Solówka w Hardwired jest w gruncie rzeczy zestawem zagrywek Roberta Johnsona, tyle, że granych szybko i na przesterze. Pojawiłem się tam, bo zaprosił mnie Mick Fleetwood, a Mick jest najbardziej uroczym człowiekiem, jakiego można spotkać. I siedzę z ludźmi typu Billy Gibbons i Dave Gilmour. Potem nagle do pokoju wchodzi John Mayall. Był tam i Bill Wyman, później pojawił się Steven Tyler. A ja, wiesz, siedzę tam i myślę: „Dobra, wszyscy ci goście będą patrzeć, jak ćwiczę The Green Manalishi ze złożonym na potrzeby występu zespołem”. Czujesz tę presję? Czujesz te spojrzenia? To było prawdopodobnie jedno z najbardziej przerażających doświadczeń, jakie kiedykolwiek przeżyłem, ale jednocześnie niesamowicie inspirujące. To był prawdziwy egzamin. Zabawne w tym wszystkim jest to, że „byłem tym gościem od heavy metalu”, nie? Pojawiłem się tam i byli goście, którzy mnie nie znali i podchodzili do mnie trochę niepewnie. I wiesz, co wtedy zrobiłem? Zagrałem parę bluesowych tematów: trochę Steviego Raya Vaughana, kilka numerów z krążka „Blues Breakers” Johna Mayalla. Dwie czy trzy minuty po tej prezentacji, jak zobaczyli, że znam bluesa, poczułem się, jak bym był jakąś piękną kobietą, czy coś w tym stylu! Wszyscy zaczęli podchodzić, gadali ze mną, zadawali pytania i okazało się, że był to dobry sposób na przełamanie lodów, brachu. Było to całkowicie nieoczekiwane i nagłe doświadczenie. Rozgrzałem się w sposób, w jaki nie mogłem uwierzyć. A potem w ciągu następnych kilku dni dochodziły mnie komentarze: „Tak, on jest bluesmanem, umie w bluesa, wie, jak to się robi”. Niesamowite. Nie mogłem w to uwierzyć.



Bardzo fajnie powiedziane, bo to idealnie pasuje do tego, co przed chwilą powiedziałeś o tym, że to właśnie granie jest najlepszą komunikacją. Wydaje mi się, że gdybyś usiadł i zaczął z tymi facetami przede wszystkim rozmawiać, nie złapałbyś porozumienia tak szybko. A tak – przemówiłeś dzięki gitarze.

Dokładnie.

No i Gilmour. Jak się miewał David Gilmour?

Był niezwykle dobrodusznym facetem. Spotkałem go dzień później i zawołał: „Hej Kirk, jak się masz?” A to samo w sobie brzmiało jak: „Dobra moja! Docenił mnie dwa dni z rzędu!”

O tak. Zawsze wyobrażałem sobie, że gdybym spotkał kogoś takiego jak David Gilmour, to palnąłbym coś głupiego w stylu: „Łał, przestrzenie, jakie tworzysz w utworach i solówkach są naprawdę świetne”. Nie walnąłeś czegoś niezręcznego, prawda?

Nie. Wiesz, mam do tego bezpieczne podejście, a wiąże się ono z tym, że zaczynam gadać o sprzęcie i dodatkach.

Zdecydowanie dobre podejście.

Tym sposobem zaczęliśmy gadać o jego wzmacniaczu. Niesamowite uczucie towarzyszyło mi za każdym razem, kiedy David przechodził nagle od utworu Fleetwood Mac do kawałka Pink Floyd. Cholera jasna! Pink Floyd w pokoju na wyciągnięcie ręki! Za każdym razem, gdy David grał, czuliśmy się tam jak w 1974 roku na trasie Dark Side of the Moon. Szalona sprawa. Brzmienie jego gitary jest tak charakterystyczne, że cokolwiek zagra, od razu przypomina to Pink Floyd.

Wspaniała sprawa…

Mam jeszcze jedną historię, kolego.

Proszę bardzo.

Dobra. Więc jakiś rok temu dość mocno wciągnąłem się w The Who. Nigdy tak naprawdę nie byłem ich fanem, ale coś się wydarzyło i zostałem największym fanem The Who. W ubiegłym roku zadzwoniłem do Roba [Trujillo] i oznajmiłem mu: „Hej, zostałem największym fanem The Who!” A Roberto: „To świetnie, bo w ten piątek grają w Hollywood Bowl!” Byłem na Hawajach, ale pomyślałem: „Dobra, jadę tam!” Następnego dnia wsiadłem do samolotu i poleciałem do Los Angeles i spotkałem Rexa Kinga (byłego menadżera tras Metalliki), ponieważ teraz jest on tour menadżerem The Who i też wybierał się zobaczyć koncert. Odbywało się to w Hollywood Bowl z towarzyszeniem orkiestry, więc byłem mocno podekscytowany. Pierwszy raz spotkałem też Pete'a Townshenda i Rogera Daltreya. I wiesz, byłem zszokowany tym, jak bardzo są to przyjaźni goście. Zawsze jestem miło zaskoczony, gdy ktoś jest przyjaźnie nastawiony. Było świetnie.

Jakieś cztery czy pięć miesięcy później w lutym 2020 rozgrzewamy się przed koncertem w hołdzie dla Petera Greena i wchodzi Pete Townshend. Zapomniałem, że był ostatnim zaproszonym na tę imprezę. Od razu do mnie podszedł i mówi: „Miło cię znowu widzieć”. Ja: „Ciebie też”. Pete: „Nie spodziewałem się, że zobaczę cię tak szybko”. Ja: „Też się nie spodziewałem, że tak szybko się spotkamy”. Zagrał numer, który miał do zagrania – Station Man. Ustawił się jakieś sześć kroków ode mnie i zagrał swój kawałek. Byłem zdumiony, brachu. W pięć minut dostałem kompletnego Pete'a Townshenda. W końcówce wykonania Pete zaprezentował parę razy te jego charakterystyczne zamachowe szarpnięcia i pomyślałem: „On się nie popisuje. To właściwie część jego rozpoznawalnej techniki”.

Bardzo fajnie.

Zdmuchnął mnie ten bardzo spokojny styl bycia. A potem przyszedł czas na koncert. Denerwowałem się mocno i grałem The Green Manalishi. Stwierdziłem, że gram całkiem dobrze. Zaraz potem, czułem, że ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłem się i to był Pete! I stwierdził: „Stary, to było naprawdę świetne. Brzmiało wspaniale!” A ja, wiesz: „Dzięki, Pete!”

Do diabła!

Dokładnie! Pomyślałem to samo: „Do diabła!!!” Było to coś wielkiego, bo zawsze uważałem, że Pete jest ekstrawertykiem, a wiesz, on był niesamowicie cichą osobą. Po prostu siedział gdzieś w kącie i był o wiele bardziej introwertyczny, niż się spodziewałem. I mogę się odwoływać do postaci Pete’a, bo sam taki właśnie jestem.

Ale oczywiście bez szumu wróciłeś do hotelu tej późnej nocy, popatrzyłeś w lustro i po prostu mogłeś powiedzieć: „Tak jest! Pete Townshend jest moim bratem”, racja?

Dokładnie tak!

Coś niesamowitego! Dobra, popatrzmy trochę na koncerty S&M2 i ogólnie na ten okres z Twojej perspektywy. Jak czujesz się z tym, że występy doszły do skutku? Czy te gigi były naprawdę tak intensywne i stanowił zwrotny punk wszystkiego, co odbyło się pod hasłem WorldWired Tour przez ostatnie trzy lata? Kiedy S&M2 stawało się ciałem, WorldWired była tak ogromną i udaną trasą koncertową i sprawy zdecydowanie nabierały wówczas tempa.

Wielkim szacunkiem darzę oba koncerty, które zagraliśmy 21 lat temu. Uważam, że są naprawdę świetne. Samo granie było naprawdę zabawne i wespół z orkiestrą dostaliśmy z tego wydarzenia naprawdę świetny album. Kiedy sytuacja się powtórzyła, byłem zachwycony, bo zakładałem sobie: „Będzie o wiele lepiej, ponieważ dokonaliśmy precedensu”. Nie wyglądało to już tak, jakbyśmy robili to po omacku. Mieliśmy to doświadczenie i mogliśmy cofnąć się do procedur z przeszłości, więc wiesz, nie mogłem się doczekać. Osobiście nie odczuwałem żadnego stresu. Właściwie przygotowywałem się do tych koncertów w sposób taki, jak do wszystkiego, co było szczególne i wyjątkowe. Po dwóch tygodniach od ogłoszenia czegoś szczególnego zawsze przystaję i pytam siebie: „Co mogę zrobić, aby przygotować się najlepiej na tę okoliczność?” A potem to robię. Tym razem też tak było.

Co wg ciebie wniósł do tego procesu Edwin?

Edwin to wielka energia. Robi wszystko z takim zaangażowaniem. Jest coś do zrobienia i on to robi. Jego poziom muzykalności… Wiem jak jest wysoki, bo z nim współpracowałem. Edwin jest świetny. Możesz coś mu zasugerować i on dokładnie wie, o co ci chodzi. I sugerujesz np.: „Spróbujmy w obniżonym moll” A on: „Dobra, kumam.” I po chwili wiesz, że za chwilę będziesz miał obniżone moll. Świetną sprawą jest również to, że Edwin zaczynał jako muzyko rockowy. Nie siedział w klasyce od razu, co ma miejsce u wielu gości w jego przypadku. Ma więc wrodzone wyczucie tego rodzaju rzeczy. Od razu czuje, jak coś powinno brzmieć, bo dorastał w świecie rocka. Był więc – podobnie jak Michael Kamen – znakomitym łącznikiem między Metallicą a orkiestrą.

Inną świetną predyspozycją Edwina jest fakt, że jest w stanie wyłapać od razu coś, co nie pasuje. W czasie niektórych prób z orkiestrą przerywał wszystko i oznajmiał: „Dobra, Wszyscy wyjmują swoje długopisy w takcie 62 E-moll zmieniamy na A-moll. E-moll wykreślamy”. On byłby w stanie wyłapać niepasującą nutę wśród tysięcy dźwięków w czasie rzeczywistym. Jego muzykalność to wspaniała sprawa. Ja też mam takie aspiracje, wiesz? Kiedy z nim pracuję, jestem absolutnie pewien, że cokolwiek zaplanujemy, możemy zrobić. Mamy te muzyczne możliwości, wiedzę teoretyczną. Po prostu wiemy, jak to robić i uwielbiam to. Uwielbiam mieć możliwości pokierowania pewnymi sprawami w określony sposób omawiając je i następnie wyciągnąć wnioski.



Tak jest. Uważam, że to ogromna część tego, co robisz. Cóż, uważam, że brzmi to bardzo pozytywnie. Na koniec coś, co myślę, że nie jest jakimś wielkim sekretem, czyli to, że usłyszymy jakąś nową twórczość od Metalliki zanim COVID się skończy, nie? Dobrze myślę?

Jasne. Oczywiście. Wiesz też to, że nagrałem te dwa instrumentalne numery z pomocą Edwina [na potrzeby wystawy kolekcji Kirka - It’s Alive – przyp autor]. Jeden ma tytuł High Plains Drifter, a drugi The Incantation. Nie są jeszcze gotowe, ale jest to etap miksowania, tzn. muszę przygotować surowe miksy. W sumie mam teraz cztery utwory. A te cztery numery brzmią jak cztery różne ścieżki dźwiękowe. Są jak filmy, opowiadają jakąś historię. Jestem więc bardzo nakręcony tymi wszystkimi twórczymi rzeczami, które się aktualnie dzieją w moim życiu: od grania samemu, przez Metallicę, aż po takie działania, jak z Edwinem. I zamierzam tak pracować każdego dnia.

Tłumaczenie: Marios



Na drodze współpracy do czasu rozwiązania problemu z monitorem Mariosa będę tutaj zamieszczać Jego tłumaczenia.




No Leaf Clover
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 1
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
the_Rock
22.10.2020 10:30:25
O  IP: 0.0.0.165
Od ponad 20 lat czekam na solowy album Whammeta. Może ten projekt z Edwinem urośnie do rozmaru EP? Ogólnie, Kirk nie jest płodnym artysą i chyba nie ma ciśnienia na tworzenie muzy. Przez 40 lat w Mecie, relatywnie mały wkład w pisanie kawałków, a poza Metaliką miał raptem kilka kolaboracji w studio (z Orbital, Santaną i jakimś tam keenanem) i jeszcze mniej Live (z Exodusem i Toolem). Coś ważnego przegapiłem?
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak