Album pojawił się z okazji tegorocznego święta sklepów muzycznych –
Record Store Day. 23 kwietnia do sprzedaży trafił winyl; utworów można również od czasu premiery słuchać w serwisach streamingowych. Kirk Hammett przeprowadził słuchacza przez inspiracje i wpływy, które pozwoliły mu stworzyć ten debiutancki solowy zestaw.
Zanim wpadłem na pomysł wydania solowego materiału, zainspirowała mnie potrzeba stworzenia czegoś na kształt ścieżki dźwiękowej, która towarzyszyłaby mojej pierwszej wystawie
It’s Alive, którą mogliście oglądać w Essex Museum w Salem w stanie Massachusetts w 2017 roku. Chciałem stworzyć jakiś podkład muzyczny, który leciałby w zapętleniu, gdy ludzie będą zwiedzać tę wystawę. Pewnego wieczoru usiadłem z gitarą i zanim się obejrzałem, miałem wszystkie motywy, które stworzyły
Maiden And the Monster. Gdy skończyłem komponować ten numer, okazało się, że brzmiało to znacznie lepiej niż się spodziewałem. To było coś więcej, niż wybrzmiewający w tle ambient. Wyszło coś o wiele bardziej złożonego i przeobraziło się w nastrojowy utwór. Kawałek wyewoluował tak mocno, że wiedziałem, że musi to wyjść poza ramy wykorzystania w muzeum. To wówczas koncepcja stworzenia małego, solowego wydawnictwa zakorzeniła się u mnie i zaczęła się rozwijać.
Początkowy pomysł na epkę zaczął się właśnie od
Maiden And the Monster. Później rozmyślałem o stworzeniu swego rodzaju filmowej ścieżki dźwiękowej. Zestaw utworów, które skomponowałem, nazwałem Dźwiękiem Kina – stworzyłem ścieżkę dźwiękową do filmów, które wyświetlały mi się w głowie. Mam nadzieję, że ta muzyka stworzy podobne filmowe koncepcje w głowach słuchaczy.
Portals powstała pod silnym wpływem muzyki klasycznej, ścieżek dźwiękowych z horrorów, a być może pobrzmiewa gdzieś styl Ennio Morricone. Chciałem, by te utwory obejmowały cały świat horrorów, który kocham. Ideą stojącą za powstaniem tej epki była chęć, by wszystkie nagrania wpływały wzajemnie na siebie i jedne wynikały z drugich. Zasadniczo pomogło mi w tym całe grono przyjaciół. Miałem bardzo konkretną wizję tego, jak to wszystko powinno brzmieć. Wiedziałem, czego chcę – po prostu musiałem znaleźć odpowiednich ludzi, by wcielić pomysł w życie; dlatego w składzie znalazły się te, a nie inne osoby. Bardzo mi pomogły.
Zawsze dominującym pomysłem był ten, aby do projektu zaangażować instrumenty klasyczne, a to ze względu na to, że utwory te miały tworzyć filmową ścieżkę dźwiękową, a w takich nagraniach słychać mocny wpływ muzyki klasycznej właśnie .Los sprawił, że gdy poznałem
Edwina Outwatera podczas prac przy koncertach
S&M2, od razu zaskoczyło. Podobnie do mnie jest maniakiem horror ów i stało się oczywiste, że musimy razem popracować.
MAIDEN AND THE MONSTER:
Wszystko zaczęło od pewnego pomysłu, który wpadł mi do głowy, gdy siedziałem sobie gitarą i gapiłem się na kilka starych plakatów z filmów grozy. Zacząłem rozmyślać o starych, klasycznych horrorach:
Upiór w operze,
Nosferatu,
Gabinet dra Caligari,
Dracula,
Potwór Frankensteina,
Mumia… i koncentrowałem się na nastroju i klimacie tych filmów. Wszystko przefiltrowałem przez swoje muzyczne doświadczenia, czego wynikiem jest właśnie ten numer.
Gdybym miał napisać soundtrack, który spina w całość tę klasyczną erę horroru, to
Maiden And the Monster reprezentuje ten kierunek. To miał być muzyczny styl takiego właśnie czarno-białego niemego filmu grozy. Utwór skonstruowany jest bardziej na zasadzie „scena po scenie”, niż w tradycyjnym muzycznym aranżu. Takie przeskoki scen to stały element klasyki horroru. Wiele z klasyki filmu grozy lat 30 wykorzystywało klasyczne motywy muzyczne, by akcentować dane sceny: np. fragment
Jeziora Łabędziego od Czajkowskiego w
Drakuli, czy
Mumii. W
Czarnym kocie albo
Dr. Jekyll and Mr. Hyde słychać Fugę d-moll Bacha.
Maiden And the Monster nawiązuje muzycznie właśnie do takich filmów, do tych barokowych nastrojów, ale całość jest oczywiście ujęta nowocześnie, ponieważ chciałem wprowadzić muzyczny pejzaż dzisiejszych czasów. Chciałem, żeby utwór płynnie przechodził nie tylko na poziomie dźwięku, ale też czasu i klimatu kompozycji. Utwór inspirowany horrorem lat 20. i 30. ubiegłego wieku; nie kończy się w zwyczajny sposób, a zostawia słuchacza w stanie serialowego cliffhangeru (na ekranie sytuacja pełna napięcia, a tu ciach! Koniec odcinka). Następnie album przechodzi w
The Jinn, który przedstawia dźwiękowy obraz kina grozy lat 50.
THE JINN:
The Jinn narodził się podobnie, jak
Maiden And the Monster. Bawiłem się sporą ilością efektów gitarowych, czego finałem był ten numer. Za każdym razem uderzałem jeden akord, wydobywały się z tego najróżniejsze dźwięki, oktawy i opóźnienia. Nie był to jeszcze gotowy utwór, ale w pamięci został. Z pół roku później wróciłem do pomysłu i nadal brzmiało to świetnie. Zdałem sobie sprawę z tego, że jeśli przysiadłbym i to dopracował, numer mógłby wybrzmieć obok
Maiden And the Monster. To kontynuacja koncepcji czasu.
The Jinn reprezentuje kolejny etap rozwoju kina grozy. Tym razem wkraczamy bardziej w lata 50, w ten cały zwrot w pomysłach na horror, gdzie filmy stają bardziej takimi spod znaku science-fiction. Chodzi o te wszystkie niskobudżetowe koncepcyjne filmy – szalone inwazje, owady-giganty, straszydła z kosmosu, poczwary z oceanów. Zarówno wizualnie, jak i klimatycznie prezentowały się obłędnie –
The Black Sleep,
It Conquered the World,
Plan 9 z kosmosu… Wiele z tych filmów ma baśniowe zakończenia: dobrzy zwyciężają, sprawiedliwość góruje, główny bohater uchodzi z życiem. Próbowałem tego ducha horroru lat 50. Uchwycić w
Dżinie. Ostatnie fragmenty kompozycji to swoiste przejście z lat 50. w kolejną dekadę. Horror lat 60 to już etap bardziej realistyczny: bardziej surowy, bardziej brutalny, więcej krwi na ekranie… A jednocześnie pojawiają się te wszystkie wspaniałe westerny z Clintem Eastwoodem i Lee Van Cleefem; no i szereg europejskich spaghetti-westernów, a na koniec te wszystkie dziwaczne hybrydy z cyklu
Jesse James poznaje córkę Frankensteina albo
Billy the Kid kontra Drakula.
HIGH PLAINS DRIFTER:
Patrząc na dekady lat. 60 i 70, jednym z moich ulubionych filmów tego okresu jest
Mściciel. Jeśli nie oglądaliście tego filmu, to mamy w nim efekt czegoś nieoczywistego, jakby paranormalnego. Trzeci kawałek na mojej epce nie miał być wcale ścieżką dźwiękową do
Mściciela, ale kiedy utwór powstał, od razu pomyślałem, że przekazuje klimat tego filmu, więc numer od razu otrzymał adekwatny tytuł.
Na początku miałem fragment muzyczny wzięty z flamenco. Trwał on dwie i pół minuty; bardzo mi się spodobał, ale był to jeden z tych riffów, które trudno byłoby wpasować w Metallicę. Wiedziałem, że chcę to gdzieś wykorzystać, mimo tego, że muzyka ta powstała w bardzo spontaniczny sposób. Siedziałem sobie na dworze i bawiłem się akustyczną gitarą, którą właśnie kupiłem. To był moment, gdy pojawił się ten fragment. Byłem zdeterminowany do tego, by dać mu przetrwać; by miał swój moment.
To pierwszy fragment, jaki zagrałem
Edwinowi Outwaterowi, a on stwierdził:
Musimy coś z tym zrobić! Zgodziłem się, a efektem współpracy jest właśnie
High Plains Drifter. Myślę, że wyszło naprawdę świetnie, a jedną z najfajniejszych rzeczy w tym numerze jest fakt, że musiałem przejechać się po przeróżnych technikach grania, z których nie jestem szczególnie znany. Podoba mi się to, że utwór nadal można traktować jako instrumentalny, pomimo wokaliz. To jedyne wokale na epce. To był pomysł Edwina. Zaprosiliśmy do studia sopranistkę
Elizę Bagg, która wykonała fantastyczną robotę. Wyszło świetnie.
THE INCANTATION:
Zaklęcie przenosi nas w bardziej współczesne czasy horroru. Zarówno scenariusze, jak i fabuły we współczesnych filmach grozy uległy poprawie; jakościowo są po prostu lepsze. Myślę tutaj o tym, kiedy wyszedł pierwszy
Hellraiser, czyli jakoś druga połowa lat 80. Uważam, że właśnie wtedy zapoczątkowano współczesną, złotą erę horroru, która, myślę, trwa nadal.
Zaklęcie nie dotyczy jakiegoś konkretnego filmu; to bardziej moje spojrzenie na ostatnie dwadzieścia lat i tych wszystkich wspaniałych rzeczy, jakich doświadczył gatunek horroru. Sam tytuł zainspirowała obecna fala folk-horroru, w której aktualnie siedzę bardzo mocno. Kiedy słucham
The Incantation, czuję, że utwór od razu przywołuje pewien klimat, który budowany jest aż do końcowych części. Takie nieco dramatyczne odwołania, pełne gregoriańskich wstawek działają fantastycznie. Nie mógłbym oczekiwać lepszej kompozycji.
To kolejny utwór, który nie powstałby bez pomocy Edwina. Na początku napisałem utwór, który później przerabiałem siedem razy. Zwariowałem na na punkcie tych przeróbek, ale żadnej nie wyrzucałem. Zamiast się ich pozbywać, zapisywałem kolejne części:
„obłęd 1”,
„obłęd 2”, aż do siedem. W tamtym momencie naprawdę doprowadziło mnie to do szału, więc przestałem. Po paru miesiącach do pomysłów wróciłem i zdałem sobie sprawę z tego, że będą idealne dla Edwina. Odkryłem, że te poprawki nie były aż tak złe; wszystkie były trochę inne: klimatycznie, z różnymi wersjami riffu, z różnym podejściem do samego pomysłu na muzykę. Pomyślałem, że jeśli poodcinać tu i ówdzie nadmiary, to ze wszystkich złożymy jeden niesamowity instrumental. I w zasadzie tak zrobiliśmy. Edwin dołożył tę niesamowicie fajną środkową melodię.
Marios
Overkill.pl