W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Pięknie wyglądasz Warszawo! - Teraz Rock relacjonuje występ Metalliki w Polsce
dodane 05.10.2019 21:49:59 przez: Marios
wyświetleń: 2551
W październikowym jubileuszowym (200) numerze miesięcznika Teraz Rock pojawiła się relacja z dwunastego koncertu Metalliki na polskiej ziemi. Artykuł autorstwa Bartka Koziczyńskiego.




Już 32 lata spotyka się Metallica z polską publicznością. Bohaterowie są może trochę zmęczeni, ale wciąż brzmią potężnie i potrafią dostarczyć dawki wzruszeń.





Nostalgii dał się ponieść Lars Ulrich. Dzień przed występem w Warszawie zamieścił na Instagramie swoje stare zdjęcie z dopiskiem: W lutym 1987 roku złożyliśmy pierwszą wizytę w kraju położonym za Żelazną kurtyną, jak to wtedy nazywano, dając dwa koncerty w Katowicach, w hali Spodka. Mieliśmy zaszczyt pokonania z naszą muzyką nowych granic, czuliśmy ekscytację z powodu możliwości i przywitano nas cieplej, niż mogliśmy to sobie wyobrazić. Pomogło nam to na wczesnym etapie uświadomić sobie, że fani, nieważne z którego rejonu tej pięknej planty, są zjednoczeni w swej miłości i pasji do muzyki.. Z radością powtórzę, że to wciąż aktualne. Fotkę zrobiono na miejscu podczas cieszenia się pokoncertowym napitkiem. Na zdjęciu młody kudłacz na tle charakterystycznego murku na zapleczu Spodka trzyma w ręku butelkę Budweisera…

Przed laty przyjechali do nas rozrywkowi dwudziestokilkulatkowie z błyskotliwą płytą Master Of Puppets. Dziś to stateczni panowie po pięćdziesiątce, którzy przywieźli mozolnie wypracowany album Hardwired… To Self-Destruct. Wtedy przeznaczyli honorarium, w mało przydatnych złotówkach, na zakup kryształów. Teraz wręczyli czek na solidne 222 tysiące złotych Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci. Upływ czasu najbardziej widać po Jamesie Hetfieldzie. Z zarostem i zaczesanymi półdługimi włosami wygląda jak weteran country. Albo, gdy wdziewa bezrękawnik – jak członek gangu motocyklowego. Lars ukrywa pod czapeczką łysinę, grzywą siwizny dumnie zarzuca natomiast Kirk Hammett. Najlepiej trzyma się Rob Trujillo, chciałoby się powiedzieć „młody”, ale przecież prawie dorównuje kolegom wiekowo – 54 lata na karku.

O ile istotę ubiegłorocznego koncertu w Krakowie przyćmiło trochę sceniczne kuglarstwo, na Stadionie Narodowym najważniejsza była muzyka. OK, za wykonawcami świecił wielki, panoramiczny ekran, rozłożony w lekką harmonijkę. Było trochę laserów i trochę ognia. Urzekły mnie zwłaszcza „analogowe” litery po bokach sceny: zapożyczone z logo M i A., które przy odpowiednim podświetleniu współgrały z wizualizacjami.





PRZED ZMROKIEM


Metallica zaprosiła do Warszawy dwie grupy poprzedzające. Pierwsza to norweska Bokassa, której surowa muzyka, z pogranicza metalu i hardcore’u, kontrastowała z ogromem sceny. To raczej kapela klubowa niż stadionowa, chociaż pewna intymność była, bo oglądała chłopaków garstka ludzi skupionych wokół wybiegu. Całkiem odwrotnie wyglądała sytuacja w przypadku Ghost. Szwedzi wyglądali i zachowywali się jak główna gwiazda, do uzyskania pełnego efektu brakowało w zasadzie zapadnięcia zmroku. Tobias Forge to urodzony showman, z teatralnymi pozami i bezceremonialną konferansjerką, na przykład o utworach, które zatrzęsą tyłkami i podskoczą wam cycki. Zespół przywiózł ze sobą scenografię stylizowaną na wnętrze świątyni, dodatkowe światła, imponował też scenicznym wizerunkiem. Frontman w makijażu i czymś w rodzaju czerwonego fraka z broszką w kształcie odwróconego krzyża Jego ghoule (niektóre chyba płci żeńskiej) w jednolitych czarnych strojach ze srebrnymi maskami. Na scenie zjawił się ponadto Papa Nihil, osobnik w stroju zbliżonym do papieskiego, który grał na saksofonie. Nie przepadam za muzyką i estetyką grupy, ale trzeba przyznać: na żywo Ghost robi wrażenie.





MAM TAK SAMO JAK TY


Po The Ecstasy Of Gold, z fragmentami filmowego westernu w jakości stylizowanej na zajechany VHS, zabrzmiał początek Hardwired. Również z taśmy – muzycy wskoczyli na scenę w trakcie i włączyli się w naparzankę. Dalej, dla kontrastu, spokojne The Memory Remains, w którym publiczność zastąpiła Marianne Faithfull (widoczną w kadrach z teledysku), a muzyczna przestrzeń do śpiewania została odpowiednio wydłużona. Pięknie wyglądasz Warszawo, rodzina Metalliki jest tu piękna – zagaił Hetfield. A potem standardowo dopowiedział, że zagrają nowe, średnie i stare utwory. Przy The Four Horsemen panowie zaczęli eksplorować szersze rejony sceny – Kirk wyciął na przykład solo, przechadzając się po wybiegu otaczającym snake pit. Przy Harvester Of Sorrow na ekranie pojawiły się pierwsze wizualizacje – krzyż na polu bitwy. Motyw okropieństw wojny wracał jeszcze kilkakrotnie.

Militarnymi werblami zaczął się The Unforgiven – znów taśma. Takie introdukcje służą zapewne zapewnieniu muzykom chwili odpoczynku na zapleczu. „Wypoczęty” Hetfield zaśpiewał to w każdym razie o wiele lepiej niż w tym samym miejscu w 2014 roku. I było go lepiej słychać. Wtedy stadion kłuł w uszy odbiciami. Tym razem akustykom Metalliki udało się trochę Narodowy okiełznać. Stojąc na płycie, nie miałem w każdym razie powodów do narzekań. Po uwolnieniu się od dodatkowej gitary (akustyczna, przytwierdzona do statywu) wokalista przeniósł się na wybieg, pokokietował trochę publiczność: Mam najlepszą robotę na świecie i przewrotnie zapowiedział następny utwór: Jeśli chcecie żyć wiecznie, najpierw musicie umrzeć. Czyli Now That We’re Dead brzmiący jak klasyka – trzeba przyznać, nowy materiał zyskuje z czasem. Następnie pracownik techniczny dostarczył na wysunięty posterunek nowe wiosło. Papa Het: Mam wiele fajnych gitar. Poważnie. Muszę się nimi chwalić. Ta jest zrobiona z fragmentu starego garażu, wiedzieliście o tym? Rzeczywiście, dzierżył w ręku model Carl – zbudowany z desek garażu domu w El Cerrito, w którym zespół stacjonował w latach 80. James wyłowił też z tłumu fana, który trzymał w ręku transparent z prośbą o kostkę i wręczył mu ją, z żartem na ustach. Fajnie, że na każdy koncert przygotowana jest przez Metallicę osobna, pamiątkowa kostka z nadrukowaną datą i miejscem. Niefajnie, że niektórzy sprzedają to później na portalach aukcyjnych na 200 zeta.

W Moth Into Flame ciekawym instrumentem popisywał się Kirk Hammett. To nowa wersja ESP z plakatem Draculi na korpusie – świeciły się oczy wampira! Widać to było dokładnie na zbliżeniach w czasie w czasie grania solówki, podobnie jak pomalowane paznokcie gitarzysty. Ciekawe, co na to osobnicy z tłumu, którzy podśpiewywali przed koncertem: Jebać, jebać LGBT. Co z Trujillo, który nosi warkoczyki? Przed Sad But True przyniesiono Hetfieldowi inne wiosło. Gdy znów powiedział: Mam wiele fajnych git… Nieważne…, to nie wiem, czy był to żart, zmęczenie, czy demencja. Artysta w każdym razie ciężko po tych słowach westchnął. Długo to trwa. Zjawiacie się tu od 38 lat (Papciowi trochę się poplątały rachunki) i mnóstwo to znaczy dla Metalliki. Kochamy to co robimy, i fakt, że wy też to kochacie, mnie rozwala. Dalej już według schematu: Na pewno lubicie Metallicę?, tekst o młodych, średnich i starych odbiorcach oraz retoryczne pytanie czy chcemy ciężko. Wizuale w tym utworzy były ewidentnym ostrzeżeniem przed totalitaryzmami, podobnym do scen z The Wall od Pink Floyd.





Kolejne intro z taśmy zwiastowało The Day That Never Comes. Numer zagrany kilka dni wcześniej w Pradze, ale generalnie nieczęsto w setliście spotykany. Dotarliśmy tym samym mniej więcej do połowy spotkania. Momentu, w którym Metallica kultywuje zwyczaj śpiewania lokalnych numerów. Szerokim echem odbiła się przeróbka Dżemu w Krakowie. Czym zaskoczą tym razem? Z wyprzedzeniem wiedział to Tomek Włodarczyk, który od 2006 roku mieszka w San Francisco (zdarzyło mu się pisać dla Teraz Rocka). Jako fan Suicidal Tendencies poznał Roba, gdy ten przyjechał do Polski z Ozzym. Muzyk go zapamiętał i od czasu do czasu zapraszał na koncerty do USA. Już w listopadzie ubiegłego roku basista odezwał się z prośbą o propozycję utworu do zagrania w Polsce. Na początku myślałem o numerach opartych na charakterystycznej linii basu, żeby sobie mógł pograć – mówi Tomek. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to „Nie płacz Ewka” Perfectu i „Kocham cię kochanie moje” Maanamu, ale jak sprawdziłem datę, zobaczyłem, że to jest Warszawa i wiedziałem, że to może być tylko jedna piosenka – „Sen o Warszawie”. Wysłałem mu link i napisałem, żeby tego nie zapowiadał, chociaż normalnie to robią. Zapewniłem, że jak zaczną grać, to wszystkim buty spadną. Tak się chyba stało.

Zaiste, z ust Roberta padły tylko słowa: Witajcie na imprezie! Zagramy dla was wyjątkowy numer, najlepiej jak potrafimy, wiem, że zaśpiewacie to o wiele lepiej ode mnie. Pomóżcie nam. Lecimy… Wystarczyły dwie sekundy, podczas których dołączył Hammett, żeby publiczność zorientowała się, z czym ma do czynienia. Po wielkim łaaaał! gruchnęło zbiorowe Mam tak samo jak ty… Artysta coś tam pomrukiwał ze ściągawki (gdzie widniało Mom Tahk sam moh yahk tea), ale w zasadzie nie musiał się męczyć. Wrażenie niesamowite, nie do porównania z Krakowem. Myślę, że ten moment na zawsze zapisze się w pamięci polskich fanów zespołu. A i muzycy mają szansę zapamiętać go na dłużej. Z wiadomości tekstowej od Roba do Tomka: Kirk i ja byliśmy zdumieni. Niesamowita sprawa, nie sądziłem, że można przebić Stade de France czy Moskwę, ale w Warszawie ludzie śpiewali najgłośniej piosenkę naszego duetu. Szaleństwo!





Po wszystkim na ekranie pojawił się wizerunek Czesława Niemena. Dopiero wtedy Trujillo przedstawił go z imienia i nazwiska, zerkamy na ściągawkę: Chesswoff NeeYehmen. Za odpowiedź dostał skandowane Dziękujemy! Z czystym sumieniem mógł się więc wziąć za basowe solówki (na bazie MaUNkind i Orion), po których zabrzmiał St. Anger. Trzeba powiedzieć, że z czasem ten potworek w dyskografii nabiera uroku. Cieszy też, że Hetfield z koncertu na koncert coraz lepiej radzi sobie z ewidentnie trudną dla niego partią wokalną. Zresztą po chwili mógł odpocząć, bo zaczęło się wprowadzenie do One. Widziałem już bardziej wybuchowe preludia do utworu, ale nie widziałem takiej wizualizacji – animacja przedstawiająca I wojnę światową robiła ponure wrażenie, zwłaszcza przy słowie landmine, gdy żołnierze zamienili się w kościotrupy. Za sprawą „zawieszonego akordu” (jak opisano ten moment w setliście) przeszliśmy płynnie w inny metallicowy standard, Master Of Puppets, gdzie spece od wideo zanimowali okładkę płyty – jakby kamera przemykała między krzyżami. Czy muszę dodawać, że odśpiewaliśmy solówkę?

Po tym utworze na szczycie wybiegu wyłoniła się „spod ziemi” perkusja, do której żwawo podbiegł Lars. Hej Warszawo, patrzcie, kto tu jest na przedzie – rzekł Hetfield, który już tam był. Lars czuł się z tyłu samotnie i przyszedł tu, żeby się z wami zabawić. Teraz jesteśmy blisko i zwarci, znów jesteśmy w garażu. Napiszemy piosenkę? Nowa co prawda nie powstała, ale Rob wprowadził okrzykami For Whom the Bell Tools. Pomysł z powrotem do intymnego grania nie jest oczywiście nowy, pamiętamy go choćby ze spodka z 1996 roku. Ale zawsze się sprawdza. Zarówno z punktu widzenia publiczności, która ma cały zespół na wyciągnięcie ręki, jak i muzyków, u których czuje się wtedy prawdziwą radość grania (uroczy pościg Hammetta za Trujillo zakończy się braterską wywrotką). W takiej konfiguracji najlepiej sprawdzają się numery z początku kariery i następny był Creeping Death. Przy die strzelały ognie na tylnych (pustych) trybunach tak, że niemal sięgały dachu Narodowego, który był otwarty, ale przecież nigdy nie zwija się do końca. Dłuższa porcja przekomarzanek Jamesa (Powinniśmy zagrać jeszcze jeden? Wiem, że mama czeka na was na zewnątrz w samochodzie…) zwiastowała finał: Seek And Destroy wciąż na wybiegu, z totalnie luzackim śpiewem Hetfielda (ryknięcia obok „kogutów” niczym ze składanki Metal Massacre) z transmisją zbliżeń muzyków na ekranach w „kasetowej” jakości, z grafiką nawiązującą do Cliff ‘Em All. Ładne zwieńczenie podstawowej części.





Bis w postaci Spit Out the Bone rozpoczął się na tle wyświetlonej wielkiej biało-czerwonej flagi. Odwdzięczyliśmy się scenograficznie przy Nothing Else Matters, rozświetlając stadion tysiącami komórek. Hetfield wykorzystał natomiast zbliżenie kamery, by dokładnie wszystkim pokazać „warszawską” kostkę gitarową. Swoją drogą, ciekawie musi być oglądać swoją łapę na ekranie wysokości wieżowca. Czarnym Albumem zespół postanowił się pożegnać, bo na koniec zabrzmiał Enter Sandman. Chciałoby się napisać – bez fajerwerków, gdyby nie fakt, że takowe strzelały, wciąż pod dachem, żeby nie denerwować mieszkańców pobliskiej Saskiej Kępy.

Jeszcze tylko okrzyk Metallica loves you Warsaw! i kilka minut rozrzucania kostek. Plus dodatkowe wypowiedzi, choćby Ulricha, który chciał wiedzieć, kto był na koncertach w 1987 roku i wymienił polskie miasta, w jakich grał z zespołem. Podczas rozchodzenia się do domów towarzyszył ludziom film przedstawiający Warszawę i polskich fanów. Ja wiem, że przygotowują coś takiego w każdym mieście, ale to miły akcent. Wciąż do obejrzenia w Internecie. Cztery dni później europejska, trzynasta (!) odnoga trasy WorldWired dobiegła końca i zespół skupił się na przygotowaniach do wrześniowych koncertów S&M2. Więcej na ich temat – w następnym numerze.








Bartek Koziczyński
Teraz Rock (październik 2019)

Waszym zdaniem
komentarzy: 2
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
JackFixxer
05.10.2019 23:39:44
O  IP: 0.0.0.109
ja mialem wrazenie ze im sie cos pieprzy z tymi ekranami na poczatku :-)
Marios
05.10.2019 22:02:14
O  IP: 0.0.0.89
Tak się przypierdolę: The Ecstasy Of Gold, z fragmentami filmowego westernu w jakości stylizowanej na zajechany VHS - obraz na zajechanych taśmach, które miałem okazję wypożyczać z lokalnego przybytku, charakteryzuje się zdecydowanie innego rodzaju wizyjnymi artefaktami. Fragment westernu zrobiony był na kształt zakłóceń transmisji cyfrowej, czyli czasów dzisiejszych.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak