W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Rozmowy w czasie kwarantanny - Rob Dietrich - historia życia nadwornego gorzelnika Metalliki So What! - maj 2020 - cz. II
dodane 20.06.2020 22:37:38 przez: Marios
wyświetleń: 1701
Wracamy do rozmowy z Robertem. Dietrich po odpoczynku od armii, zakotwicza w firmie Bill Graham Presents – ówczesnego giganta rynku organizacji koncertów w Stanach. Pogawędka przeniosła się w czasy roku 1992 i występu Ministry na festiwalu Lollapalooza ’92: Właściwie wtedy jedyny raz widziałem Ministry, ale jak wiesz, było to ich okres świetności, więc było idealnie.






część I do wglądu tutaj


tekst: Steffan Chirazi
tłumaczenie: Marios



O tak. Byli dobrzy. Jedną sprawę krótko omówię, bo jest ona dla mnie imponująca w twojej dotychczasowej opowieści. Zawsze starasz się znaleźć w sobie ten czujnik, dzięki któremu trafiasz w miejsce, którego akurat potrzebujesz. Dobrze myślę?

To prawda. Myślę, że to dzięki podróżowaniu od najmłodszych lat i ten brak strachu, że ojciec znów wsadzi żonę i dwoje małych dzieci w busa i ruszy w drogę. Uważam, że nauczyłem się od ojca sporo. Ale to też kwestia dostrzegania symptomów. Kiedy czułem, że gnuśnieję, byłem gotów rzucić sobie wyzwanie, by coś zmienić i się rozwijać.

Wspomniałeś o rodzeństwie… Brat, czy siostra?

Siostra, młodsza ode mnie o trzy lata, a jej ulubionym zespołem na świecie jest Metallica. Jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami, jeśli chodzi o podróżowanie, chociaż i ona ma swoje przygody. Niedawno zaczęła biwakować. Ha! A jako dziecko tego nie znosiła. Fajnie jest obserwować, jak to teraz odkrywa. Zawsze była w drodze, zawsze miała przygody, ale tak naprawdę nigdy nie opuściła rodzinnego miasta. Ma troje dzieci, więc tak, zawsze trzymała je blisko dziadków. Nadal jesteśmy w bliskim kontakcie.

Kontynuowałeś więc życiową podróż pod flagą tego „szalonego” gościa. I – wybacz to tandetne filmowe porównanie – montaż przenosi nas do kraftowego browaru Flying Dog – czyli, tak nieśmiało napomknę – do świata trunków.

A wiesz? To całkiem interesujące. Ludzie ze świata whiskey pytają mnie: Jak zostałeś głównym gorzelnikiem? A ja odpowiadam, że to dzięki motocyklom [To oczywiście wstęp do innej, znacznie dłuższej historii z życia Dietricha, która także rozwala głowę – przyp. Steffan]. Kiedy osiągnąłem szczyt kariery w branży muzycznej, gdy ogarniałem sceny, bukowałem miejscówki, jeździłem z różnymi koncertami i różnymi zespołami, to w tamtym czasie razem z kumplem budowaliśmy motocykle i samochody. Pracowaliśmy nad wszystkim, co wpadło nam w ręce. Przerobiłem swojego mercedesa tak, żeby używać oleju roślinnego. Dostawałem olej z restauracji, które chętnie nam go dawały, bo i tak musiały się go pozbyć. Odfiltrowywałem go z resztek frytek, itd. I wykorzystywałem w aucie. Z kumplem zgadaliśmy się kiedyś na temat tego, jakby to było, gdybyśmy mieli zrobić motocykl. Więc znaleźliśmy Jawę, taką czechosłowacką maszynę gdzieś na pustkowiu w Nowym Meksyku. Wyjęliśmy silnik wysokoprężny z betoniarki, jakoś zmieścił się w ramie motocykla. Uruchamiał się na oleju napędowym, ale można go też było przełączyć tak, żeby jeździł na oleju roślinnym. Dało się przejechać do 400 mil na dwugalonowym baku.





Niesamowite! Zbudowałeś wojownika szos, który jeździł na oleju z frytek!

Zawsze interesowałem się paliwem alternatywnym i robiłem te dziwaczne motocykle domowej roboty. Strzeliłem do tego motocykla z magnum .357, żeby miał coś szczególnego, w końcu był maszyną domowej roboty. Potrzebowaliśmy dziury po kuli, więc wystrzeliłem sporą dziurę w tylnym błotniku.

Cały ty.

No i kiedy natknąłem się na Jake’a Norrisa, głównego mistrza destylacji Stranahan’s Whiskey we Flying Dog właśnie, najpierw gadaliśmy o motocyklach i opowiedziałem mu o tej Jawie z silnikiem Diesla, który zbudowałem z kolegą. On opowiedział mi o tym, że pracuje w gorzelni, ale też pracuje nad swoim motocyklem. Zaproponował mi, żebym zszedł do garażu i sprawdził, czy będziemy wspólnie kończyć tę maszynę. Jak tylko tam dotarłem, od razu się zakochałem. Wszedłem, a tam stała piękna miedzianka. Istne dzieło sztuki! Musiałem wiedzieć, jak uruchomić tę maszynę, więc Jake zaproponował, żebym się bliżej przyjrzał i wpadł w przyszłym tygodniu i pomógł w butelkowaniu. W tamtych czasach rozlewanie to była impreza. Zaprosili przyjaciół, a my rozlewaliśmy butelki ręcznie i naklejaliśmy etykiety. Było tam sześć głowic napełniających, rozlaliśmy do butelek i na końcu zostało nam duże wiadro ze stali nierdzewnej, gdzie po prosu wlaliśmy partie whiskey i rozlewaliśmy wszystkim do szklanek. Była to wielka pokazowa impreza.

Fascynuje mnie ta twoja historia. Etap dorastania był niezwykle istotny dla twojego życia. Ta kompilacja ciągłego podróżowania, zmieniania miejsca zamieszkania, płynięcia tam, gdzie akurat potrzebujesz, umiejętności publicznego przemawiania i ciągłe komunikowanie się z ludźmi. Ogromne doświadczenie.

Oczywiście. Powinienem podać trochę więcej tła. Właścicielem Flying Dog był George Stranahan. Wspólnie z Jessem Graberem – współproducentem Stranahan Whiskey i moim mentorem, byli sąsiadami w Woody Creek w Kolorado. Jess Graber był strażakiem ochotnikiem. Maił akcję przy pożarze domu George’a. I tak się zaprzyjaźnili przez wspólną miłość do whiskey i piwa. Jess spytał George’a, czy mógłby zacząć destylować w swojej drugiej stodole. Hunter Thompson mieszkał tuż obok. No i siedzieli tam razem w czasie destylacji i popijali coś, co Jess nazywał „wyciskaną kukurydzą”. To Jess nauczył mnie destylować i wziął pod swoje skrzydła. Kiedy zacząłem tam pracę, wylądowałem na linii rozlewniczej. Zaproponowałem wtedy, że gdyby dodał jeszcze jedną zmianę do tych dwóch, które były, moglibyśmy utrzymywać produkcję przez 24 godziny na dobę i zwiększyć ilość baryłek. Zdążyłem przywyknąć do szalonych godzin pracy. Kiedy byłem w armii, miałem w Somalii nocną zmianę, gdy trafiłem do branży muzycznej pracowałem 14, 16, 20 godzin. Jestem przyzwyczajony do tego, by czuwać o każdej porze. Poprosiłem ich, żeby uruchomili tę dodatkową zmianę. Zrobili to. Przez cztery lata z rzędu pracowałem więc między 1:00 a 9:00.

I znów dobra metoda nauki w boju.

Tak. Pozwoliło mi to też kontynuować pracę nad innymi projektami w tamtym czasie, ale zmieniłem całkowicie bieg na stronę destylatora whiskey. Mogłem przewidywać, że gdzieś nas to zaprowadzi. Było nas tylko trzech. Byłem tym drugim gościem, którego zatrudnił Jess Graber. Później dokooptowali jeszcze jednego gościa. Biegaliśmy pięć dni w tygodniu po 24 godziny na dobę. Zdecydowałem się na poważną obniżkę pensji, żeby móc to rozkręcić. Od dawna nie pracowałem za 10 dolców za godzinę, ale wiedziałem, że jeśli to wypali, będzie to początek kariery, która będzie mi otwierać kolejne drzwi i zaprowadzi do nowych rzeczy.





Mądre posunięcie. Pozwól więc, że przeskoczymy do miejsca, kiedy zostajesz mistrzem destylacji Blackened. Jak cię znalazła Metallica?

Usłyszałem o tym projekcie, zanim jeszcze został ogłoszony. Mój przyjaciel był sąsiadem Jamesa Hetfielda w Vail. Pewnego razu przyszedł i powiedział, że James pyta go o whisky i coś na temat Dave’a Pickerella. Powiedziałem przyjacielowi, żeby poinformował Jamesa, że moim zdaniem wybrali właściwego faceta. To idealny wybór. Napomknąłem też, żeby dał mi znać, kiedy Metallica będzie potrzebować pomocy w przyszłości. Byłem na WhiskyFest w 2018 roku, kiedy Dave umarł. Wszyscy byliśmy zdruzgotani. Jesteśmy małą, zgraną społecznością gorzelników. Dyrektorem do spraw sprzedaży w Blackened jest Mario, brat Dave’a. Współpracowałem z nim już wcześniej. Znali też Snowflake Whiskey – i tę bardzo limitowaną partię, przy której pracowałem. Ze Snowflake pracowałem przy wykańczaniu beczek, sprzedawaliśmy to tylko w gorzelni. Ludzie ustawiali się w kolejkach z parodniowym wyprzedzeniem. Wiesz, jak ze starymi koncertami, gdzie koczowało się na śniegu… Ustawiali się, żeby mieć szansę kupić chociaż dwie butelki.

W taki sposób zbudowałem sobie reputację i spotkałem Mario jakoś miesiąc po śmierci Dave’a na festiwalu whisky w Nowym Jorku. Podszedłem do stoiska Blackened, żeby złożyć kondolencje. Odciągnął mnie na bok, i choć mogło to się wydawać działaniem nagłym, szukali nowego gorzelnika. I oczywiście wszyscy kochali i pamiętali o Davidzie Pickerellu… Mario stwierdził, że jestem idealną osobą do przejęcia tej roli. Zapytał, czy jestem zainteresowany. Powiedziałem, że absolutnie tak i dałem mu mój numer telefonu.

Mniej więcej w tamtym momencie pracowałem nad zbudowaniem własnej marki. Z kumplem mieszkającym w Oaxaca w Meksyku pojechaliśmy do jego rodziny, która destyluje mezcal (wódka meksykańska w typie tequili) od ponad stu lat. Dosłownie siedziałem w Meksyku i ustalałem szczegóły własnej marki, kiedy zadzwonił Mario. Było to jakieś dwa miesiące po tamtej rozmowie z nim. Zadzwonił i zakomunikował, że Metallica zaprasza mnie na pierwszą rozmowę. Byłem zachwycony! Projekt mezcal wylądował w szufladzie.

Pierwsza rozmowa miała miejsce w Kolorado. Weszli Mario i John Bilello (szef przedsiębiorstwa Blackened). Pogadaliśmy. Szczerze mówiąc, pomyślałem, że będą szukać kogoś, kto ma własną gorzelnię. Trzecia rozmowa odbyła się już w HQ i wiesz, spotykam się z jednym z moich ulubionych zespołów na tej planecie i jednocześnie mam rozmowę kwalifikacyjną. Nie miałem takiej rozmowy jakieś 15 lat, więc było to trochę zabawne.





Jakie te najbardziej wyjątkowe elementy poczułeś, że wnosisz do Blackened podczas tej rozmowy? No i skąd zaczerpnąłeś inspirację?

Wiesz, ja naprawdę czuję, że jest to kulminacja wszystkich moich życiowych doświadczeń. Składają się na to też inne sprawy, o których nawet nie rozmawialiśmy. Na przykład kiedy przez moment zarządzałem przedsiębiorstwem gorących wód termalnych. Sporo się nauczyłem o pompach i tym podobnych sprawach.

Dla mnie za każdym razem najważniejszą rzeczą, kiedy, wiesz, jestem na coś nakręcony na 100 procent – jest to, że pasjonuje mnie to, że chcę o tym wiedzieć jak najwięcej. Dlatego nauczyłem się tych wszystkich rzeczy w temacie wód termalnych. Musiałem wykorzystać tę gorącą wodę, więc uczyłem się, w jaki sposób ogrzewać budynek przy pomocy starych grzejników i tej naturalnej wodzie o temperaturze 127 stopni, która tryska z ziemi. Uwielbiam odkrywać i wychodzić poza ramy po to, by stworzyć coś zupełnie nowego. Właśnie to mi się w projekcie Metalliki podobało: szczerość i pasja, z którą zespół się do tego zapalił. Nie mieli zamiaru kupować jakiejś taniej whisky tylko po to, żeby przykleić swoją etykietę. Chcieli gorzelnika, który ogarnąłby, czym Metallica się zajmuje i który potrafiłby stworzyć coś niezwykłego. I najpierw tym kimś był Dave, a teraz jestem ja. A kiedy jeszcze usłyszałem o tej technice wzmacniania dźwiękiem, całkowicie mnie to zaintrygowało, bo mam tendencję do sprawdzania różnych metod. Kiedy pracowałem w Stranahan's Colorado Whiskey w Denver miałem zamiar wypróbować fermentację beztlenową po to, by wytworzyć metal i z niego zasilać gorzelnię. Poczytałem o kontrolowanej kawitacji, dzięki której można by wykorzystać te nowe technologie i powiązać je z tym, co robimy.

I właśnie to bardzo mi się spodobało w początkowym podejściu Dave’a do ulepszania dźwiękiem. Widziałem raporty laboratoryjne na ten temat, co było pierwszą rzeczą o jaką poprosiłem zaczynając współpracę z Metallicą. Gdy pracowałem w Stranahan's Colorado Whiskey takie testy zostały zakupione najpierw, więc musiało to wszystko wyglądać dobrze na papierze, zanim w ogóle można było cokolwiek robić. W Blackened lubię kreatywność i artyzm. Są też inne rzeczy, które będziemy tworzyć, więc mogę próbować i próbować takie rzeczy, które kiełkowały mi dotychczas tylko w głowie.




Czy jest jakiś pomysł, który jest teraz najbliżej realizacji, a mógłbyś zdradzić co nieco?

Jedną ze spraw, o których rozmawialiśmy, było znalezienie lokalizacji dla gorzelni z prawdziwego zdarzenia, a jednym z pierwszych moich pomysłów, które od dawna kołatały mi się w głowie, było zbudowanie gorzelni w miejscu, gdzie moglibyśmy wykorzystywać wspomniane wody termalne. Jest jeszcze kilka pomysłów, nad którymi nie mogę się w tym momencie skupić.

Rzeczywiście bardzo interesujące plany, zważywszy na twoją wiedzę o źródłach termalnych. Muszę zapytać o to, czy da się zrobić coś takiego, aby Blackened była postrzegana nie tylko jako whiskey Metalliki, ale sama w sobie, jako trunek, stała się marką?

Trunek szybko zyskuje uznanie i jest uważany za whiskey światowej klasy. W tym roku zdobyliśmy złoty medal na konkursie San Francisco World Spirits, w którym whisky oceniane jest w „ślepym teście”, więc sędziowie nie kierują się etykietą i nazwą. Taki konkurs nadaje wiarygodności whiskey, która chce być marką.

Steffan: Moglibyśmy gadać o tym nadal. Powiem wam, że jeśli Robowi uda się rozkręcić połowę z tych pomysłów, którymi sypał w czasie tej rozmowy, Blackened Whiskey stanie się miejscem ekscytujących podróży. Kiedy kończyliśmy pogawędkę, zdałem sobie sprawę z tego, że zaniedbałem temat hot-rodów i tę stronę jego życia związaną z samochodami, więc poprosiłem go o podesłanie krótkiej listy samochodowych dzieł Dietricha, które wykonał przez lata, oraz trochę informacji o jego wymarzonym samochodzie, a że nigdy nie idę w półśrodki, zostawiam was teraz z jego listą, wierząc, że wszyscy już rozumiecie, dlaczego Rob Dietrich jest mistrzem destylacji przy produkcji Blackened. Jest wspaniale utalentowanym, nieustraszonym, twórczym i pionierskim szaleńcem. Witaj w rodzinie Rob!


Rob: Pytałeś o samochody i motocykle z mojej kolekcji, i o moje wymarzone auto… Lecimy.

Zanim jeździłem samochodami, nauczyłem się prowadzić traktory i motocykle. Na wsi tak jest, że najpierw obsługujesz sprzęt rolniczy, a później zdobywasz prawo jazdy samochodem. Ponieważ żyliśmy na rozproszonym terenie, żeby odwiedzać kumpli, potrzebowałem motocykla. Pierwszą taką maszyną była Yamaha YZ125 z 1973 roku. Sprzedałem wówczas za 50 dolców swoją strzelbę BB gun. W motocyklu przewód przepustnicy się zatrzasnął, więc na lato wyjąłem całą przepustnicę, dopóki mój ojciec tego nie zobaczył: Co to ma być?! Napraw to cholerstwo! Mój tata uczył mnie reperowania maszyn. Do dziś mamy swój własny język do rozwiązywania problemów mechanicznych.

Później była Honda CL Scrambler z 1973, ale w tamtym czasie była dla mnie za duża. Moją pierwszą podwórkową maszyną, na której straciłem motocyklowe dziewictwo była Yamaha Virago rocznik 1981. Nie żartuję. Pierwszy samochód natomiast to kanarkowy (pomalowany po domowemu farbą) Triumph Herald ’64 – miałem wówczas 15 lat. Wydałem na niego wszystkie swoje oszczędności. 500 dolców! Nie było to 400$, choć było znacznie fajniej! Ha, ha! (Chodzi o charakterystyczny krój nadwozia klasycznego, którego nazywano „Horton Heat’s 400 Bucks”). Wyjąłem w nim skrzynię biegów, założyłem nowe sprzęgło i była to pierwsza poważna robota z mechaniką pojazdową we własnym aucie. Potem pojawiła się seria Volkswagenów, z których jednego pomalowałem na czarno i po bokach na drzwiach machnąłem logo Batmana. Moim ulubionym zestawem samochodów była para Chevy Bel Airs – rocznik ’53. Podmieniłem silniki z jednego do drugiego. Kiedy latem 1997 roku pojechałem na festiwal z Denver do San Francisco, nadal pracując dla Bill Graham Presents i wracałem do Denver tuż przed świętami Bożego Narodzenia, zatrzymano mnie w tym samochodzie w Utah i aresztowano za posiadanie mniej niż uncji trawy. Więcej o tej historii kiedyś…

Innym ulubionym pojazdem był Oldsmobile Super 88 – rocznik ’59, który ostatecznie trafił do Szwecji. I oczywiście skład nie byłby kompletny, gdybym nie wspomniał o moim przerobionym szkolnym busie Chevy z 1967 roku, który przez kilka lat był moim domem. Spędziłem dużo czasu za kierownicą tego wynalazku, jeżdżąc od wybrzeża do wybrzeża.

Byłem też posiadaczem policyjnego motocykla Moto Guzzi Eldorado LAPD – rocznik ’72. Kupiłem go od gościa z zespołu Lonestar, kiedy byłem ich kierownikiem produkcji na trasie. Była to skrzynka z częściami, która leżała sobie w garażu w Nashville. Zapłaciłem za to 500 dolarów, a nie widziałem go na oczy. Musiałem polecieć do Nashville i go odebrać. Nadal mam tę maszynę.





Jeszcze jednym ulubionym jednośladem był motocykl, który pieszczotliwie nazwałem Kozą. A to dzięki temu, że mógłbym tym wehikułem zajechać wszędzie. To było enduro KLR650 z 2004 roku. Jeździłem wzdłuż i wszerz kontynentu po alpejskich lasach, aż przejechałem przez Baja w Meksyku. Żyłem dzięki tej maszynie. Cała przygoda skończyła się rozbiciem motocykla właśnie w Meksyku, a na koniec się jeszcze zapalił. Stopił się przewód przepustnicy, więc z kolegą reperowaliśmy to na środku meksykańskiego pustkowia. Do naprawy wykorzystaliśmy wieczko od puszki po sardynkach, którą znalazłem na plaży. Wróciłem do Los Angeles ze złamaną stopą. Cała historia to oczywiście o wiele więcej, ale spotkała mnie zabawna przygoda.

Jeśli chodzi natomiast o moje wymarzone samochody, to dla mnie są one jak koszulki – nie można mieć tylko jednego ulubionego. Zawsze pałałem miłością do 1938 Buicka Roadmastera, rocznik ’38, albo do Forda Coupe z 1932 roku. Mam też obsesję na punkcie Dodge’a Power Wagon ’54. Od zawsze chcę zdobyć motocykl Indian Chief z 1938. Mój przyszywany dziadek miał takiego. Świetna maszyna. Sympatyczny jest również Bentley Blowers ’32. Bardzo miły i ufny dżentelmen pozwolił mi kiedyś poprowadzić swoją piękną bestię krętymi górskimi drogami w czasie pokazu samochodowego w Denver.

Jeszcze jedna maszyna, która jest mi bliska, a której nigdy nie miałem okazji mieć, to ciężarówka Stranahan’s 1937 Dodge Brothers. Pracowałem przy niej kiedyś remontując silnik i rok w rok jeździłem nią w paradzie z okazji Dnia Świętego Patryka w Denver w latach 2008-2019. Uwielbiam ten drogowy postrach szos! Pierwotnym właścicielem tej ciężarówki był John Wayne. Jess Graber kupił ją w Aspen za 50 dolców i ciężarówkę siana. Pojazd ostatecznie trafił do fabryki whiskey. Mógłbym tak składać kolejne peany o większej liczbie aut, ale uznałem, że na teraz wystarczy.







Koniec.










Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak