W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Towarzysze broni – młodszy klan Ulrichów w rozmowie dla So What! - cz. I [lipiec 2020]
dodane 08.08.2020 10:25:20 przez: Marios
wyświetleń: 2165
Ani Myles, ani Layne nie mieli z góry określonych aspiracji, by zostać muzykami. Steffan Chirazi w pasjonującej rozmowie z synami Larsa odkrywa fakty, że kiedy natchnienie decyduje o twojej życiowej ścieżce, wówczas nie masz wyboru.








Rzutem na taśmę jeszcze w lipcu w fanklubowej sekcji So What! pojawiła się rozmowa z najstarszymi pociechami naszego ulubionego Duńczyka. Ilość pytań w normie, za to odpowiedzi bardzo rozbudowane i pełne szczegółów, dlatego wywiad wrzucę w dwóch częściach. Zapraszam do poznania historii muzycznych inspiracji młodego klanu Ulrichów.

Myles - rocznik 1998
Layne - rocznik 2001



tekst: Steffan Chirazi
tłumaczenie: Marios


Jako, że Myles jest tym starszym z braci, nie jest zaskoczeniem, że Myles Ulrich jako pierwszy odkrył to, co mu w duszy gra. A każdy, kto był pewnej nocy parę lat temu w malutkim klubie przy Valencia Street w Mission – dzielnicy San Francisco, zobaczył wściekłe ruchy rąk i nóg, które niemal samoczynnie atakowały znajdujący się tam zestaw perkusyjny... Wydawało się, że perkusja będzie uciekać przed szaleńczym atakiem, który to właśnie przyjmowała. Kiedy ujrzeliśmy nieco wyraźniej twarz pałkera, widzieliśmy ją wykrzywioną we wrzeszczącym gniewie. Był to tak głośny jak to tylko możliwe cichy krzyk. Chłopiec wrzeszczał na wszystkich dookoła w czasie przedzierania się przez kowery Royal Blood. Nikogo nie oszczędził.

Zarówno Myles, jak i Layne mieli jedną wspólną, bardzo znaczącą cechę w swoim życiu: poranne przejażdżki do szkoły w towarzystwie taty, kiedy byli dużo młodsi. A na tych przejażdżkach? Muzyka oczywiście. Grała przez cały czas. Wszystkie rodzaje i gatunki. Początkowo kierowca czuł potrzebę kontaktu synów z muzyką, zanim sprawy nabrały tempa. Chłopcy dojrzeli i temat stał się o wiele szerszy i mniej ezoteryczny.

Popatrzymy nieco na klimat domu Ulrichów: z obliczeń wychodziło tyle, że kiedy twój ojciec jest perkusistą z workiem platynowych płyt na koncie i gra w tak gigantycznym zespole rockowym, to również i ty będziesz przygotowywany do tej drogi. Jednak rzeczywistość pokazuje, że nie może być nic bardziej dalekiego od prawdy, niż to ostatnie zdanie. Poza oczywistymi genetycznymi zdolnościami muzycznymi, wszechstronnymi umiejętnościami artystycznymi, chłopcy nigdy, przenigdy nie byli wychowywani na muzyków. Tutaj nie ma historii Agassiego z niekończącymi się treningami i presją, by być najlepszym w swoim fachu. Tak naprawdę możecie spojrzeć na młode pokolenie Ulrichów jak na zwrot o 180 stopni względem Agassiego. To opowieść o bardzo inteligentnych, bardzo utalentowanych i naprawdę wspaniałych młodych mężczyznach, którzy odkryli, że ścieżka prowadziła ich w świat muzyki, pomimo osiągnięć taty, a nie przez nie. To samo w sobie jest niebywałą historią w takich okolicznościach. Więcej na temat nieco później.



Myles Ulrich (2015)



Pozwólcie, że obu zadam na początek pytanie za sto punktów. Jakie najwcześniejsze wspomnienie muzyczne wywarło na was prawdziwy wpływ?

Layne Ulrich: Prawdopodobnie pierwszą z tych rzeczy, jakie pamiętam, a które wywarły na mnie wpływ, to były te dziecięce składanki CD, które robił nasz tata. Codziennie woził nas do szkoły i przygotowywał te płyty, które w zasadzie były zestawem całej muzyki, której lubił słuchać i którą uważał za taką, że powinniśmy ją poznać w młodym wieku. Było tam wiele różnych rzeczy: AC/DC, Black Sabbath, The Stones. Arctic Monkeys też tam byli i pamiętam, że to były moje pierwsze spotkania z muzyką, która jest dziś dla mnie fundamentem.

Myles Ulrich: To zdecydowanie ten moment, o którym też pomyślałem. Ale drugim takim momentem był czas, kiedy chodziłem do drugiej klasy. Tata wstawał ze mną. Wiesz, rodzice wstawali ze mną rano, żeby zabrać mnie do szkoły. Kazali brać prysznic, ubierać się… Generalnie cały ten poranny chłam, a w pewnym momencie tata mówił: A teraz sam sobie z tym poradź. Masz tu zestaw stereo, na którym będziesz mógł słuchać rano, kiedy będziesz gotowy. Zostawię ci kilka płyt i możesz wybrać, czego posłuchać. Pamiętam, że wybrałem American Idiot od Green Day i Paranoid Sabbathów. Po prostu pamiętałem te składanki z auta i to, że codziennie słuchałem tego albumu Green Day w drodze z domu do szkoły. Myślę, że właśnie takie rzeczy były dla mnie naprawdę fundamentalne.

Ciekawe. Co ma w sobie akurat ten album Green Day, że muzyka przemówiła do ciebie, kiedy miałeś coś jakoś siedem lat?

Myles: Myślę, że chodzi o brzmienie tej płyty. To, o czym mówił Billie Joe – o uchwyceniu tego czegoś w odpowiednim momencie. Utwory są ciężkie, głośne, mają mnóstwo energii, ale też wybijały się chwytliwą melodią, a niektóre wzruszającym charakterem. Chodzi mi o to, że są to głośne, intensywne, energetyczne numery, ale mają w sobie pewien element poetycki, który naprawdę mnie porusza. I ta równowaga między tym co jest energiczne, a tym co poetyckie. To jest coś, co też mi się bardzo podobało w przypadku innych artystów.

Layne, wspomniałeś o Arctic Monkeys. Czy to tak kapela, która cię poruszyła najwcześniej?

Layne: O tak. W stu procentach. Ich dwa pierwsze albumy wyszły, kiedy miałem cztery i pięć lat. Z tego przedziału wiekowego szczególnie pamiętam dojazdy do szkoły i słuchanie tatowych płyt. Ot, tak po prostu. To jest mniej więcej to samo, o czym wspomniał Myles. Jest to twórczość energiczna, przystępna, ale ma też w sobie tę wielką emocję, która odbija się na twojej twarzy. Innym ważnym momentem tamtych czasów było dla mnie przebywanie ze starszym bratem i tatą w samochodzie, widząc, jak muzyka ich motywuje. Ten wpływ rodziny zdecydowanie pomógł mi się zainteresować muzyką.

Myles: Naprawdę to pamiętam. Miałem jakieś sześć lat… To było jeszcze w starym samochodzie taty. Nakręcił mnie pewnego dnia na jeden numer. Pamiętam, jak usłyszałem From the Ritz to the Rubble Arctic Monkeys i powiedziałem: Sorry, mógłbyś puścić to parę razy? W tamtym momencie wyglądało to tak, jakbym nie mógł się tym nacieszyć. Były utwory, które po prostu mi się podobały i chciałem ich słuchać bez przerwy. Myślę, że udało mi się wkręcić tatę w grę pod tytułem „From the Ritz to the Rubble dziesięć razy z rzędu w drodze do szkoły, czyli bez przerwy”.

A kiedy pierwszy znalazłeś coś samodzielnie, wiesz, coś, czego chciałeś posłuchać i tata to puścił, bo poprosiłeś?

Myles: Pierwszymi takimi kawałkami były rzeczy od zespołów Cheap Trick i Mountain. Po prostu grzebałem w starociach, szukałem starych rockowych kapel i znajdowałem chwytliwe numery. Grałem też w Guitar Hero na zasadzie wygłupiania się. W tym wieku nawet nie wiesz, czego słuchasz. Albo ci się to podoba, albo nie. Chodzi mi o Cheap Trick - mogliby mieć i ze sto lat, bo tak naprawdę nie miało to dla mnie znaczenia. Po prostu stwierdzałem: Brzmi to naprawdę cholernie fajnie. Czy możesz mi to wypalić na płytę?! Było też kilka numerów od Mountains i The Strokes. W The Strokes wkręciłem się naprawdę wcześnie. Miałem jakieś osiem, dziewięć lat.

Zanim poszedłem do piątej, czy szóstej klasy, miałem już takiego klasycznego iPoda, przeglądałem iTunes i kupowałem wszystko, na co było mnie stać, wszystko, co mnie interesowało. Zobaczyłem Arctic Monkeys, potem w polecanych wyskoczyli The Strokes, Franz Ferdinand, The Fratellis i cała masa innych kapel indie-rockowych. Spędziłem nad tym naprawdę dużo czasu. W tamtym czasie mocno też zainteresowałem się Oasis, czyli kapelą, którą bardzo lubi tata.



Myles (2014)



Czyli musimy pogadać o Oasis, prawda?

Myles: Tak. Chyba, że nie chcesz gadać o Oasis.

Daj spokój! Zróbmy to! Pierwszy numer, który razem śpiewaliście?


Layne: Powiedziałbym, że prawdopodobnie Supersonic. To jeden z tych, który cię rozkręca. Pamiętam, że słyszałem Oasis, ale tak naprawdę pojawili się u mnie, kiedy byłem jakoś w piątej klasie. Pamiętam, że usłyszałem Supersonic, więc kiedy myślę o Oasis, to ta kompozycja jako pierwsza przychodzi mi do głowy. Ma świetne parametry do chóralnego śpiewania. To jeden z tych hymnów, które chcesz śpiewać cały czas.

Bardzo fajnie. A ty, Myles?

Myles: Zdecydowanie myślę tak samo. Mam wyraźne wspomnienia z gimnazjum związane z tym utworem. Słuchałem tego w klasie i mówiłem: Muszę po prostu wyjść na chwilę, przebiec się i pokrzyczeć te słowa przez minutę, bo to jest właśnie ta piosenka!

Och, wyśmienicie. Bardzo dobrze.

Myles: Robiłem takie rzeczy cały czas. Mogę powiedzieć, że cały pierwszy album Oasis był dla nas dwóch czymś bardzo dużym, bardzo ważnym.

Dla nas wszystkich był to całkiem spory album, chłopaki, ale o tym oczywiście wszyscy dobrze wiemy. Przejdźmy od czasów, kiedy tylko konsumowaliście muzykę, do momentu jej tworzenia. W którym momencie zauważyłeś, że zaczynasz przeskakiwać tę wyraźną przepaść między byciem słuchaczem, a chęcią tworzenia? Kiedy pojawiły się najwcześniejsze myśli o tym, że słuchanie muzyki jest fajne, ale chcesz wreszcie zacząć tworzyć? Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że ten wewnętrzny muzyczny głos naturalnie zaczął skłaniać każdego z was do zmierzenia się z instrumentami, z którymi widzieli was ludzie w kwietniowym filmiku?

Myles: Związana jest z tym ciekawa życiowa podróż. Pomimo tego, jak bliskie są nasze relacje z tatą na kanwie muzyki, to moja przygoda z perkusją nie miała nic wspólnego z faktem, że on na niej gra. Mieliśmy w domu studio i pamiętam, że kiedy miałem jakieś dziesięć, jedenaście lat, przychodziłem tam i po prostu grałem. I pewnego razu zszedł tam mój dziadek (Torben) i spytał: Co robisz? A ja na to: Nawet nie do końca wiem. Próbowałem rozgryźć ten instrument, a dziadek siedział, słuchał i powiedział: Jeśli naprawdę chciałbyś to robić, to zdecydowanie powinieneś, jeśli chcesz.

Był to dla mnie duży punk zwrotny. To znaczy tyle, że wcześniej siedziałem za perkusją może z pięć razy w życiu i tak naprawdę nic to dla mnie nie znaczyło. Dobra, było coś takiego, że: OK, chyba spróbuję i zobaczę, co się wydarzy. Więc dostałem kilka lekcji gry na perkusji. Ale nie od taty, ponieważ on nie chciał mnie uczyć. Myślę, że ostatecznie obaj jesteśmy wdzięczni za taki obrót spraw.



kwietniowy filmik



Tak, myślę, że to naprawdę mądra decyzja z punktu widzenia zdrowia rodzinnego.

Myles: Spędziłem kilka lat na lekcjach gry, ale nie było to coś, w czym byłem super dobry. Robiłem to od czasu do czasu, bo nie było to dla mnie naprawdę ważne. Potem wyraźnie pamiętam, że byłem w ósmej klasie, więc musiałem mieć jakieś trzynaście lat i za cholerę nie byłem w stanie grać. Dosłownie nie mogłem utrzymać rytmu, nie byłem w stanie wypełnić przestrzeni przejściami… Wszyscy moi kumple ze szkoły byli nastawieni na wspólne granie, a ja po prostu nie mogłem utrzymać rytmu.

Wtedy pojawiło się jedno z moich muzycznych objawień, czyli Muse. Byli wówczas jednym z moich ulubionych zespołów. Puściłem Uprising i pomyślałem: Boże, chciałbym umieć to zagrać na bębnach. A zaraz potem pomyślałem, że może dałbym radę, gdybym spróbował. Więc usiadłem, włączyłem ten numer i to było jak objawienie, w którym pomyślałem, że przecież wcześniej mogłem grać numery ulubionych kapel. Nigdy nie podchodziłem do sprawy w ten sposób, że: Jeśli będę ćwiczyć, mógłbym zagrać całą muzykę, która mnie porusza. To była dewiza, którą wprowadziłem w życie dosłownie tamtego dnia. Kiedy ogarnąłem, że mogę zacząć grać wszystkie te numery, których słuchałem codziennie godzinami. Wystartowałem w tym wyścigu. Od tamtego momentu perkusja jest moją pasją i sensem tego, co robię.

W porządku, A jak twoja podróż, Layne?

Layne: W pewnym sensie w to wpadłem. Wszedłem w temat nie zastanawiając się nad nim. W trzeciej klasie brałem przez moment lekcje gry na pianinie i bardzo mi się to podobało. Wciąż mam w głowie te fundamentalne podstawy fortepianu. Ale pianino nie okazało się być finalnie całkiem w porządku, więc trochę później wziąłem się za lekcje gry na gitarze. Byłem wówczas może w czwartej klasie i ten kierunek wydawał mi się naprawdę fajny, ponieważ musiałem grać – chodziło o to, żeby grać i ćwiczyć tę muzykę, którą naprawdę lubiłem. To coś, o czym wspomniał Myles. I mam wyraźne wspomnienie, które pochodzi jakoś z czasów piątej klasy. Miałem jakieś dziesięć lat i byliśmy w HQ. Myles nauczył się Smoke On the Water na gitarze. Byliśmy w głównej sali prób i on z tatą grali przez chwilę ten motyw. A potem Zach (Harmon) – basowy technik Roberta Trujillo i szef ekipy technicznej, podszedł i dał mi basówkę. Pokazał mi na szybko, w jaki sposób uderzać ręką, żeby szybko zagrać Smoke on the Water. Oto moje najwcześniejsze wspomnienie – ten moment zabawy z tatą. Wtedy pomyślałem: To jest coś, co będę robił.

Bas być może był trochę łatwiejszy przy początkach przygody z graniem… Nieco łatwiej mogłem go złapać. Kiedy zacząłem brać lekcje, nauczyłem się basowej ścieżki Killing in the Name Rage Against the Machine, co jest po prostu elementarzem i pierwszym osiągnięciem przyszłego basisty. Ze mną było podobnie jak z Mylesem – robiłem to, ale nie byłem temu jakoś super oddany. I nadszedł czas gdzieś w okolicach ósmej klasy, gdzie wraz z innymi kumplami - muzykami, szukaliśmy takiej szkoły średniej, żeby móc grać w liceum. Wiedziałem, że muszę to zrobić, przysiadłem i zacząłem ćwiczyć dużo więcej.



Lars, Bryce, Myles i Layne (2010)



Czy twoi rówieśnicy i przyjaciele z gimnazjum musieli zachęcać cię do przyłożenia się do ćwiczeń? Czy gdybyś nie miał takiej zachęty, to czy uważasz, że ze względu na fakt, że twój tata jest muzykiem, mógłbyś chcieć realizować swoje plany w jakimś przewrotnym kierunku?

Myles: Szczerze mówiąc, to nigdy gadanie w stylu „mój tata to Lars i jest muzykiem” nie było dla mnie drogą w tę, czy też zupełnie inną stronę. Niemal od najmłodszych lat byłem świadomy tego, że większość ludzi na świecie nie ma rodziców – muzyków, a mnie obchodziło bardziej to, co chcę robić i co mnie interesuje. Zawsze mieszkaliśmy pomiędzy dwoma domami. U naszej mamy była to zupełnie inna kultura wypełniania czasu, gdzie miałem kontakt ze sportem i wieloma innymi rzeczami. Więc nigdy nie było tak, że „ całym życiem i jedyną drogą dla mnie jest muzyka”. Muzyka zawsze była dużą częścią mojego życia. [Zacząłem się nią zajmować] i ok, uważam, że byłem bardziej na nią narażony, ale to z tego względu, że bardzo mi się to podobało, a nie ze względu na presję.

Najważniejszą sprawą było to, że rówieśnicy zawsze mnie muzycznie motywowali. Poznałem grupę moich najwcześniejszych bliskich kolegów w czwartej, czy piątej klasie i wszyscy z biegiem czasu staliśmy się w gimnazjum kompletnymi muzycznymi maniakami. Wszyscy graliśmy na jakimś instrumencie. Oczywiście ja i Layne tak naprawdę nigdy razem nie graliśmy, nie spędzaliśmy ze sobą zbyt dużo czasu i nie słuchaliśmy podobnej muzyki, a to ze względu na różnicę wieku między nami. Mój grający tata nigdy tak naprawdę nie odpychał, ani nie przyciągał mnie do grania. Po prostu było tak, że bardzo chciałem to robić.

Wspaniale.

Layne: W moim przypadku chodziło głównie o to, że miałem szczęście być tym młodszym bratem i obserwować Mylesa, jak nabiera zainteresowania. Kiedy był bardzo nakręcony na granie mieliśmy to szczęście, że liceum, do którego wspólnie chodziliśmy, miało fantastyczny program muzycznego kształcenia. Kiedy szykowałem się do pójścia do liceum, a Myles i jego paczka byli tak niesamowitymi muzykami, pomyślałem: Łał. Zdecydowanie muszę przyspieszyć moje postępy. Zderzenie się z konkurencyjnością rówieśników było dla mnie zdecydowanie największym środkiem motywującym.


Steffan: Małe wtrącenie. Uważam, że jedną z najfajniejszych spraw tej części opowieści (że tak to ujmę) jest to, że kiedy rodzice próbują realizować poprzez dzieci własne niespełnione marzenia albo próbują zrobić z pociech mniejszą wersję siebie – najwspanialszym elementem całej sprawy jest fakt, że stary Mylesa i Layne’a wykonał niesamowitą robotę pod tym względem, że nie narzucał im niczego i nie stał się jednym z takich rodziców. A to jest bardzo trudno udźwignąć, ponieważ jako ojciec, z jednej strony chciałbyś jakoś wpłynąć na decyzje dzieci, ale z drugiej bardzo dobrze wiesz, że z intelektualnego i emocjonalnego punktu widzenia, nie jest to właściwe postępowanie. Więc moim zdaniem jest to przykład „dobrej pracy przez cały czas”. Dobrze, że Lars na nich nie naciskał i dobrze też , że ani Myles, ani Layne nie zwracali uwagi na starego.




koniec części pierwszej










Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 1
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
MaciekP
12.08.2020 10:41:36
O  IP: 0.0.0.3
Bardzo fajny wywiad, czekam na drugą część tłumaczenia. Fajnie, że Ci się nadal chce to robić. :)

No i ten cover świetnie zagrany. Młodzi wiedzą co dobre. I umieją to po swojemu zagrać.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak