W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Zakamarki historii: Metallica vs. Elektra Records, czyli biznesowe szambo
dodane 29.06.2019 14:36:04 przez: Marios
wyświetleń: 1479
Biznesowe szambo, korporacyjne gówno – takimi słowami Lars Ulrich określił batalię z wytwórnią płytową (do której przez lata należała Metallica) która to batalia spadła na barki perkusisty we wrześniu 1994 roku.








W ubiegłym roku nakreśliłem zarzewie sporu na linii Elektra vs. Metallica i konsekwencje podjętych decyzji. Te podstawowe informacje znajdują się w artykule, który zatytułowałem Load, ReLoad i cała reszta, czyli wymuszona twórczość lat '90. Czy da się na temat konfliktu sprzed ćwierćwiecza napisać coś więcej, będąc na miejscu fana, który ze względu na to, że jest właśnie fanem, nie ma nieograniczonego dostępu do archiwów zespołu? Sądzę, że więcej faktów tej sprawy jak na razie podać niepodobna.

Można jedynie rozszerzyć spektrum tego konfliktu, opierając się o jedno ze źródeł owego artykułu, który popełniłem w 2018 roku. Najszerszym źródłem (ale nie jedynym) jest fanklubowy magazyn So What!, który regularnie trafiał do fanów Metalliki między 1994 a 2015 rokiem. Przez 21 lat ukazały się 94 papierowe numery pisma. W numerze 4/1994 Lars postanowił skrobnąć kilka zdań na temat całej tej niezręcznej sytuacji. Ów numer magazynu trafił w ręce fanów w październiku 1994 roku, więc siłą rzeczy informacje od Larsa dotyczą samego początku próby rozwiązania patowej sytuacji z Elektrą. Historia pokaże, że cała akcja zakończy się w grudniu. Ulrich w swoim artykule opisał przyczyny sporu z Elektra Records. Nie zabrakło też ostrego języka, tak charakterystycznego dla naszego ulubionego zdenerwowanego Duńczyka. Zapraszam do lektury.






Czas akcji: wrzesień 1994:


Nie mogę uwierzyć, że to znów się dzieje! Przecież przerabiałem to przez ostatni tydzień…

Sądząc po ilości korespondencji i wywołanych paniką połączeń telefonicznych, które otrzymaliśmy w ciągu ostatnich dwóch tygodni, wielu z was jest mocno zainteresowanych „pozwem” związanym z ludźmi z Elektry (nasza wytwórnia płytowa na rynek USA). Przy sporej liczbie niedomówień i błędnych interpretacji, pomyślałem, że rzucę trochę światła na to, co się właściwie, kurwa, dzieje!!!

Był sobie kiedyś mały zespół, który powstał w Norwalk w Kalifornii w 1981 roku… Za bardzo oklepane…

Zwykle dzieje się tak, że kiedy jesteście młodym zespołem (a my takim byliśmy w 1984 roku podpisując kontrakt z Elektrą), nie macie żadnej siły sprawczej, by cokolwiek zrobić w tej sytuacji po swojemu. Musisz podpisać, kurwa, wszystko, co ci podsuną pod nos. A co, jeśli tego nie chcesz? Pewnie znasz tę śpiewkę – „tam są drzwi”. Firmy fonograficzne zawsze mogą się skupiać na tych młodocianych kapelach, podpisując z nimi umowę, dzięki której całe życie kapeli należy do wytwórni. Tak jak każda młoda kapela w tamtym czasie, podpisaliśmy umowę na siedem albumów. W tempie, w jakim nagrywamy, uwolnilibyśmy się od tego zobowiązania jakoś w 2037 roku.

Kolejna rzecz, jaka zwykle się zdarza, gdy odniesiesz sukces i zaczynasz sprzedawać płyty jest taka, że zespoły idą do wytwórni i renegocjują wyższe stawki za nagrywanie kolejnych albumów i dostają wyższe wynagrodzenie z tytułu tantiem. Czasem zdarzy się nawet zaliczka z góry na nagranie albumu (pewnie często o tym czytaliście: zespół dostaje x milionów po podpisaniu umowy z wytwórnią. Te pieniądze są w gruncie rzeczy jedynie pożyczką, którą kapela spłaci dzięki wynegocjowanym stawkom).

W każdym razie nasz zespołowy entuzjazm jest ponad te korporacyjne zapisy. W Metallice nigdy nie chodziło o pieniądze, ani o to, żeby jebać się z kimś o każdego jednego dolara. Pomimo tego, że nasza każda następna płyta sprzedawała się dwa razy lepiej od poprzedniej, nigdy, ani jednego pieprzonego razu nie szliśmy do firmy i nie mówiliśmy: „Hej, kochani, rzućcie trochę więcej za tantiemy i dodajcie trochę grubych worków z hajsem”. Do dnia dzisiejszego działamy w ramach tej samej umowy, którą podpisaliśmy w 1984 roku, gdy byliśmy młodymi, niewinnymi chłopcami. Miałem ledwie 20 lat!!

W dłuższej perspektywie zależało nam na jednej sprawie: jak to się mówi w żargonie muzycznego biznesu – „taśmy-matki”. Dla nas oznacza to mniej więcej tyle, że wszystkie wydane przez nas ostateczne wersje utworów, które kiedykolwiek nagraliśmy, będą należały do nas. Powodem, dla którego warto pójść i się o to szarpać jest to, że jeśli posiadasz prawa do własnej muzyki (99,9 procent zespołów nie zaprząta sobie tym głowy), to możesz kontrolować na dłuższą metę wszystko, co się z twoją twórczością dzieje. Możesz zapobiec gównianej sprawie pojawienia się „Enter Sandman” w pieprzonej reklamie butów, albo możesz wstrzymać pieprzoną wytwórnię, która ma zamiar wydać 10 pieprzonych składanek, żeby zedrzeć kasę z fanów! Itd., itd.

Wiosną ’94 (w kwietniu – przyp. Marios) po tym jak nigdy nie prosiłem o pieniądze przez te 10 lat, w końcu poszliśmy do Elektry i zakomunikowaliśmy, że chcemy z nimi pogadać o kilku sprawach. Głównie chcieliśmy ustalić przyszłość taśm-matek z naszymi utworami, które jakoś tak przypadkiem już należą do nas. Szef Elektra Records, ten fajny facet, który nazywa się Bob Krasnow, z którym przez te wszystkie lata łączyły nas świetne relacje, usiadł z nami do stołu i wspólnymi siłami wynegocjowaliśmy umowę partnerską, która oznacza tyle, że będziemy (niespodzianka!!) partnerami. Kontrolowalibyśmy to, co dzieje się z naszymi utworami, a przy nagrywaniu następnych albumów podzielilibyśmy zyski. No i przy okazji ruszylibyśmy nasze dupy w trasę. Tak jak zawsze to w naszym stylu, nie wzięlibyśmy ani jednego pieprzonego centa z góry.

Ta cholerna umowa leżała na tym cholernym stole. Wydarzyła się jedna mała sprawa. Krasnow zostaje spierdolony ze swojego stanowiska, a nowy reżim, który przejmuje od niego szefowanie, rozpierdala to porozumienie. Stoimy z głupimi minami: „Yyy, czekajcie… Czy my nie mieliśmy, kurwa, umowy???”. Wracamy do biura i co jest grane? Okazuje się, że nowi nie uznają naszej umowy, więc siadamy, i wiecie: „Co jest do cholery?! Nikt z nas siedzących tutaj nie jest nierozsądny, prawda?”.

Sprzedaliśmy dla tych ludzi 25 milionów płyt (niektóre lata generowały od Metalliki 20 procent rocznych dochodów firmy). Nie potrzebujemy niebotycznego wkładu finansowego od wytwórni, ponieważ nie potrzeba nam promocji radiowej i nie musimy kręcić pięćdziesięciu ekstrawaganckich teledysków. Po prostu wyjeżdżamy w trasę i pakujemy nasze dupy na scenę, póki nie padniemy z wycieńczenia. Jesteśmy kapelą o niskim ryzyku finansowego niewypału. Nigdy nie próbowaliśmy tego spieprzyć. Nasza relacja z Krasnowem to pełne szacunku współdziałanie, które łączyło się z muzyczną wizją i typem naszych fanów. W tej chwili nowe kierownictwo chce to wszystko spieprzyć.

Tak się składa, że kalifornijskie prawo pozwala na to, że nie musisz być związany umową u pracodawcy, jeśli pracujesz dla niego dłużej niż siedem lat. I chociaż mogliśmy podziękować Elektrze trzy lata temu, wkręciliśmy się w klimat tej firmy. I się wkopaliśmy.

We wtorek (27 września) złożyliśmy pozew w San Francisco, by wyrwać się z sideł tej umowy. Co to właściwie, kurwa, oznacza? Ano tyle, że uważamy, że zgodnie z prawem stanu Kalifornia, mamy prawo odstąpić od umowy. Na razie musimy poczekać i zobaczyć, co zrobią. Mają 30 dni na odpowiedź. Będziemy was informować. Tymczasem Metallica, jaką znacie, działa bez żadnych widocznych zmian. Niektóre z listów, jakie od was otrzymaliśmy, są pełne zmartwień. Doceniamy troskę i informujemy, że absolutnie nic się zmieni w sposobie naszej codziennej pracy w Metallice. W ciągu kilku ostatnich tygodni wymienialiśmy się taśmami z pomysłami na nowe numery. W przyszłym tygodniu usiądę z Jamesem i zaczniemy z nich składać szkielety i właściwie zaczniemy komponować nowe utwory.

Byliśmy już w tego typu sytuacjach (choć nie takiego kalibru) i zawsze udawało się nam oddzielić to biznesowe szambo od normalnych spraw, którymi zajmuje się zespół. Nie chcę, żebyście myśleli, że zostaliśmy jakąś gównianą korporacją, ale wiedzcie, że zawsze zwracamy uwagę na całe biznesowe gówno, które się dzieje dookoła nas. Dzięki temu nikt nas nie rucha!!!






Marios
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 3
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
NIKT
04.07.2019 18:07:05
O  IP: 81.190.2.30
Sue
Troszkę mnie w tej książce wkurzały opisy. Na siłę, dłużące się,.. Lanie wody. Ale ogólnie jak już się przechodzi do samej treści, to się czyta z zaciekawieniem i jest się z czego "uchachać":D
Pod koniec książki jest fragment na temat Metalliki.. Steven Tyler chyba nie wie o jakim zespole się wypowiada krótko mówiąc. No ale prochy prawdopodobnie zrobiły swoje, więc można to przemilczeć..
Tak czy inaczej Sue, jeśli wpadnie Ci w ręce ta pozycja to polecam gorąco. Na prawdę bardzo dużo niesamowitych rzeczy się można dowiedzieć. Metallica przy Aerosmith to jednak harcerzyki jeśli chodzi o rock'n'roll.. Pozdrawiam.
Sue
04.07.2019 01:21:38
O  IP: 176.221.121.196
Haha, już od jakiegoś czasu chcę NIKT przeczytać tę książkę. Musi być interesująca xd

Ale to prawda, show-biznes taki właśnie jest...
NIKT
29.06.2019 16:04:55
O  IP: 81.190.2.30
Tak właśnie wygląda "szołbiznes" od kuchni.. W bigrafi Steven'a Tyler'a jest kilka ciekawych rzeczy na ten temat. Przez pierwsze 10 lat istnienia Aerosmith wygenerował 140 milionów dolarów z czego sam zespół w ciągu tych dziesięciu lat otrzymał (i oczywiście roztrwonił na koks) jakieś 15 milionów.. Jak by tego było mało, to chłopaki nawet by o tym nie wiedzieli, tylko że ich księgowi na 10 rocznicę istnienia zespołu sporządzili im wykaz wraz z gratulacjami i podziękowaniami:D:D:D No kurwa szczyt:D:D
Swoją drogą, jeśli kogoś interesuje, jak się młodzi rock'n'rollowcy z Aerosmith BAWILI!! przy jakich narkotykach powstawały kolejne płyty, za co Joe Perry został wyrzucony z Aerosmith, kto z zespołu ma najdłuższego kutasa, do czego Steven'owi potrzebny był spadochron, co robili w żeńskim zakonie przez kilka miesięcy i jeszcze duuuużo więcej ciekawych rzeczy, to polecam książkę pod tytułem "STEVEN TYLER- Wkurza Was Hałas W Mojej Głowie?"
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak