Fastnews
Koncertowisko!
TRIVIUM, KRAKÓW, KWADRAT - RELACJA 2013-08-12

Jakoś tak wyszło, że sierpień urodzajny w koncerty. Kolejny tydzień i kolejny zespół. Tym razem Trivium. Szedłem na ten koncert nie oczekując zupełnie nic, a nawet trochę negatywnie nastawiony. Bo na płytach trochę to jest takie no... Bez jajec. Ale miło się zaskoczyłem i to bardzo. Ale po kolei.

Tradycyjnie z powodów towarzysko – zawodowych umknął nam pierwszy support – We Butter The Bread With Butter. Trafiliśmy tylko jakieś dwa numery i w sumie cieszę. Nic ciekawego nie pokazują, takich kapel setki teraz się przewija. Młodzi są panowie, więc wszystko jeszcze przed nimi. Na razie mnie ich dokonania nie interesują.

Natomiast już na drugi support trafiliśmy z premedytacją, gdyż to był nasz rodzimy Frontside. I cholera... Może i nie są TRV, może trochę wiochą zalatuje, ale widziałem już ich chyba z milion razy i za każdym razem mi się micha cieszy jak widzę chłopaków na scenie (cały czas też zachodzę w głowę, czemu ja znam ich wszystkie teksty na pamięć). Świetny występ, pełen energii, dobrego pierdolnięcia, a przede wszystkim dobrej zabawy. Publika wie dokładnie co robić, co i kiedy śpiewać, a Auman jest świetnym dyrygentem i wodzirejem :) Właśnie ta zabawa to było słowo klucz całego wieczoru, więc Frontside wywiązał się ze swojego zadania krzycząco. 

No i nadszedł czas na Trivium. Ja osobiście po wydaniu Ascendancy przestałem śledzić dokonania młodziutkich wtedy Amerykanów. Głównie przez cały hype zachodniej prasy i ogłoszenie ich następną Metalliką. Wydawać by się wtedy mogło, że chłopaki z Trivium sami w to uwierzyli. Jednak tutaj z radością muszę się przyznać do błędów. Okazało się, że robią przede wszystkim swoje. Druga Metalliką nie zostali, ale zostali sobą. To wielki plus.

Koncert był rewelacyjny pod prawie każdym względem. Nie od dziś wiadomo, że są świetni technicznie. Mimo początkowych problemów dźwiękiem, o których świadczył międzynarodowy gest perkusisty pt. „nic kurwa nie słyszę” wykonywany ciągle w trakcie pierwszego numeru, panowie z Trivium bardzo ładnie przypierdolili. Ich muzyka zdecydowanie zyskuje na żywo, ma dużo więcej jaj. Poza tym lider zespołu, Matt Heafy, podczas występów na żywo dzieli się krzyczącymi obowiązkami z drugim gitarzystą Coreyem Beaulieu, co zdecydowanie odciąża tego pierwszego i daje mu więcej luzu na scenie. A jeśli już jesteśmy przy wokalach to na brawa zasługuje też basista, Paolo Gregoletto, który śpiewa bardzo czysto w dwugłosie z Heafym. Dość rzadka sprawa w przypadku kapel metalowych.

Najlepszą częścią tego występu był klimat jaki stworzyli Amerykanie. Czułem się jak na świetnej imprezie, której gospodarz, Matt Heafy, cały czas troszczył się o gości i nie dopuszczał do tego, żeby się nudzili. Lider Trivium jest świetnym frontmanem, miał w garści cały klub, troszczył się o ludzi pod sceną podając im wodę (nawet w środku kawałka) i mówiąc, żeby na siebie uważali. A wszystko to totalnie bez spiny. Mówiąc szczerze miałem zamiar pojechać do domu w środku koncertów, ale Trivium przekonało mnie, żebym został do końca i nie żałuję. Bardzo lubię takie miłe zaskoczenia i koncerty w tym klimacie. Wychodziłem z krakowskiego kwadratu z bananem na gębie i z postanowieniem, że bardziej przysłucham się dokonaniom Trivium. Jeśli będziecie mieli okazje idźcie na ich koncert, będzie dobra biba. Pozdro!

 

Rev & 4ever