Fastnews
Koncertowisko!
GOJIRA, KRAKÓW, KWADRAT - RELACJA 2013-08-06

No i poszło! Gojira zagrała była w dwóch polskich miastach. Zacząć muszę od tego, iż jest to aktualnie jedna z moich ulubionych kapel, grająca bardzo ciekawie i niesamowita na żywo. Zresztą, dostała przysłowiowego kopa od Hetfielda i spółki parę lat temu, więc cóż się dziwić. Widziałem zespół wcześniej dwa razy: w krakowskim Loch Nessie (RIP), gdzie dali niesamowity koncert w relatywnie małej knajpie, a drugi raz w totalnie odmiennych warunkach, bo przed ostatnią Metalliką w Warszawie, gdzie też dali popis mimo pełnego słońca. Ale dość wspomnieni i do rzeczy.

W klubie Kwadrat już parę koncertów widziałem, więc nie spieszyłem się zbytnio na supporty, bo wiedziałem, że usłyszeć to tam będzie można niewiele. Spokojnie z towarzyszem mym od zdjęć, 4everkiem, udaliśmy się tam, gdzie każdy mężczyzna po pracy powinien odpoczywać. Przegapiliśmy występ zespołu Veal, który wskoczył w ostatniej chwili jako drugi support. Trochę żałuje, bo widziałem chłopaków jakiś czas temu przed Frontside i naprawdę dają radę. Może następnym razem. Trafiliśmy za to na występ Kethy. Kapela lokalnie znana, poważana, sam widziałem parę razy, doceniam ale wiedziałem, że w Kwadracie to nie zabrzmi i się nie myliłem, więc poszliśmy odpoczywać dalej w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru.

No i przyszedł czas na Gojirę. Specjalnie nie sprawdzałem setu jaki grywają, bo chciałem sobie zrobić dzień dziecka i wybawić się najlepsze, a potem tutaj to wam opisać z racji obowiązku jaki nade mną ciąży :) Czekałem sobie więc drepcząc w miejscu z emocji. Jeszcze chwila... Jakaś sylwetka majaczy na scenie... Intro się kończy... Są! I... Dupa... Ledwo co słychać, żadnej selektywności, co w efekcie pozbawiło zespół jakiejkolwiek mocy. Na szczęście fanów widać Gojira ma u nas oddanych, bo cały klub zaskoczył momentalnie i zabawa trwała do ostatniej sekundy koncertu. Ja się mimo tego nie mogłem przekonać i czekałem aż magik za konsoletą coś naprawi. Się nie doczekałem, więc zacząłem moją rundkę po klubie, żeby może sprawdzić, czy gdzieś nieco lepiej słychać. No i faktycznie z przodu jakby lepiej, ale wiem jak ta kapela potrafi brzmieć i kurde byłem pod tym względem koncertem rozczarowany.

Ale, co Gojira to Gojira! Panowie od początku dwoili się i troili na scenie i dawali z siebie wszystko. To jest to co najbardziej cenię w kapelach. Żadnej oprawy, tylko logo za plecami zespołu i sama muza i energia tych czterech gości, którzy ją tworzą. Jeśli muza nie siedzi to nie pomoże ani konfetti ani świńskie łby. Gojira zdecydowanie broni się na scenie, nawet jak kiepsko ją słychać. Nawet ja się w końcu dałem im zamówić na wspólne machanie dyniami.

Sam zespół w ciągu tych paru lat obrósł w piórka. Ale słusznie! Na żywo są niesamowici, Joe Duplantier to już frontman z krwi i kości, który wie jak zachęcić, a nawet jak nieco wkurwić publiczność. Choć muszę przyznać, że pytanie, czy to dlatego Kraków się tak słabo bawi, bo jest mniejszy od Warszawy było dość kontrowersyjne :) Natomiast jego brat, Mario siedzący za zestawem perkusyjnym... No cóż klasa sama w sobie. Bardzo siłowy i precyzyjny styl gry. Absolutna rewelacja. Panowie Labadie i Andreu też nie zawiedli. Ten pierwszy nawet oddał się crowdsurfingowi podczas Vacuity. Setlistę mamy na zdjęciu, więc nie będę się rozpisywał. Nowa płyta plus stare sprawdzone rzeczy. Zero litości, pot i heavy metal w najlepszym wydaniu.

Rev & 4ever