W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
The Big 4: Live in Sofia, Bulgaria - recenzja #2
dodane 13.11.2010 15:10:42 przez: Overkill.pl
wyświetleń: 1712
Kilka dni temu zaprezentowaliśmy krótką i na gorąco stworzoną recenzję wydawnictwa The Big 4: Live in Sofia, Bulgaria autorstwa JaCkyLLa (możesz ją znaleźć tutaj). Dziś, gdy emocje większości z nas powoli opadły, pora na nieco dłuższą, ale równie interesującą recenzję, której autorem jest Grzybu i do przeczytania której serdecznie zachęcamy:





Chciałem podzielić się swoimi spostrzeżeniami odnośnie wydawnictwa związanego z koncertem Wielkiej Czwórki. Z racji braku talarów w portfelu data premiery dla mnie oznaczała dzień 10.11.2010 ;-) Zapewne zdecydowana większość wie o co chodzi ;-) W każdym razie... warto było!!! Jeżeli ktoś jeszcze ma jakiekolwiek wątpliwości, czy w ogóle zakupić jedną z wersji to... nie ma nad czym myśleć, czy rozmyślać. Jeżeli jesteś prawdziwym fanem to musisz je mieć! Ja osobiście zakupiłem BOX i nie jestem ani trochę rozczarowany. Myślałem, że pudełko nie będzie jakoś efektownie wykonane - takie od co, a tutaj miła niespodzianka. Bo jest wykonane z twardej tekturki. W środku też wszystko ładnie jest spakowane. Całość prezentuje się naprawdę godnie. No ale odnośnie już pełnej zawartości muzycznej - bo jeżeli chodzi o dodatki (zdjęcia, plakat czy kostka - to wszystko widać na filmikach zamieszczonych na Internecie). Chciałem jeszcze dodać, że to DVD jednocześnie też powoduje we mnie emocje w postaci czasami i łez - wiadomo, to co przeżyło się w Warszawie. To DVD to świetna pamiątka - szkoda tylko, że kiedyś się kończy.





Anthrax? Pamiętam jak na warszawskim koncercie byłem ZSZOKOWANY ich grą! Oczywiście na plus. Pfffuuu... ogromny plus! Ta energia na scenie, było widać radość w ich grze. W każdym ruchu na scenie. Wszystko siedziało w mojej głowie, a teraz mogę to zobaczyć na DVD! Energia z jaką chłopaki wykonują swoje numery. Mimo, że 20 lat już nie mają to na scenie odnosi się zupełnie inne wrażenie. Belladonna, który biega po całej scenie, pokazuje różne "machy" w stronę fanów. Rogi, jakieś podskoki, aż w końcu zejście na niższy podest sceny. Bello, który wraz ze swoim basem żyje tym koncertem. Daje z siebie wszystko. Reszcie też nie można odmówić tego kopa. W tym wszystkim widać naprawdę emocje. Od razu można się przekonać, że te wszystkie emocjonalne wypowiedzi w prasie czy internecie na temat trasy The Big 4 nie były przesadzone. Oni rzeczywiście grali, jakby to był ich ostatni koncert! Kurcze z przyjemnością oglądało się każdy utwór, bo był wykonany z niesamowitym młodzieńczym kopem! Lata lecą - ale tylko na papierku.

Najbardziej zaskoczyli mnie Panowie Belladonna i Bello. Szczególnie ten pierwszy, który miał ogromne zapasy siły w sobie! Dzielił się nimi świetnie z fanami. Oglądając ten koncert na DVD też to można odczuć - też ta energia trafiła do mnie. Nie umiałem spokojnie usiedzieć. Od razu na dzień dobry nóżka wybijała rytm. Nie będę może chwalił się resztą ;D Napewno nie było monotonnie i spokojnie. No i oczywiście ten moment w Indians - czyli 'we love you Dio!" i Heaven And Hell. Kiedyś nie myślałem, że to całe gadanie, że jest coś takiego jak jedna wielka metalowa rodzina to prawda - myślałem, że to tylko takie gadanie. W końcu ładnie brzmi. Ale będąc samemu na koncercie Metalliki w 2008 właśnie to odczułem! Zachwycam się tym do dziś dnia - no ale wracajmy do koncertu. Nie było chyba na stadionie osoby, która nie znałaby słów, która nie oddała należytego hołdu ku niebiosom. Ale jak to zwykle bywa - wszystko się kiedyś kończy. I Am The Law, podziękowania dla fanów i... kurcze, smutek! Bo człowiek chciałby dalej, chciałby więcej! Więcej Anthraxu z takim powerem! No ale przecież chwila! To nie Warszawa, to Sofia i to w dodatku na DVD - więc będzie możliwość zobaczyć to kolejny, kolejny i kolejny raz :-)! Ręce same składają się do oklasków - świetne show - chłopaki w genialnej formie. Nie ma to jak mega pierdolnięcie na otwarcie!



Jedziemy dalej. Pojawia się kolejne znane logo - MegadetH. Przyznam wprost! Bo po co mam tutaj czarować. Wcześniej Megadeth nie trafiał do mnie w pełni. Były momenty, kiedy nawet zmuszałem się do słuchania ich ;-) Muzyka oczywiście OK, ale wokal zupełnie mi nie podchodził. Mustaine jest genialnym gitarzystą, ale śpiewać to raczej za cudownie nie potrafi. Oczywiście zawsze chętnie przesłuchałem hiciory takie jak Symphony Of Destruction, Hangar 18 czy Peace Sells. Nigdy jednak nie myślałem, że będę miał okazję być też na koncercie Wielkiej Czwórki. Bo kto jeszcze dwa lata temu myślał, że coś takiego w ogóle zostanie zorganizowane? No ale znowu odbiegam za bardzo od Sofii. W każdym razie... wszystko zmieniło się o 180 stopni!

Koncert w Warszawie trafił w sam środek mnie samego. Sofia? To już 200%! Sam się dziwię, ale nie mogę przestać nucić ich kawałków, czy słuchać kiedy jest tylko okazja. Niby jakiegoś wspaniałego kontaktu z publiką to nie mają. Jak wspominał bodajże perkusista Behemoth'a - perfekcyjnie technicznie, ale nudno na scenie. Coś w tym może też jest. Ale i tak deszcz, który pojawił się przed Megadeth na stadionie Levskiego dodał temu widowisku jeszcze większego kolorytu. Dodał magii. Dodał siły wprost z jebanych piekielnych czeluści. Cały czas siedzi mi w głowie to niby spokojne wyjście na scenę, lejący coraz bardziej deszcz, reflektory świetnie przebłyskujące między strugami deszczu... i "here we go" Mustaine'a. A po chwili pierwsze potężne szarpnięcia Holy Wars! Uwielbiam ten utwór! Od razu też rzuca mi się jakiś w miarę fajny wokal, ale już nie czepiajmy się, że pewnie został odpowiednio podrasowany w studio (o ile nie nagrany ponownie). Wszystko brzmi cholernie dobrze! Rogi same cisną się na palce ;-) Szczególnie moment z odśpiewaniem "Hooooooolyyyyy Waaarsss!". Publika razem za Rudym przywódcą! Świetnie. W ogóle cały moment jest nie z tej ziemi. Może i przesadzam - ale tak to odbieram. Mustaine w jednym momencie wychodzi bardziej na przód, podnosi głowę ku górze spoglądając na ciemne chmury, z których płynie iście metalowy deszcz - i... no właśnie! W jednej chwili zaczyna swoją rzeź na instrumencie zagłady! Kocham ten moment, kiedy jakby tworzy wokół siebie jeden wielki ogień i zaczyna wojnę! Potem solo..., którym pewnie zmiótł wszystkich wrogich metalowego świata ludzi. Kurcze te wirujące palce, ta moc wydobywana z gitary. Nic dziwnego, że wszyscy fani byli wniebowzięci. Reakcja ich wszystkich była świetna. Deszcz tylko dodatkowo umieścił ich na wyjątkowym piedestale. Ufff - tyle pisania, a to wszystko niemal o początku ;D

Potem jest równie dobrze! Hangar 18, Wake Up Dead. Nie ma słabych momentów w tym koncercie. Oglądając go naprawdę czuję się dumny, że jestem fanem tej muzyki, tych zespołów. Cały świat wokół przestaje wtedy istnieć, człowiek chce więcej i więcej. Megadeth zmiażdżyło mnie niesamowicie. Gra na perkusji Drover'a stoi na naprawdę wysokim poziomie. Gra i solówki nie tylko Mustaine'a, ale także Broderick'a... jak tu nie kochać metalu? Swoją drogą facet ma trochę wspólnego chyba z Thomson'em z Slipknota ;-) Może i faktycznie nie było takiej energii na scenie co pokazał Anthrax. Ale muzyka wybroniła się także i w tym przypadku. Jak mogłem zapomnieć o Ellefsonie! Utwór za utworem... no i znowu zbliża się nieunikniony koniec. Zakończenie niemniej genialne! Pogoda, oświetlenie, publiczność, to dodało niesamowitych barw Megadeth na wejściu. Na koniec również było cholernie mocno i... żal z końca tego - kolejnego - koncertu był też spory. Peeeeace Selllls odśpiewane także przez publikę robi kapitalne wrażenie! Potem moment przerwy i Mustaine znowu zaczyna swoje show drapiąc riffy Holy Wars!

Niestety to już koniec... Wzruszenie pojawia się znowu na mojej twarzy, połączone z jakimś pierwiastkiem. Jest chemia ;-) W każdym razie muzyka w tle i później już sam Dave na scenie dziękujący fanom i kłaniający się na końcu - piękny obrazem i jestem ogromnie szczęśliwy, że ten moment został uwieczniony na DVD. Solówki wymiatały, perkusja i bass świetnie trzymała całość w ryzach. To był świetny koncert! Jedno jest pewne - uwielbiam Megadeth i jeżeli kiedyś nie miałem takiego zdania o nich to teraz te stare wątpliwości spadają w przepaść!



Drugi koncert za mną - przerwa? A gdzie tam! Słyszane już z głośników są pierwsze dźwięki World Painted Blood. Spokojne wejście na scenę i... BOOOOOOOM!!! Zaczyna się prawdziwa metalowa masakra! Araya od samego początku uśmiechnięty. W końcu jak mógł inaczej zareagować na widok czekającej na miazgę publiki! ;-) Utwory są grane z ogromną siłą, ogromną prędkością i... ogromną złością! To wszystko aż kipi od krwi! Jest chyba niemal wszystko do czego przyzwyczaił Slayer. War Ensemble, Seasons In The Abyss, Angel Of Death, Disciple... Lombardo to prawdziwy wysłannik szatana! Facet nawet przez moment nie popuścił. Grał jak w jednym pieprzonym transie. To musi robić cholerne wrażenie na każdym! Do tego reszta panów z wiosłami. Każdy daje z siebie wszystko co najlepsze. Od razu ma się wrażenie, że z każdej gitary iskrzy piekielny ogień! Cholernie szybka gra. Do tego ostre jak brzytwa solówki.

Setlista była złożona z samych mocnych punktów. Nawet Beauty Through Order, za którym na co dzień nie przepadam zbytnio zmiótł mnie z powierzchni. Myślicie, że choćby jednym momencie przestałem przeżywać ten koncert? Ani trochę! Słuchając tego wszystkiego nie było nawet grama wątpliwości - to jest WIELKA CZWÓRKA! Na żywo Slayer wypada równie kapitalnie, jak nie lepiej! Każdy riff, każde uderzenie... Jest moc! m/ . Oczywiście nie mogę zapominać o świetnych ujęciach kamer. Race wśród fanów, do tego jeszcze nie w pełni idealna pogoda. Zresztą swoją drogą to już powoli zbliżał się zmrok. Panowie na tle świetnie reagujących fanów. Każdy był świadomy tego, co w tej chwili się działo. Jakie ogromne wydarzenie miało miejsce! Slayer stanął naprawdę na wysokości zadania! Obawiałem się trochę o formę wokalną Toma, ale myślę, że niesłusznie. Jak trzeba było zaryczeć zrobił to odpowiednio ;-) Bardzo mi się podobało. Było ostro, zdecydowanie i do przodu! Nie spodziewałem się na pożegnanie jakiś uścisków itp., ale i bez tego znowu trochę szkoda było powiedzieć sobie, że się skończyło. Bardzo podobał mi się moment, kiedy Araya osłupiał jak fani głośno i wyraźnie pokazywali przywiązanie do kolejnego z zespołu Wielkiej Czwórki krzycząc z całych sił SLAAAYER!!





OK. Pora na zmianę płytki, a na niej? Na widocznej kostce zostaje już tylko jedno logo - MetallicA! To, że jestem ogromnym fanem Metalliki wie każdy, kto mnie zna. Czegokolwiek by nie zrobili, czegokolwiek by nie wydali od razu leci moja nota 11/10! ;-) W każdym razie byłem ciekawy - mimo, że byłem już wcześniej na Sonisphere w Warszawie - jak wypadnie Metallica na tym DVD w porównaniu z resztą zespołów. Osobiście uważam, że dali lepsze show w naszej stolicy. Ale w Bułgarii nie było wcale tak tragicznie - o nie! Setlista była bardzo podobna do tej z Warszawy, z czego się osobiście bardzo cieszyłem. To było odpowiednie zakończenie tego dnia! Metallica miała moc. Może i Lars w porównaniu do reszty bębniarzy pozostaje w tyłach, ale to przecież Lars! On już samym pobytem na scenie daje od siebie ogromnie dużo. Każda mina, każdy jego ruch, to wychylanie się zza perkusji.

Reszta chłopaków także na wysokim poziomie. Może i sam koncert nie był najlepszym w całej ich historii - ale show było przegenialne. Wybuchy przed One, fajerwerki przy Enter Sandman. Te utwory mimo już swoich lat dalej błyszczą i w wykonaniu zespołu słusznie zajmują miejsce na metalowym tronie. James jak zawsze zresztą utrzymuje świetny kontakt z fanami, każdym swoim ruchem dodatkowo rozgrzewa każdego z osobna i daje im tym nieziemską siłę. Do tego niemniej energiczny Lars, który wraz z słowem "hate" uderza z kurewską złością w talerz swojej perkusji. Tam nie ma żadnego przypadku. Nawet jeżeli w setliście pojawiły się takie utwory, jak chociażby Nothing Else Matters - kiedy na tej samej scenie wcześniej przykładowo rozbrzmiewały War Ensemble - to mimo, że jako fan słyszałem już chyba milion razy ten utwór to za każdym razem wspólne odśpiewanie go z wszystkimi fanami zawsze niesie za sobą tą magię. To uczucie wyższości nad codziennym życiem.

Am I Evil? W wykonaniu (prawie) wszystkich muzyków z Wielkiej Czwórki robi genialne wrażenie. No i widok wszystkich razem, szczególnie Dave'a i Jamesa oraz Larsa. Potem uściski. Mamy dowód w postaci tego DVD! ;-) Ale to pozwala naprawdę utrzymywać się przy tym magicznym stwierdzeniu, że jesteśmy jedną wielką metalową rodziną! Świetny moment! Potem wspólne zdjęcie na tle zagorzałych fanów. Cholera - aż uśmiech pojawia się na twarzy samoczynnie. Potem już Seek And Destroy i znowu przemądry Lars, który oczywiście nie mógł sobie wyobrazić lepszego miejsca do nagrania tego DVD ;-) Skąd my to znamy? Szczególnie początek ;D



Muzykę każdy i tak zinterpretuje na swój własny, oryginalny sposób. A przecież to nie wszystko co znajduje się na drugiej płycie. Mamy bowiem jeszcze film dokumentalny zza sceny. Trwa on 45 minut i w ani jednej sekundzie nie jest nudny! Ba! Nieźle się uśmiałem oglądając niektóre fragmenty. Widać w tym wszystkim, że poza tymi wielkimi nazwami, nazwiskami, miliardami dolarów (wiem, że mowa i większych sumach) zysków... stoją zupełnie normalni, pozytywnie kopnięci ludzie! :-) Może nie będę rozpisywał się o każdym momencie, a wspomnę tylko o kilku. Resztę każdy już widział, a jak nie to zapewne jeszcze zobaczy ;-) Nie odbieram radości z zapoznawania się z tym materiałem minutę po minucie.

W każdym razie co mnie urzekło... Od samego początku widok walczących gitarzystów z Am I Evil? :D W każdym namiocie (poza Slayerem) jest pokazane, jak wszyscy nerwowo uczą się riffu głównego - z myślą, żeby tylko nie spierdolić na scenie :D Ten stres jest niesamowity :D Przecież ci ludzie grają tyle lat, a tutaj nadal pojawia się trema. Były momenty, kiedy niektórzy mówili, że nawet nie wyjdą na scenę - mówiąc to tak bojaźliwie. Ciągłe żarty między muzykami. Lars, który nie potrafił sobie przypomnieć początku do wspomnianego Am I Evil? Faktycznie fan, który rozpłakał się w objęciach Toma zrobił mega wrażenie :-)

Najlepsze są już same przejścia pod scenę. Każdy miał - a przynajmniej tak to wyglądało - trochę kilo więcej w gaciach przed wyjściem. A Metallika? Wszystko na kompletnym luzie! Świetnie to kontrastowało na tle reszty zespołów ;-) Tutaj już minuty do wyjścia i skopania tyłków a... Lars pyta w kółko dlaczego wszyscy są tacy zestresowani i poważni! :D W tle już słychać The Ecstasy Of Gold... a Lars z Jamesem podmieniają naklejki na werblach pozostałych perkusistów! ;D Oczywiście mając przy tym niezły ubaw, później Kirk, który za pomocą markera domalował także coś od siebie - w tym pentagram - pewnie na werblu Lombardo ;-) W każdym razie widać w chłopakach ogromny luz i - jak wspominał w tym materiale wcześniej Lars - to ma być zabawa! Tak to właśnie wyglądało.



Mimo, że przecież jest to wszystko zarejestrowane na DVD, to podchodziłem do każdego koncertu wyjątkowo. Naprawdę czułem się, jakbym tam był i przeżywał każdą minutę po minucie. Tego nie potrafi każdy. To potrafią tylko wielkie kapele. Wielcy muzycy. Nigdy bym nie pomyślał, że odbędzie się taka trasa... i w dodatku ja będę miał zaszczyt w niej uczestniczyć! To DVD to była konieczność. Takie wydarzenie musiało zostać uwiecznione. Dużo rzeczy nie ująłem, wielu momentów nie opisałem. Głównie to moje odczucia odnośnie każdego z zespołów. Gdybym miał opisać wszystko co czułem, to pewnie byłoby tego wiele, wiele więcej i w dodatku nawet w połowie nie byłbym w stanie ująć w słowach swoich przeżyć.

Tego wieczora (w moim domu = na stadionie w Sofii) nie było słabych momentów. Każdy zespół zmiażdżył mnie, każdy zespół zdmuchnął z powierzchni naszej pieprzonej planety! Jestem przekonany, że zasiadając ponownie przed swoim telewizorem będę przeżywał na nowo każdy riff, każdy krok, każdy najdrobniejszy moment, który zarejestrowały kamery w Sofii. To musi być to! To właśnie musi być Wielka Czwórka! To są gladiatorzy naszych czasów, z którymi nie może się równać żaden! Każdego dnia dziękuję, że metal jest moją muzyką. Że z dumą noszę oręż metalowej muzyki. Z dumną reprezentuję tą muzykę! Po koncercie w Polsce i zobaczeniu koncertu z Bułgarii czuję się dumny, że jestem jednym z wielu wśród tej metalowej rodziny! My faktycznie jesteśmy jedną wielką armią, jak to powiedział świętej pamięci Ronnie Dio - My przeciwko światu! No i niech tak zostanie!

Za wszelkie błędy przepraszam, za pominięcia ważnych faktów także. Było tego tak dużo, że każdy powinien to zobaczyć i emocjonować się, przeżywać na swój sposób ;-) Największe show na świecie! To rzeczywiście idealne odwzorowanie tego, co się działo w słowach. A i tak żadne słowa nie są wstanie opisać w nawet 50% tego, co czuje się oglądając popisy na scenie tych gigantów. Ja oglądając to przeniosłem się do innego świata - nie było mnie tutaj na ziemi. Pojawia się jeszcze wzruszenie, że ten koncert już był. A przecież chciałby się to znowu przeżyć na żywo! Może jeszcze będzie taka okazja z mojej strony? Oby!

Pozdrawiam ;)

Grzybu



Waszym zdaniem
komentarzy: 12
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak