W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Kirk dla Australian Guitar, cz. 1
dodane 10.12.2010 16:34:16 przez: Overkill.pl
wyświetleń: 1920

Dzięki pomocy Faz'a z Australii, który specjalnie w tym roku przyleciał do Polski na pierwszy w historii koncert Wielkiej Czwórki, udało nam się dotrzeć do wywiadu, jaki Kirk Hammett udzielił przed koncertem w Sydney 18-go września tego roku. Wywiad zamieszczony został w ostatnim wydaniu magazynu Australian Guitar. Jest to drugi, obok wywiadu dla Ultimate Guitar (znajdziecie go tutaj) sprzed pierwszego koncertu w Melbourne, wywiad udzielony przez Kirka w ostatnich kilku miesiącach.





Faz, thank you very much! Have a great Megadeth concert next week!



Zawsze grałem dla dobra kawałka, nie żeby pokazać swoje własne możliwości



To, że mamy własny odrzutowiec sprawie, że nikt Cię nie wyrzuci, gdy wypijesz nieco za dużo drinków. Wprawdzie odczuwam teraz mały jet lag [po zmianie strefy czasowej], ale nie ma on większego wpływu na koncert. Wstałem bardzo wcześnie tego ranka, co niezbyt sprzyja mojemu planowi dnia. Nie wszedłem jeszcze w rock'n'rollowy tryb.
AG:
Za 2,5 godziny wychodzisz na scenę. Jaki jest zazwyczaj Twój plan zajęć od teraz do początku koncertu?
Kirk:
Upewniam się, że jestem najedzony, zawsze mamy wywiady z prasą, a po nich zawsze widzę się z naszym kręgarzem, który przywraca na swoje miejsce nasze szyje, ramiona, nadgarstki i łokcie. Potem zaczynam swoją rozgrzewkę - zazwyczaj przed wyjściem na scenę jest to joga, przez mniej więcej pół godziny. Gdy już mam to za sobą, to przechodzę przez skale, tonacje, fragmenty piosenek, upewniam się, że oba moje nadgarstki nie bolą i są rozluźnione, że moje ręce czują się na siłach. Zakładam koncertowe ciuchy i wychodzę robić swoje.

AG:
Jest jakaś szczególna forma rozgrzewki, którą powtarzasz od pierwszego dnia?
Kirk:
Tak, ćwiczenia barw dźwięku. Przechodzę przez cykl czterech - w zasadzie przez wszystkie tonacje. Zaczynam od A i robię czwórkę, potem D i robię czwórkę, potem G ,C, F, Ais. Dzięki temu jestem w stanie zagrać w każdej tonacji, a lubię wiedzieć, że zagrałem każdą pojedynczą nutę chociaż raz.

AG:
Co by się stało, gdybyś wyszedł na scenę bez zrobienia tego?
Kirk:
Robiłem tak już wcześniej i nie było tak źle, jak myślałem, że będzie. Ale że jestem obsesyjno-kompulsywny, to zawsze czuję, że muszę to zrobić. W zasadzie zapomniałem o jednej ważnej rzeczy - po tym jak się rozgrzejemy to zbieramy się w tunning roomie i gramy trzy czy cztery kawałki. Jeśli ktoś wyjdzie z nowym riffem, to jammujemy do niego, ćwiczymy fragmenty piosenek, co przed koncertem jest czymś dość sprytnym - jesteśmy już wtedy zespojeni ze sobą i gotowi do wyjścia.



AG:
Na te kilka minut przed wyjściem na scenę, czy wciąż to napięcie i podekscytowanie jest tak samo żywe, jak 20 lat temu?
Kirk:
Zawsze, ono jest zawsze. Nie tyle jednak nerwy, co niecierpliwość. Ale jeśli chodzi o mnie, to ta niecierpliwość dodaje mi energii. Na tę niecierpliwość składa się kilka rzeczy: czy dobrze się rozgrzałem? Czy jestem nastrojony na tak dobre brzmienie jak noc wcześniej? Mam nadzieję, że wszystkie moje gitary przyzwyczaiły się do panującej w hali temperatury i że są nastrojone. Mam nadzieję, że każdy zagra dobrze, że każdy jest wypoczęty. Wszystko to przetacza się przez mój umysł zanim wejdę na scenę.




AG:
Wasza nowa EPka Six Feet Down Under zawiera nagrania na żywo z wcześniejszych australijskich tras. Jakie jest Twoje najfajniejsze wspomnienie z tych wszystkich wycieczek tutaj?



Kirk:
Te koncerty, jakie zagraliśmy w 2004 roku na festiwalu Big Day Out, były absolutnie fantastyczne. Mówiąc za siebie, wydaje mi się, że była to prawdopodobnie najlepsza trasa po Australii jaką do tej pory zrobiliśmy, a wszystko, co miało miejsce na niej miało wspaniałą atmosferę. Graliśmy na zewnątrz, z garścią kapel, które lubimy. Po każdym koncercie kapele spotykały się i imprezowały, surfowaliśmy w dniach wolnych, to był po prostu ideał. Za każdym razem, jak widzę gości z The Mars Volta, albo Black Eyed Peas, albo The Strokes to gadamy o tym, jak fajnie było na tej trasie.

AG:
Gdy słuchasz starych swoich nagrań, co myślisz?
Kirk:
70, 80% czasu myślę wtedy: "Cholera, mogłem zagrać to lepiej" [śmiech]. A przez pozostałe 20% czasu myślę: "Cholera jakie to dobre, jak do diabła ja to zrobiłem?". Innymi słowy, zawsze znajdzie się coś do skrytykowania, nigdy nie jestem w 100% usatysfakcjonowany. To pcha mnie jednak w stronę tego, że chcę uczyć się nowego materiału, nowych typów muzyki, nowych stylów, nowych podejść, bo dlaczego nie.

AG:
W jaki sposób uważasz, że polepszyłeś się od, powiedzmy, nagrań z 1989 roku z tej EPki?
Kirk:
Trochę. Raczej jeśli chodzi o moją technikę, moją wiedzę na temat gryfu, skali, na temat tego co lubię grać, brzmienia, które lubię. Lubię brzmienie pentatoniczne, brzmienie skali molowej. Lubię tonacje, ale gdy gram modalnie, mam tendencję do przedobrzenia. Gdy wejdę w nieco łatwiejsze rzeczy, to gram mniej, ale lubię to, że gram mniej, gdy wejdę na konkretną skalę. Wydaje mi się, że moje brzmienie jest teraz lepsze. Największą zmianą, jaką zrobiłem w ostatnich 2,5 czy 3 latach, to zmiana kostek, które używam. Używam teraz mniejszych, jazzowych kostek, co daje różnicę na światową skalę. Dzięki temu uderzam dużo czyściej, moja zdolność do zagrania czegoś konkretnego jest dużo większa, i jestem tym naprawdę, naprawdę podekscytowany. A mój postęp, przez samo użycie tych kostek, jest zauważalny.

AG:
Czy to, że wciąż możesz polepszać się przez takie małe, ale fundamentalne zmiany, ciągle Cię zdumiewa?
Kirk: To jakby otwiera mój umysł na eksplorację nowych obszarów, które mogą pomóc mi w graniu, jak odpowiednie układanie ręki czy granie z kciukiem bardziej na środku gryfu. Zawsze wiedziałem, że granie z kciukiem na środku gryfu jest lepszą techniką, ale teraz próbuję być bardziej świadomym tego, bo wywodzę się ze szkoły chwytania gryfu kciukiem zwisającym od góry, starej mocnej szkoły Jimiego Hendrixa. Zdałem sobie jednak sprawę po jakimś czasie, że często tak robiłem. Zauważyłem też, że jeśli gram na 11-stkach [grubość strun], to moja ręka się rozkleja, a ścięgna zaczynają się dziwnie zachowywać. Tę zasadę nazywam palcem na spuście, a jeśli nie zrobię tego w ten sposób i zdradzę te zasadę, to mam gotowe zapalenie stawów, co mnie przeraża. Wydaje mi się, że jest tak dlatego, że zmęczyłem swoją rękę grając na 11-stkach dzień w dzień, wróciłem więc do 10-tek i wiesz co - po koncercie moja ręka mnie nie boli. Coś, co zawsze robię, gdy już zagramy koncert, opuścimy halę i wrócimy do hotelu, to granie przez dwie, trzy godziny w moim pokoju. Gdy wróciłem do 10-tek mam dużo więcej energii w swojej ręce na te godziny z samym sobą w hotelowym pokoju, po prostu grając na gitarze. Moja ręka była dużo bardziej zrelaksowana, czułem, że mogę grać dłużej. 11-stki brzmią lepiej, ale jeśli chodzi o fizyczność to muszę słuchać się mojego ciała, a moje ciało preferuje 10-tki.





ToMek 'Cause We're Metallica
AeroMet



Waszym zdaniem
komentarzy: 23
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak