Metallica rozpoczyna trasę koncertową po Ameryce Południowej, a za jakiś czas dotrze również do Europy. Tym razem zespół pozwolił fanom na wybranie utworów, które zagrają podczas tegorocznych występów. Piotr 'Pi' Gołębiewski oraz Jacek Walewski w swoim artykule na stronie
esensja.stopklatka.pl podjęli próbę przedstawienia setlisty marzeń. Zgadzacie się z ich wyborem? U nas pierwszych pięć utworów, a jeśli chcecie dowiedzieć się, jak wygląda pełna setlista, zajrzyjcie
tutaj.
W tym roku na Stadionie Narodowym w Warszawie wystąpi Metallica. Poza miejscem, koncert ten będzie wyjątkowy także dlatego, że piosenki, które zagra wybiorą fani w internetowym głosowaniu. Bardzo nam przypadł do gustu ten pomysł i po burzliwej dyskusji udało nam się w redakcji wybrać własną setlistę marzeń. Poniżej prezentujemy jej wyniki.
The Four Horsemen
JW: Ciężko chyba o bardziej perwersyjny kontrast w muzyce i lepszy początek koncertu. Symfoniczne intro „Ecstasy of Gold”, którym Metallica rozpoczyna z reguły swoje występy, przejdzie w szarpany thrashowy riff rozpoczynający „The Four Horsemen”. Fani powinni być zachwyceni, ponieważ utwór od dawna nie gościł w setliście, zaś muzycy chętnie zagrają go z wrodzonej złośliwości. Choćby po to, by wkurzyć byłego kolegę z zespołu, Dave’a Musteine’a, który do dziś uważa się za głównego autora „Czterech Jeźdźców” i wraz ze swoją grupą Megadeth często prezentuje jej pierwotną wersję pod tytułem „Mechanix” na żywo.
Pi: Skoro sobie marzymy, to idźmy na całość: „The Four Horsemen” grany z gościnnym udziałem Musteine’a – to byłoby coś. Poza tym mam ogromny niedosyt po warszawskim koncercie Wielkiej Czwórki Thrash Metalu, że członkowie wszystkich kapel nie zagrali choć jednego numeru razem, tak jak to widać na DVD z nieco późniejszego koncertu w Sofii.
JW: Polecam Ci więc Piotrze wersję „The Four…” z koncertów jubileuszowych zespołu z 2011 roku. Za mikrofonem stanął wtedy (a właściwie intensywnie biegał z nim po scenie) John Bush, były wokalista Anthrax, a jednocześnie niedoszły frontman Metalliki. Z taką energią Hetfield nie wykonał tego utworu chyba od dwóch dekad…
Pi: To ja powiem tak: jedynym pełnoprawnym wokalistą Anthraxu jest Joe Belladonna!
JW: Nigdy nie byłem fanem wokalu Joego. Powiem więcej – jego głos nie pasował do muzyki Anthrax. Ale wróćmy do Metalliki…
Disposable Heroes
JW: Po, zdaniem niektórych, Metallice w najlepszym wydaniu (przypomnę – ten zespół skończył się na „Kill’Em All"!) czas na kolejny zapomniany rodzynek w dyskografii grupy. „Disposable Heroes” to utwór pochodzący z kultowego „Master of Puppets” i… pozostający jednak w cieniu takich klasyków jak numer tytułowy, „Battery”, „Welcome Home (Sanitarium)” czy instrumentalny „Orion”. A niesłusznie! Posłuchajcie choćby początkowego riffu, który miażdży wnętrzności i zapiera dech w piersiach. Czym dalej w utwór, tym nawałnica gitar i perkusji staje się gęstsza i nie pozwala słuchaczowi ani przez chwilę zapomnieć, że jest on właśnie na koncercie formacji, która posiada słowo „metal” w swoim szyldzie.
Pi: To ja powiem coś kontrowersyjnego – u mnie największe emocje wywoływała zawsze strona „A” kasety „Master of Puppets”. Na drugiej co prawda jest świetny „Orion”, ale jednak chętniej słuchałem pierwszych utworów, tak do „Welcome Home (Sanitarium)”. Podkreślam jednak, że to było kiedyś, teraz łykam wszystko.
JW: Tak, zgodzę się z Tobą, przy pierwszym podejściu do „Master…” początkowe cztery numery zdecydowanie bardziej zapadają w pamięć. Jednak z czasem można docenić stronę „B”. Zresztą w naszej setliście zabrakło mi „Damage Inc.”.
Welcome Home (Sanitarium)
Pi: O, mamy wywołanego przeze mnie do tablicy…
JW: Druga ballada w dyskografii zespołu, do tego lepsza, moim zdaniem, od „Fade to Black”. Wybór bardziej oczywisty od dwóch poprzednich. Pierwsza, spokojna część numeru jest przykładem, że Metallica nie zbudowała swojej kariery tylko na sprawnym i szybkim okładaniu instrumentów, ale też na umiejętności pisania ładnych melodii oraz budowania napięcia w swoich kompozycjach.
Pi: Święte słowa, tyle że ja akurat wolę „Fade to Black”…
Harvester of Sorrow
JW: Riff, na którym oparty jest utwór, spada na głowy słuchaczy z subtelnością tonowego kowadła. Po hitchcockowskim początku pojawia się niepokojący motyw na gitarze. Ponury klimat numeru trafnie prezentuje prawdopodobną atmosferę w zespole, jaka miała miejsce w czasie nagrywania „…And Justice for All”. Śmierć Cliffa Burtona, stresująca sesja nagraniowa i nie do końca pewna przyszłość grupy sprawiły, że cały album należy do najtrudniejszych w odbiorze spośród dyskografii Metalliki. Mimo nierówności całości „Harvester of Sorrow” należy z pewnością do najbardziej zapamiętywanych momentów na albumie.
Pi: Popraw mnie, jeśli się mylę, ale zdaje się, że to na „Live Shit: Binge & Purge” jest grany „Harvester of Sorrow” z taką przerwą, w czasie której Hetfield siarczyście spluwa, a potem przywalają riff z mocą walca drogowego. Obrzydliwe, ale zapadające w pamięć.
JW: Hetfield pluł przy tym utworze przy każdym jego wykonaniu w czasie trasy promującej „Black Album”. Dodajmy, że w tamtym okresie w „Harvester…” wokalnie wspomagał Jamesa Jason Newsted. A może by i jego zaprosić na scenę…
Pi: Jestem za! Będziemy pluli wszyscy razem!
The Day That Never Comes
JW: Album „Death Magnetic” nie należy z pewnością do moich ulubionych. Zespół powrócił na nim do grania zbliżonego do tego z pierwszych czterech płyt, zrobił to jednak w dość toporny sposób. Co nie oznacza, że na wydawnictwie nie można znaleźć numerów co najmniej dobrych. A taka właśnie jest ballada „The Day That Never Comes”. Niby nic odkrywczego i wybitnego. Metallica popełniła wręcz autoplagiat, ponieważ utwór łudząco przypomina „One”. Nie przeszkodzi to jednak zapewne w chóralnym odśpiewaniu refrenu przez legiony fanów na koncercie.
Pi: Racja, to taki „One” dwadzieścia lat później. Delikatny początek i rozpędzanie się w stronę szaleńczych solówek. Świetna rzecz, zdecydowanie najlepsza z „Death Magnetic”.
Ciąg dalszy
tutaj. Zapraszamy!
Piotr 'Pi' Gołębiewski i Jacek Walewski