Za ten klikbajtowy tytuł już na początku bardzo przepraszam. Na pierwszy rzut oka jednak może się wydawać, że Metallica rzeczywiście w połowie lat 90 wypuszczała płytę za płytą bez jakichś większych przemyśleń, byle tylko coś z siebie wyrzucić i pchnąć na rynek.
Doskonale pamiętam wywiad Piotra Metza z Kirkiem Hammettem z okazji wydania
ReLoad w 1997 roku. Bardzo, bardzo często pojawiało się owo spostrzeżenie w innych wywiadach. Chodzi mianowicie o tak błyskawiczne wypuszczenie albumu po albumie:
Nie jest to dla was typowe, by wydać dwie płyty w tak krótkim czasie. Kirk:
To się nie zdarzyło od czasów albumów Kill ‘Em All i Ride the Lightning.
Oczywiście wszyscy mamy w pamięci wypowiedzi o tym, że Metallica przygotowując 27 utworów zwyczajnie nie zdążyła ich wszystkich dopracować, dlatego też zdecydowali się na to, by
Load nie był podwójnym albumem. Gdy Lars złośliwie tłumaczył pytającym, dlaczego
Load nie zawierał dwóch krążków i odpowiadał:
Jeżeli nagrasz podwójny album, według kontraktu liczy się on jako jeden, a (wydane) w ten sposób (Load i ReLoad) liczą się jako dwa osobne... W efekcie jeszcze szybciej napchamy sobie kieszenie, myślałem wówczas „Cóż, kolejne z wielu zabawnych, jadowitych stwierdzeń, którymi sypał z rękawa Lars”. Muszę przyznać, że dość długo nie zaprzątałem sobie głowy tym tematem. Ot, mieli wenę, chcieli, to wypuścili cztery albumy w cztery lata. No właśnie... Cztery krążki w cztery lata! Nawet przy kowerach w 1998 roku musiało im zejść sporo czasu i energii na przedstudyjną robotę. Po co się tak przemęczali po roku dokładając jeszcze
S&M?
Do dziś mam wyryty w pamięci początek recenzji
Garage Inc. Igora Stefanowicza, która została zamieszczona we wkładce Teraz Rocka w roku 2003:
No, kurcze, kolejny rok przyszedł, trzeba by coś wydać, żeby ludzie o nas nie zapomnieli. Pomysłów na nowy album jakoś nie mamy, to może pchniemy na rynek jakiegoś przedziwnego składańca? – chyba mniej więcej takie musiało być rozumowanie panów z Metalliki, menadżerów oraz firmy płytowej. Wzięli i pchnęli, a mnie trochę drażnią płyty robione na takiej zasadzie. Początek recenzji
S&M też jest niezły:
Roboty przy tym musiało być sporo – nawet jeśli lwią jej część odwalił Michael Kamen i orkiestra. Skąd taki pomysł? Po co? Akurat Metallica nie musi nikomu udowadniać swojego miejsca w historii rocka, dodając sobie powagi współpracą z orkiestrą symfoniczną. I znów mógłbym takie pytania skomentować znanym „Wydali, to wydali. Na chuj drążyć temat?”. Pamiętacie film Metallimania, gdzie narratorem był Eric Braverman? Jest w nim scena krótkich pytań do Larsa. Jest to jakiś 1995 rok. Jedno z nich:
Gdzie widzisz siebie za 10 lat?
Lars:
Czekam na Jamesa, żeby dokończył swój wokal na następną płytę. Po prostu mu się odgryzam, bo ostatnim razem w magazynie Fan Club pojawiło się pytanie „Gdzie widzisz siebie za 10 lat” i on powiedział, że ja będę wtedy nagrywał ścieżki perkusyjne. A tak poważnie… hmmm… Myślę, że wciąż będziemy się tym zajmować, bo myślę, że to, co zabija zespoły, to fakt, że kreatywność bardzo szybko się wyczerpuje. A skoro my robimy płytę co 12-15 lat, a za dziesięć lat powinniśmy mieć jakieś 6 albumów… serio, za 10 lat powinniśmy mieć 2-3 płyty więcej na koncie. A więc myślę, że zostało nam jeszcze dużo czasu ze względu na to, że tak rzadko nagrywamy płyty.
Po czasie rzeczywiście zaczął mi doskwierać brak odpowiedzi na pytanie:
Dlaczego istniejąca 14 lat kapela – mega gwiazda - nadała sobie akurat wtedy tak mordercze tempo na wydawanie albumów? Mam wrażenie, że odpowiedź na te wszystkie pytania ma swoje źródło w roku 1994, gdy Metallica zaczynała rozpędzać przygotowania do pisania materiału na nowy album.
Jednak najpierw cofnijmy się do roku 1984 i początków współpracy z wytwórnią
Elektra. Elektrę dla Metalliki wybrał menadżment
Q Prime pod koniec ’84 roku. Jak z grubsza wyglądał pierwszy kontrakt pomiędzy Elektrą a Metallicą? Zespół był zobowiązany do nagrania aż siedmiu albumów. Dostawali czternastoprocentowe tantiemy za wyniki sprzedaży wydanych krążków. W 1991 roku po ogromnym sukcesie komercyjnym
Czarnego Albumu zespół nadal dostawał jedynie 14 procent ze sprzedaży. Wyszło z tego tyle, że przez dziewięć lat nigdy nie renegocjowali podwyższenia stawki, mimo, że w 1993 byli już pełnoprawną gwiazdą muzyki rozrywkowej.
Policzmy albumy wydane dla Elektry do roku 1993:
RtL,
MoP,
Justice,
Black Album. Elektra kurczowo trzymała się tej listy, a wg. niej zespół miałby nagrać jeszcze trzy albumy, by móc zmienić warunki archaicznego kontraktu. Archaicznego nie tylko ze względu na tę samą stawkę tantiemową, nie podwyższaną nawet ze względu na inflację. Żadne z licznych wydawnictw - filmów video i box setów - nie zostało włączone do warunków kontraktu. Nawet minialbum
Garage Days Re-Revisited nie był brany przez Elektrę pod uwagę.
Wszystko przez zapisy wiekowego już wówczas kontraktu, gdzie warunki umowy oparte były na czasach lat 70, gdy zespoły zazwyczaj wydawały dwa albumy rocznie, a kasety wideo i box sety wówczas jeszcze nie istniały.
W kwietniu 1994 roku ze względu na przeogromny sukces
Czarnego Albumu Metallica postanowiła renegocjować umowę z ówczesnym szefem Elektra Records
Robertem Krasnowem. Negocjacje odbywały się w nie najlepszym momencie, ponieważ jeszcze przed ich zakończeniem Elektra została wcielona przez Time Warner Music Group, której szefem był
Robert Morgado. Pogląd Morgado:
Metallica nagrała tylko cztery z siedmiu zakontraktowanych albumów, dlatego żądania zespołu są bezpodstawne. Pogląd Larsa:
Oprócz albumów Metallica wydała epkę Garage Days, box set Live Shit: Binge i Purge oraz dwa filmy dokumentalne Cliff ‘Em All i A Year and a Half in the Life of Metallica. Wszystkie te “niealbumowe” wydawnictwa rozchodziły się bardzo dobrze, zaliczając wysokie miejsca na listach sprzedaży. Zderzyły się ze sobą dwie charakterne osobowości, trzymające się mocno swoich przekonań. Nic dziwnego, że oba obozy były gotowe na sądową batalię. W grudniu 1994 roku Lars składał wstępne zeznania przed zbliżającym się nieuchronnie procesem. Jak konfrontację wspominał perkusista?
Sytuacja była dość zabawna, bo w sali znajdowało się dwunastu prawników. Siedziałem tam z nimi po trzech godzinach snu, wciąż pod wpływem wczorajszego alkoholu, w okularach przeciwsłonecznych, a prysznica nie brałem od tygodnia – tyle o dniu zeznań.
pierwszy z prawej: Bob Krasnow; trzeci po lewej: Bob Morgado; w środku: Doug Morris
Po jakimś czasie odbyło się jeszcze spotkanie ostatniej (przedsądowej) szansy. Lars uzbrojony w Petera Menscha i Cliffa Burnsteina usiadł naprzeciwko
Douga Morrisa, reprezentującego Roberta Morgado. Lars:
Powiedzieliśmy, że wszystkie osoby, które mogą to naprawić, są w tym pokoju. Nie musimy wciągać w to prawników, nie trzeba komplikować sytuacji. Przegadajmy to. Dwie godziny później doszliśmy do porozumienia, z którego każdy był zadowolony. Wyciągnąłem rękę, Morris ją uścisnął i mieliśmy umowę.
Jak prezentowała się nowa umowa pomiędzy Elektrą a Metallicą? Metallica nadal miała nagrać dla Elektry brakujące trzy albumy na lepszych warunkach finansowych (tym razem bez podziałów na studyjne, autorskie czy live), otrzymali prawa do dysponowania własnym katalogiem
„po to, by Leper Messiah nie znalazł się w reklamie pasty do zębów, chyba, że my będziemy tego chcieli” – jak tłumaczył Ulrich. Lista rzeczy do zrobienia dla Metalliki: dogranie brakujących trzech krążków na korzystniejszych warunkach finansowych, a później podpisanie kompletnie świeżej umowy.
Jak ta historia się skończyła? Metallica z werwą ruszyła do komponowania. Przygotowali w sumie 27 utworów, które zostały wydane na dwóch osobnych albumach rok po roku. Tym sposobem pod koniec 1997 roku został im do nagrania jeszcze jeden krążek, by uwolnić się od kontraktu. W dwa tygodnie zaaranżowali na swoją modłę jedenaście kowerów i równie szybko puścili wydawnictwo na rynek. Można zaktualizować początek recenzji
Garage Inc. Igora Stefanowicza:
Pomysłów na nowy album jakoś nie mamy, to może pchniemy na rynek jakiegoś przedziwnego składańca? – chyba mniej więcej takie musiało być rozumowanie panów z Metalliki, menadżerów oraz firmy płytowej. Metallica i Q Prime doskonale wiedzieli, po co wydają tegoż „przedziwnego składańca”– byle szybciej wypełnić kontrakt z firmą płytową. To, że ten na szybko sklecony składak sprzedał się w tak zawrotnej liczbie egzemplarzy, że wskrzesił do życia dawno niegrające zespoły, to już opowieść na inną historię. Metallica wypuszczając
Garage Inc., wydała siódmy album dla Elektry i wypełniła tym samym warunki renegocjowanego kontraktu z wytwórnią, a także podpisała całkowicie nową, bardzo korzystną dla siebie umowę.
Słowa Larsa Ulricha o tym, że dzięki wydaniu osobno
Load i
ReLoad „szybciej napchają sobie kieszenie” przestałem po czasie traktować jako wyłącznie żart. Gość po prostu kilka lat wcześniej został przyparty do muru przez własną wytwórnię i poradził sobie znakomicie z obostrzeniami kontraktowymi. Wena to jedno, ale nieustająca chęć zakończenia umowy opartej na przestarzałych zapisach były paliwem dla niespotykanej ani wcześniej ani później aktywności wydawniczej zespołu Metallica.
Co jeszcze zostało? Sprawdzenie tego, jak w warunkach rynkowych poradzi sobie nowa umowa, a w niej wyższe zapisy wynagrodzenia z tytułu tantiem od sprzedaży. Jak zrobić to najszybciej? Oczywiście wydając album koncertowy. Igor Stefanowicz dostał odpowiedź na pytania, które zadał w swojej recenzji (
Skąd taki pomysł? Po co? Akurat Metallica nie musi nikomu udowadniać swojego miejsca w historii rocka, dodając sobie powagi współpracą z orkiestrą symfoniczną). Metallica udowodniła samym sobie oraz przeciwnikowi, że nie tylko jest w stanie wygrzebać się z niekorzystnego dla nich kontraktu. Postanowili dodatkowo dać prztyczka w nos Elktrze. Bądźmy szczerzy – Metallica nie przepracowała się przy składaniu materiału na
S&M. Cytując recenzję Igora Stefanowicza - lwią część roboty rzeczywiście odwalił Michael Kamen. Kapela pojawiła się na próbach, zagrała dwa koncerty i mogła spokojnie obserwować rosnące słupki sprzedaży
S&M. Powtórzmy to jeszcze raz – sprzedaży na warunkach nowej umowy z Elektrą. Biorąc pod uwagę to, że album sprzedał się w ponad dziesięciu milionach kopii, zespół spokojnie mógł zająć się kręceniem swojego reality show, wybudować prywatną kwaterę główną w postaci HQ i myśleć o kolejnym studyjnym albumie.
Dzisiaj pierwsza (może właśnie na szczęście nieudana) próba Metalliki, by sądownie walczyć o swoje wydaje się być jakimś mało znaczącym incydentem, który wydarzył się blisko ćwierć wieku temu. Temat nie był jakoś bardzo szeroko prezentowany w dotychczasowych publikacjach o Metallice. Jest raczej ciekawostką, do której dziś niewiele osób spoza kręgu zespołu przykłada jakąś większą wagę. Spróbowałem naświetlić nieco ten krótki rozdział kariery Metalliki, który wydaje się mieć niebagatelny wpływ na twórcze zaangażowanie zespołu w drugiej połowie lat 90. Fakty pozostają takie, że Metallica uraczyła swoich fanów czterema wydawnictwami w cztery lata. Jeśli w tym okresie taka a nie inna sytuacja kontraktowa nie odbiła się na jakości i sukcesie wydanych wówczas płyt, to tym większe słowa uznania dla Metalliki za podjęcie rękawicy, a dla fanów za to, że docenili ówczesną twórczość swoich idoli.
Marios
Overkill.pl