W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Po Zastanowieniu: Metallica – St. Anger
dodane 06.02.2012 10:01:44 przez: ToMek
wyświetleń: 8224
Recenzja na dziś – St. Anger - zamieszczona na somethingelsereviews.com i przetłumaczona przez Mi_rai’a:


Po Zastanowieniu: Metallica – St. Anger (2003)


Na początku, lamentowałem z powodu śmierci kapeli na której się wychowałem, kręciło mi się w głowie od słuchania okropnego werbla który używał Lars, nabijałem się z słabego wokalu Jamesa, wytykałem monotonne rytmy i super długie piosenki. Ale po spędzeniu paru dni z zestawem empetrójek zgranych z oficjalnego wydania (fakt, który sprawiłby, że Lars wpadłby w drgawki), odkryłem, że ta odważne, niekochane, nowe brzmienie metallikowe wbiło się w dziwne rejony mojego mózgu, które są zarezerwowane dla tych rzeczy które niewytłumaczalnie kocham, jak np. The Shaggs [kobieca grupa muzyczna założona w 1968 roku – MI_rai]. Ciągle słyszałem ten okropny werbel, który brzmi jakby ktoś uderzał łyżką w tył miedzianego garnka i to dziwne, prawie fałszujące gitary które otwierają album i piosenkę „Frantic” oraz te przesłodzone zabawy Hetfielda z ostatnią sylabą słowa („Frantic — tic — tic — tic — tic — tic toc.”)



Tak, jest to album super długi, przekombinowany i w niektórych miejscach tandetny [cheesy] oraz tak, nie dorasta do Metalliki z przeszłości (lecz dorasta bardziej niż każdy z Loadów, dwa nierówne albumy które, w połączeniu, dałyby jeden całkiem niezły album) [w sumie to koleś ma racje – MI_rai]. To co trafiło do mnie, to to że czułem się jakbym ulegał temu negatywnemu szumowi [anti-hype] [wokół st. anger], który jest gorszy od wpadania w zachwyt pod wpływem krzykliwej reklamy podczas dużej premiery. Byłem tu ofiarą nieuniknionej, szumnej krytyki [ile razy byliśmy do czegoś nastawieni negatywnie bo ktoś gdzieś powiedział że coś jest słabe ? - MI_rai]. Na każdą entuzjastyczną recenzję, przypada niezliczona ilość „prawdziwych fanów” którzy walczą [z recenzją optymistyczna] uzbrojeni w przykłady z wspaniałej przeszłości zespołu, aby obalić jakiekolwiek roszczenia o dobrych czasach. Jest bardzo łatwo dołączyć do tego, łatwo być negatywnym, ponadto to niezła frajda. [owszem, ale z gówna czekolady nie ulepisz i czasami bronienie czegoś na siłę ma tyleż sensu co jeżdżenie po lodzie na wrotkach – MI_rai]. Metallica robiła z siebie durni przez wcześniejsze osiem lat, adaptując ten „ah jaki alternatywny” styl przez kolczykowanie dziwnych miejsc, noszenie czarnego tuszu do oczu, oraz oczywiście, obcięcie długich metalowych włosów [nie zapomnijmy o gejowskich całusach – MI_rai], a potem po bestialsku zaatakowali fanów, którzy ściągali ich piosenki. Łatwo jest pozwolić, aby te polityczne i stylistyczne wybory wpłynęły na twoje uczucia odnośnie zespołu, lecz ja, jako samozwańczy krytyk muzyczny, nie powinienem iść na skróty. Odkładam na bok mój niesmak do okazjonalnych wyskoków członków Metalliki, odkładam na bok moje wspomnienia, odnośnie ...And Justice For All i Master of Puppets, i próbuje słuchać St. Anger tak jakbym nigdy nie słyszał tego zespołu przedtem, tak jakby nie mieli żadnej przeszłości do której można się odnieść [zrobiłem osobiście to z Lulu i okazała się bardzo rozczarowująca, poza paroma momentami – MI_rai].

W końcu, przeszłość to miecz obusieczny, w przeszłość niesiesz się razem z fanami, a fani mają oczekiwania. Zespół może spojrzeć w przeszłość na swoją karierę oraz „definiujące” ich momenty z duma, tak jak Metallica, fani wykorzystają te momenty tak jakby były kulą u nogi zespołu, „Fani” powstrzymują zespół często przed prawdziwą progresją, bo sami będą niestali i po prostu nie odpowiadają: dobrym przykładem byłby Slang Def Leppard, duża zmiana tempa która zawierała parę pobłażliwych przykładów z których zespół był znany w latach osiemdziesiątych, fani byli niechętni, sprzedaż spadła, nawet jeśli krytycy wychwalali, ten dojrzały styl, oraz na następnym albumie, zespół, zarzucił piosenkami wypełnionymi, riffami zaczerpniętymi z ich starych hitów. Fani to pokochali. Są momenty gdy zespół robi rzeczy prawdziwie budzące zakłopotanie, tak jak wtedy gdy Metallica wydała Load i Reload, przez to nie było pewne do kogo zespół apelował, Metallica miała coś jakby kryzys wieku średniego, próbując zarobić na panujących wtedy trendach, w sposób, który nie wydawał się przekonujący, bo zmiany były tak nagłe że zespół zdenerwował, dużą ilość lojalnych fanów, którzy tego nie zrozumieli. Pamiętajmy o tej kuli bo to właśnie wtedy ona wisiała przy nodze zespołu. Za każdy dobry kawałek jak King Nothing, Fuel czy Fixxxer itd. fani z zadowoleniem wywaliliby takie jak Mama Said. Te dwa albumy nie są klasykami i niefortunnie są oceniane przez okres, gdzie niezadowoleni fani wylewali swe frustracje, tak jak powiedziałem, gdyby Metallica była logiczna i wywaliła głupoty, wątpliwy materiał, te dwa chwiejne albumy mogłyby być połączone w jeden porządny album-kontynuację multi-multi platynowego albumu zatytułowanego Metallica, ale zamiast tego ich dyskografia jest popsuta nie przez jeden a dwa wadliwe albumy, wydane jeden po drugim [Kiedyś byłem metalowym bogiem ale potem dostałem strzałą w kolano - MI_rai].

Czy jest możliwe aby odzyskali swój dawny status po te chłoście jaką otrzymali ? Jeśli tak to, ten zespół nie zrobił nic aby pomóc sobie wydając zespół z orkiestrą symfoniczną (S&M) oraz dwupłytowe wydanie albumu z coverami w formie Garage Inc. To zawsze jest zły omen dla zespołu, (I tak, zdaje sobie sprawę z tego, że to w gruncie rzeczy bardzo upragniona reedycja legendarnego Garage Days EP). Mimo wszystko album z coveami zwiastował śmierć kreatywności zespołu, był desperackim ruchem w stylu „odcinania kuponów” od znanej marki, aby mieć jeszcze parę hitów przed rozpadem zespołu.

Nadzieje, pokładane w kolejnym albumie, były wysokie, gdy tylko ukazała się informacja, że zespół wypuści niedługo nowy krążek. Sam zespół twierdził, że będzie to najcięższa rzecz jaką nagrali od 10 lat lub więcej, [w sumie prawda – MI_rai]. Czy ta płyta mogła dorosnąć do pokładanych w niej oczekiwaniach ? Metallica sama budowała sobie rozgłos, fani liczyli na Mastera vol. 2 albo kontynuacje Justice, oraz aby nie była to kontynuacja Loadów pod żadnym względem, Metallica zrobiła wszystko oprócz obiecania tego jawnie. Więc oczywiście, gdy nowy album wyszedł, fani wręcz wszczynali zamieszki, tylko dlatego, że Metallica już nigdy nie osiągnie tego poziomu [jak na Masterze i Justice]. Jakąkolwiek magię zespół posiada, w swoich najlepszych latach, w końcu wypala się, odpływa w dal, obraca się w proch i nigdy nie powróci w tej samej formie. Metallica miała wtedy za sobą ciężki okres. Black Album był ważnym zwrotem [to turn corners], przez pisanie bardziej konwencjonalnych struktur piosenek oraz bardziej chwytliwych refrenów, zespół fundamentalnie zmienił „materiał” z którego tworzy się brzmienie Metalliki. To jak z jazdą na rowerze, niemożliwe jest aby nie umieć tego jak raz się już nauczyło (próbowałeś kiedyś pojechać tak źle jak jeździłeś na początku? Spróbuj a będziesz wiedział co mam na myśli). Najłatwiejszą rzeczą, jaką może zrobić zespół to przearanżować to, co robili w przeszłości, zmienić stare utwory trochę z innymi melodiami i nowym tekstem, (To jest to co zrobili Maideni z Brave New World, zresztą) lub może spróbować czegoś kompletnie nowego i to jest to co zrobiła Metallica.



Oh tak, niektóre „rozpoznawcze” riffy można było wyłapać tu i tam, lecz właściwie brzmienie zespołu na St. Anger było całkiem nowe i musiałem tego słuchać jakby ten zespół był dla mnie nowy, to co usłyszałem, było jeśli nie prekursorskie to przynajmniej agresywny, szczery zamach na uwolnienie się od przeszłości robiąc coś co zespół wiedział że fani u nich kochają. Nie było ballad, suthern-rockowych hymnów, nie było Marianne Faithful. Lars bajerował podwójną stopą oraz szybkimi, ciężkimi riffami dookoła. Jednakże zespół wciąż pisał piosenki zamiast, „legend” , a kompromis został osiągnięty przez ograniczenie „zakresu” piosenek. Grali wciąż i wciąż – mówiłem dużo o tym, że ten album jest mega długi, prawda? Mało jest naprawdę kawałków, które musiały trwać siedem lub osiem minut i częściej te krótsze (5+ minut) kawałki lepiej się sprawdzały, tak jak z Loadami, tutaj było jednak wszystkiego za wiele. Rozsądne użycie „zaznacz-usuń” myszką w studio, wzmocniłoby kawałki takie jak Invisible Kid lub Shoot Me Again (które mają jedne z najbardziej irytujących, powtarzających się refrenów jakie słyszałem), Lecz było też dużo momentów gdzie Lars okładał pięściami swoje bębny tak jak kiedyś, a James i Kirk młócili na gitarach, aby obudzić w tobie część tych starych uczuć, które rozwaliły cię gdy słyszałeś ich po raz pierwszy.

Więc i tak nie jest idealnie: śpiew Jamesa Hetfielda nie jest górnolotny pod żadnym względem (gdzie jest ten growl który tak lubiliśmy Jamesie ?) [w refrenie do Shadows of the Cross niewydanym na St. Anger – MI_rai]. Nie ma też ani jednego solo Kirka Hammetta, lecz jeśli dasz tej płycie uczciwą szanse, może wyrobić sobie do ciebie drogę, tak jak ich stary materiał. Nie wskrzesi tej strasznej rozpaczy jak Master of Puppets, lecz też nie zostawi ciebie bez odczuć jak Load i Reload. Przede wszystkim, brzmi tak, jakby zespół grał po raz pierwszy od długiego czasu i to dla mnie wystarcza. (ah i Larsie, gdyby nie te mp3-ójki których tak nie znosisz, nie kupiłbym St, Anger w ogóle).

Herr Alexander dla państwa wygodnictwa.
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 24
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak