W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Dalton Trumbo - Johnny poszedł na wojnę [recenzja] konkurs zakończony
dodane 12.05.2022 12:06:51 przez: Marios
wyświetleń: 3215
W okresie międzywojennym Dalton Trumbo natknął się w gazecie na jeden artykuł: przeczytał w nim historię o pewnym kanadyjskim żołnierzu, którego w szpitalu odwiedził Wielki Książę Walii. Żołnierz miał pecha, bo oberwał pociskiem artyleryjskim w taki sposób, że stracił ręce, nogi, a także część zmysłów. Dalton zainspirował się ową historią do tego, by spróbować przedstawić, co czuje człowiek, który został tak bardzo okaleczony na wojnie, że jego ciało stało się dla niego więzieniem. Historię tę pisarz postanowił uwiecznić na kartach własnej powieści, która powstała w 1938 roku, do druku trafiła wiosną 1939, ukazała się natomiast trzeciego września – dziesięć dni po podpisaniu niemiecko-sowieckiego paktu i dwa dni po niemieckiej agresji na Polskę.






Recenzja ta nie będzie przedstawiała zarysu fabuły powieści. Zakładam, że każdy fan Metalliki przynajmniej raz w życiu widział film z 1971 roku, więc fabuła ta jest raczej sprawą znaną. A jeśli ktoś mimo wszystko nie miał jeszcze okazji obejrzeć na ekranie adaptacji powieści Trumbo, to skrótowo, acz zachowując chronologię wydarzeń przedstawiona jest ona w teledysku Metalliki do utworu One – a ów teledysk widział każdy, kto postanowił przeczytać tę recenzję. Będzie za to sporo odniesień do filmu. Dlaczego? Ponieważ jako fan Metalliki, który widział film Johnny Got His Gun sporo razy, po przeczytaniu polskiego tłumaczenia powieści nie jestem w stanie nie odnieść się do treści filmu, gdyż dla fana z Polski film do tej pory był jedyną próbą szerszego odniesienia się do obrazów, jakie widziało się 800 razy w klipie do One. Wspomniałem, że film jest adaptacją powieści – nie jest to pełna ekranizacja, gdyż brakuje sporej części książkowych wątków.

Niezbity fakt jest taki, że książka Daltona Trumbo, wydana przez Wydawnictwo Replika po raz pierwszy po polsku, jest na wskroś powieścią antywojenną. Książka naprawdę może zaskoczyć tych czytelników, którzy przez lata mieli do czynienia jedynie z filmem. Po przeczytaniu polskiego tłumaczenia dostrzega się to, jak mocno przez różne decyzje społeczno-polityczne (koniec wojny w Wietnamie, przywracanie do łask twórców, których zmieliła ustawa o "wytrzebieniu komunistycznej zarazy" - jak twierdził senator Joe McCarthy) film został złagodzony w swej antywojennej wymowie – książka niesamowicie plastycznie potęguje odczucia głównego bohatera względem wojny, który to bohater na kartach powieści jest o wiele, wiele, wiele bardziej rozgoryczony swoim losem, niż przedstawiono to w filmie; a rozdział dziesiąty powieści Johnny poszedł na wojnę jest creme de la creme antywojennej wymowy tej książki; już tylko dla tego jednego rozdziału warto kupić, a przynajmniej przeczytać polskie wydanie powieści:

Co do cholery właściwie znaczy wolność? To zwykłe słowo jak dom czy stół czy jakiekolwiek inne określenie. Tyle że wyjątkowe. Ktoś mówi dom i na dowód jest w stanie pokazać dom. Ale ktoś mówi chodźmy walczyć o wolność i nie jest w stanie pokazać wolności. Nie może udowodnić tego o czym mówi więc jakim prawem do licha może ci kazać o to walczyć? Nie proszę pana wszyscy którzy poszli i znaleźli się w okopach na linii frontu żeby walczyć o wolność byli skończonymi głupcami a ten kto ich tam posłał był kłamcą. Następnym razem kiedy ktoś przyjdzie mu nawijać o wolności… Jak to następnym razem? Dla niego nie będzie żadnego następnego razu.



Brak interpunkcji to rzadko spotykany zabieg rodzimego rynku wydawniczego; jest to ukłon w stronę wizji autora, który napisał swoją powieść w tak prosty, a jednocześnie mantrowy, transowy niemal sposób. Jako czytelnik mogę tylko podziękować i pani tłumaczce Ewie Ratajczyk i Wydawnictwu Replika za zachowaną wierność struktury oryginalnego tekstu. Takie postawienie sprawy będzie dla czytających ciekawostką; nie czymś lepszym, nie gorszym, ale innym i przez tę inność ciekawym. Dzięki takiemu zabiegowi to do czytelnika należy sposób akcentowania kolejnych partii tekstu – a można to robić z każdym fragmentem wielokrotnie wg. własnego uznania. Na początku zderzenie z takim sposobem pisania może być problematyczne, irytujące, denerwujące… Jednak z każdym kolejnym przeczytanym rozdziałem zabieg ten nie tyle powszednieje, co to właśnie czytający wpada w podobny trans i z biegiem kolejnych linijek tekstu, może poczuć podobny stan, w jakim znajdował się główny bohater.

W filmowej ekranizacji przekonania Joe Bonhama zostały wg mnie bardzo spłycone, a jego pogląd na sytuację w jakiej się znalazł, ograniczony do zaledwie kilku głębszych spostrzeżeń. Na ekranie widać tylko jak ojciec i środowisko dookoła wpływają na sposób postrzegania Bonhama: "Muszę iść walczyć, bo każdy mężczyzna powinien oddać coś krajowi". A swój objazd w cyrkowej witrynie Joe motywuje tym, że chce się jeszcze na coś przydać, nie chce być finansowym obciążeniem. Oglądając go w cyrkach i festynach, ludzie będą za to płacili, dzięki czemu zarobi on na swoje utrzymanie. Otrzymuje odmowną odpowiedź i prosi o śmierć.

Wojskowi dostrzegają niebezpieczeństwo tego, że tak wyglądający Bonham, może odstraszyć przyszłych poborowych przed wyruszeniem na front i nie zgadzają się, by Joe został cyrkowym dziwadłem. Nie zabijają go, ponieważ chcą prowadzić dalsze obserwacje. I Wojna Światowa dla rozwoju medycyny była tym, czym sterydy dla enerdowskiej pływaczki – spowodowała niesamowity rozwój tej dziedziny, gdyż polowi lekarze pracujący na froncie codziennie mogli wykonywać dziesiątki przeróżnych, najbardziej skomplikowanych operacji kosztem życia milionów ludzi. I chociaż postęp medycyny sprawiał, że wracających z frontu żołnierzy udało się uratować i oddać ich społeczeństwu okaleczonych, to społeczeństwo ich odrzucało: pluło na nich, śmiało się z nich, a ludzie ci, gnębieni często nie tylko obrażeniami fizycznymi, ale także ciężką depresją, zespołem stresu pourazowego, zostawieni sami sobie, mieli problem z uzasadnieniem, z wytłumaczeniem jakiegokolwiek sensu poświęcenia, jakiego dokonali, własnego kalectwa, oraz ofiary z życia kolegów.





Na miłość boską każcie nam walczyć o rzeczy które możemy zobaczyć i poczuć i zdefiniować i zrozumieć. Dość pompatycznych słów które nic nie znaczą jak ojczyzna. Macierz ojczyzna kraj ojczysty ziemia ojczysta. Bez różnicy. Na co ci do cholery ojczyzna po śmierci? Proszę pana niech pan nam da fakturę za tę wolność zanim pójdziemy walczyć i zginiemy. Niech nam pan da szczegółową fakturę żebyśmy z góry wiedzieli za co giniemy i niech nam pan też da zabezpieczenie hipoteczne żebyśmy mieli pewność że kiedy wygramy pańską wojnę będziemy mieć tę wolność na jaką liczyliśmy. Ta wolność chyba podoba mi się bardziej niż walka o mnóstwo rzeczy których nie zdobędziemy i skończę bez żadnej wolności. Skończę martwy i gnijący zanim moje życie zdąży się na dobre rozpocząć albo skończę jak wołowa półtusza. Dziękuję panu. Niech pan walczy o wolność. Mnie więcej nie potrzeba.

Mam dwie ręce, obie nogi, piękną dziewczynę u boku… Czego więcej potrzeba facetowi? – pytał drwiąco jeden z tańczących młodych piekarzy w filmowej adaptacji. W ministerstwie wojny dowolnego kraju zaangażowanego w zbrojny konflikt obowiązują dwa sposoby przedstawienia korzyści płynących z zaciągnięcia się młodych mężczyzn na front: likwidujemy przeciwnika, zaprowadzamy pokój, wracamy w glorii chwały i zwierzchnicy obsypują nas medalami; lub druga możliwość: walczymy o wolność i być może zginiemy na polu bitwy, ale w kraju powitają nas jak bohaterów, wręczą pośmiertne odznaczenia i z pompą odprawią pogrzeby. Joe Bonham, gdy już leżał jak kawał mięsa, jak samowar, jak walizka na szpitalnym łóżku, zmienił swoje postrzeganie na owe korzyści: Jeśli ktoś mówi lepsza śmierć niż hańba to jest idiotą albo kłamcą bo nie wie czym jest śmierć. Nie jest w stanie ocenić. Zna tylko życie. Nie ma pojęcia o umieraniu. Jeśli jest idiotą przekonanym że śmierć jest lepsza niż hańba to niech idzie i ginie.

Nikt w ministerstwie nie chce pamiętać o tej trzeciej możliwości: żołnierz wraca do kraju jako okaleczony inwalida i nie ma wielkich perspektyw na przyszłość, ponieważ jeśli nie zabiło go zakażenie, albo jakimś cudem przeżył przy amputacji rąk albo nóg, to z reguły kończył jako dziadzisko siedzące na drewnianej desce z kółkami. Sterczał tak pod kościołem i ludzie rzucali mu jakieś drobniaki, bo nawet jeśli ten bilon wystarczał na marny posiłek, to na nocleg już nie. Społeczne traktowanie takiego inwalidy niewiele różniło się od tego, jak traktowano trędowatych – zbędny, nie wiadomo komu i po co potrzebny śmieć… Oto wielkie zadanie ministerstwa propagandy w czasie wojny: nakłonienie zdrowych, młodych, silnych mężczyzn do tego, by ruszyli na front obcego państwa. No właśnie - pół biedy, kiedy żołnierz broni granic swojego kawałka ziemi. Problem staje się o wiele bardziej skomplikowany, gdy żołnierz ma „nieść pokój” w całkowicie obcym dla siebie środowisku. W czasie Wielkiej Wojny ministerstwo propagandy postawiło na plakaty i patriotyczne piosenki.





Tytuł książki Daltona Trumbo jest jakoby odpowiedzią autora na zawołanie z amerykańskiego plakatu propagandowego: Johnny, get your gun! (Johnny, chwyć za karabin!). Johnny got his gun (Jonny chwycił za karabin) jest odpowiedzią milionów amerykańskich młodych mężczyzn, którzy znaleźli się na frontach I Wojny Światowej. Slogan zaś wzięto z pierwszego wersu patriotycznej pieśni pt. Over There, z fragmentami typu: Johnnie, chwyć za broń / Usłysz ich wołanie i jak każdy sprawiedliwy syn, pośpiesz bez zwłoki / Spraw, by ojciec dumny był z takiego syna / Powiedz ukochanej swej, by nie dąsała się, a dumna była z tego, że wsiadasz do pociągu / Johnnie, pokaż Szwabom, że urodziłeś się z karabinem w ręku / Uczyń Jankesów wielkimi albo zgiń / Okaż męstwo swe, wspomóż jankeskie szeregi / Spraw, by twoja matka dumna z ciebie była też. W filmie Joe Bonham słyszy jeszcze inną brytyjską pieśń, która zagrzewać ma do zaciągnięcia się do armii: Keep the Home Fires Burning, z fragmentami takimi jak: Wezwano ich z gór, wezwano z dolin / A kraj uznał że już są gotowi / Niech żadne łzy nie dodają im trudów ? Bo chociaż serce twe pęka z żalu / On zaśpiewa ci: Utrzymuj ciepło domowego ogniska / Kiedy serca wasze w żalu i rozłące będą / I chociaż twój luby daleko stąd / Wywróć swe czarne myśli na lewą stronę nadziei – wiesz, komu / Dopóki chłopcy nie wrócą do domu. Słyszy ją przy okazji Świąt Bożego Narodzenia; intonuje właściciel piekarni, w której pracuje Joe; słyszymy jej fragment w końcowych sekundach teledysku do One.





Z biegiem czasu każda – czy to trwająca, czy zakończona wojna – powszednieje; nowe pokolenia tworzą nowe społeczeństwa i pamięć o przeszłych konfliktach siłą rzeczy albo zupełnie zanika, albo staje się tylko kolejną datą w podręczniku do historii. Tak też w dużej mierze stało się w przypadku Amerykanów z I Wojną Światową, z II Wojną Światową, z Wietnamem… Polskie wydanie powieści Johnny poszedł na wojnę poprzedzone jest aż trzema wstępami: po pierwsze kilkanaście zdań od matki amerykańskiego żołnierza, który zginął w totalnie obcym państwie na pustyni Iraku w 2004 roku za czasów prezydentury Busha juniora. Matka nie jest w stanie dostrzec jakiegokolwiek sensu w śmierci jej syna. Następnie bezsens wietnamskiej wojny wspomina Ron Ković – autor pamiętników, na których podstawie nakręcono jeden z najbardziej znanych wojennych filmów – Urodzony 4 lipca. Wreszcie dostajemy wstęp samego autora, który najpierw pochyla się nad losem amerykańskich inwalidów wojennych I i II Wojny Światowej a w okresie premiery filmowej adaptacji swojej powieści (tuż po wojnie w Wietnamie) stwierdzi: Liczby nas odczłowieczyły. Nad poranną kawą czytamy o 40 000 Amerykanów poległych w Wietnamie. Zamiast wymiotować, sięgamy po grzankę. Rano biegamy po zatłoczonych ulicach nie po to, żeby gonić złodziei, ale żeby dobiec, zanim kto inny przechwyci naszą część – jak podsumował Trumbo rozpasany amerykański konsumpcjonizm początku lat. 70.

Mimo piekielnie mocnego antywojennego wydźwięku książki i spojrzenia na ten sam problem setek tysięcy kalek wracających z wojny kilkanaście lat później przy pomocy filmu, obie formy wyrazu stworzone przez Trumbo przeszły bez echa. Amerykanie mieli gdzieś swoich weteranów; nie interesowali się nimi. Czasy bezpośrednio po Wietnamie były etapem, kiedy w Ameryce weteranami pogardzano - nazywano ich mordercami (czemu dał upust Joe Bonham w ostatnim rozdziale książki). I mimo, że przez chwilę Metallica, dzięki teledyskowi One, ponownie rzuciła światło na ów temat, to znów – oprócz sukcesu artystyczno-komercyjnego samej Metalliki – temat stał się mało absorbujący codzienne życie Amerykanów. Nastał konflikt w Afganistanie, później, przywołana we wstępie słowami Cindy Sheehan, wojna w Iraku… I tak to się kręci, a los młodych mężczyzn, którzy muszą iść „oddać coś krajowi”, niewiele się zmienia.

Premiera polskiego wydania Johnny poszedł na wojnę już we wtorek – 17 maja. Aby jeszcze mocniej zachęcić czytelników do sięgnięcia po książkę od Wydawnictwa Replika, ostatni fragment z fenomenalnego rozdziału X:

Ze wszystkich na świecie najbliżej mu było do nieboszczyka. Był nieboszczykiem z umysłem który nadal myślał. Znał wszystkie odpowiedzi jakie znali zmarli którzy nie mogli już o nich myśleć. Mógł się wypowiadać w imieniu zmarłych bo był jednym z nich. Był pierwszym żołnierzem poległym od zarania dziejów któremu pozostał myślący mózg. Nikt nie mógł z nim dyskutować. Nikt nie mógł mu zarzucić że się myli.




UWAGA! KONKURS!
Wydawnictwo Replika przygotowało dwa egzemplarze Johnny poszedł na wojnę. Aby mieć szansę na jeden z nich, należy w komentarzu w konkursowym poście na Overkillowym facebooku, odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego chcesz przeczytać tę książkę?. Zwyciężą dwie najciekawsze odpowiedzi. Konkurs trwa do 22 maja.



Kliknij i weź udział w konkursie.





One w Warszawie (2019)






Wydawnictwo Replika

Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 2
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
NIKT
28.06.2022 17:51:49
O  IP: 83.25.134.30
Adamas:Love And Thunder
Co Ty możesz wiedzieć o bohaterstwie i chwalebnej śmierci skoro dresów nie nosisz;)
Adamas:Love And Thunder
24.06.2022 21:55:43
O  IP: 91.224.46.242
Good job Marios
,,Jeśli ktoś mówi lepsza śmierć niż hańba to jest idiotą albo kłamcą bo nie wie czym jest śmierć. Nie jest w stanie ocenić. Zna tylko życie. Nie ma pojęcia o umieraniu. Jeśli jest idiotą przekonanym że śmierć jest lepsza niż hańba to niech idzie i ginie." Mocne to.

Film oczywiście widziałem kilkanaście lat temu. I on działał nawet jeśli jest spłycony na tle powieści. Zresztą Trash Metalu nie odkryję, że to odmienne formy przekazu. Ciężko na ekranie oddać książkę, której solą są przemyślenia głównego bohatera i jego stany emocjonalne. Podobnie trudną potencjalną ekranizacją jest dla mnie Martin Eden. Co nie znaczy, że się nie da.

Ciekawe jak to się u nas sprzeda. Potencjalni odbiorcy to fani Mety, wielcy miłośnicy literatury i zadeklarowani pokojowcy.

A u nas stety/niestety martyrologia jest rozbudowana. ,,Jak słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę ".
,,O jak na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie, koledzy go nie żałują, jeszcze końmi potratują".

,,Za mundurem panny sznurem" umiem zrozumieć "
Najgorzej, że tematyka zrobiła się u nas znów złowieszczo aktualna.

Mam nadzieję, te pośmiertne zaszczyty nasz kraj ominą. Możecie nazwać mnie tchórzem.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak