W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
#GivingTuesday - Second Harvest: zapewnić zdrowy posiłek każdemu, kto tego potrzebuje
dodane 11.12.2019 01:02:02 przez: Marios
wyświetleń: 1346
W sekcji So What! na oficjalnej stronie Metalliki pojawił się nowy artykuł autorstwa Steffana Chirazi. Zespół co prawda zapadł w sen zimowy, ale jak doskonale wiemy, Metallica to nie tylko granie koncertów i nagrywanie albumów. Redaktor naczelny sekcji So What! spotkał się z Cat Cvengros – wiceprezes ds. Rozwoju i Marketingu w Second Harvest of Silicon Valley z San Jose w Kalifornii.




Cat wyjaśniła Steffanowi Chiraziemu, dlaczego walka o przetrwanie nie jest polem do dyskryminacji, i dlaczego wszyscy musimy pomóc bez gadania.




Z chlebem wszystkie bóle są dobre - Miguel de Cervantes Saavedra - "Don Kichot z La Manchy", wers 3887*



3 grudnia ruszyła w Stanach akcja Giving Tuesday. Tego dnia w mediach społecznościowych Metalliki ruszyło kilka aukcji i loterii charytatywnych. Owoce zbiórki na rzecz fundacji All Within My Hands, trafią w części również do banku żywności Second Harvest, który wyda je potrzebującym na tegoroczne święta Bożego Narodzenia.



tekst: Steffan Chirazi
tłumaczenie: Marios


Od momentu, gdy Cat Cvengros wyrusza na spotkanie z ekipą od Metalliki w holu budynku banku żywności Second Harvest w San Jose, ma w sobie entuzjazm, który jest zarówno wyjątkowy, ale też ogromny. Jej olśniewający uśmiech i ekscytujący głos od razu sprawiają, że Cat jest czarująca i nie da się jej nie polubić. Cat Cvengros to osoba pałająca pasją do gigantycznych pudełek z pomarańczami albo do ogromnych palet pełnych ziemniaków. Takie zainteresowania graniczą z czymś niesamowitym. I albo jest jedną z najlepiej wyszkolonych osób od marketingu ze szkoły Ivy League, albo też istnieje jakiś głęboki i szalony powód, dla którego Cat czerpie tyle radości z tego, co robi. Jestem zaintrygowany i proszę ją, by wróciła w chwile dzieciństwa i znalazła tam sytuację, która sprawiła, że Cat chciała zrobić coś więcej dla potrzebujących.

Nie zawsze wyglądamy jak nasze przeżyte traumy – uśmiecha się cicho. Kiedy byłam mała, chodziłam głodna. Pamiętam jak macocha zabrała kolekcję monet ojca do sklepu i wydawała je jak pieniądze – a to jakieś 25 procent wartości. Wiesz, któraś była warta np. 15 dolarów, to w sklepie wynosiła ćwiartkę tej sumy.

Ot, i dziennikarstwo. Oto dostałeś, Steffanie, chwilę z dzieciństwa, o którą pytałeś. Tyle, że okazuje się, że takich historii jest nieco więcej, o czym dowiem się w następnych minutach. To kolejny przykład na to, aby książki nie oceniać po okładce i na wcześniejszych własnych mniemaniach o niej. Wśród spraw, które otworzą mi oczy nieco szerzej, dowiem się (jak zwykle z uśmiechem, bo u Cat jest to uśmiech niezależnie od powagi opowieści), że nieprzerwanie słuchała Czarnego Albumu w czasach, gdy ulica i walka z głodem były głównymi czynnikami jej życia. W końcu dochodzimy do tematu głodu i chwilowej bezdomności, które przeżyła jako dziecko. Cat postanawia podzielić się chwilą, w której stwierdziła, że nie pozwoli już sobie na uczucie przygnębienia.

Byłam w gimnazjum, miałam jakieś jedenaście albo dwanaście lat, gdy na ekrany wszedł film „The Bodyguard" – śmieje się. Moja koleżanka i ja dostałyśmy od rodziców po 5 dolarów i wysadzili nas w tym gównianym centrum handlowym w Jackson w Michigan. Wchodzimy do lobby i jesteśmy zachwycone! Czujemy zapach popcornu! Marzyłam już o świątecznej czapce i piwie korzennym, które miałam. Byłyśmy bardzo podekscytowane, ale potem weszłyśmy i zobaczyłyśmy, że bilet na film, który zamierzamy obejrzeć kosztuje 4,75 dolara. Pomyślałam: „Kurczę, nie wystarczy nam na słodycze”. Po to tam poszłam – dla cukierków. Byłyśmy przygnębione. Wtedy zauważyłyśmy, że był też grany tańszy film – „The Bodyguard”, i bilet kosztował dolara. Nigdy o tym filmie nie słyszałam, byłam małym dzieckiem i nie wiedziałam, co to za film. Dzięki Bogu młodzian sprzedający bilety nie dbał o to, ile mamy lat. Film miał kategorię R. Dostałyśmy bilety, kupiłam wszystkie cukierki i napoje gazowane. Siedziałyśmy na tyłach kina i cały czas chichotałyśmy! I rodzice zabrali nas do domu, a w nocy macocha znalazła bilet w kieszeni kurtki. Ten okres mojego życia był naznaczony przemocą fizyczną (7-14 lat). A miałam wówczas jedenaście. Wytrzymałam, bo myślałam, że zasłużyłam na takie traktowanie. Myślałam, że tak się dzieje dlatego, że nie pozmywasz naczyń w odpowiedni sposób, albo nie wracasz ze szkoły do domu na czas. Będąc dzieckiem, uczysz się na tym, jaką i ile uwagi otrzymujesz od rodziców. Po prostu myślałam, że to jest normalne.

Choć niewiarygodne jest to, co słyszę z jej ust, to podwójnie zdaję sobie sprawę z tego, że dziesięć razy trudniej jest jej pamiętać te ciężkie sytuacje, rozmawiać o nich i dzielić się tym z nieznajomym.

W każdym razie macocha znalazła ten bilet w kieszeni kurtki i zapaliła światło. To było prawdopodobnie najgorsze bicie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Odcisnęło na mnie piętno. Nie chciałam już żyć. Jedenastolatka. Jesteś taki mały, gdy masz jedenaście lat… Następnego dnia poszłam do szkoły w koszuli z długim rękawem, żeby ukryć ślady bicia. Widziałam moją koleżankę, z którą poszłam do kina dzień wcześniej, wyglądała na zasmuconą. Zapytałam ją, co się stało: „Moja mama znalazła bilet. Żołądek mnie rozbolał, tak się bałam!”. Zapytałam: „Co ona ci zrobiła?” Odpowiedziała: „Nie mogę oglądać telewizji do czwartku”. I wtedy dotarło do mnie, że nie zasłużyłam na takie potraktowanie. Pytasz o punkt zwrotny? To w tamtym momencie pomyślałam, że może wcale nie jestem rozbita.

Jest więcej dowodów na to, że nie mamy pojęcia, przez co przeszli inni ludzie – lub przez co przechodzą. Tak często kumulują się okoliczności, by codzienne życie stało się nie do zniesienia. I taka osoba (bez wsparcia) szybko może znaleźć się w dole zbyt głębokim, by się z niego wydostać.

Spotykamy się z pewną narracją (oznaczającą sukces), w której wiele osób uważa: „Zrobiłem to wszystko sam” – kontynuuje Cat. Nikt nie zrobił tego wszystkiego sam. Po drodze pomagają nam inni ludzie. W przypadku Cat był to nauczyciel historii w liceum Lecanto High na Florydzie. To on okazał się jej duchowym przewodnikiem. Pan Bill Hartley! Nadal jesteśmy w kontakcie na Facebooku. Nadal mam cytaty, które mi wtedy przysyłał, są zalaminowane taśmą pakową. Byłam nastolatką, wciąż je mam, wciąż leżą na moim biurku. Właściwie tylko na nie patrzyłam dziś rano. Nie byłoby szans, bym dotarła tu, gdzie jestem, gdyby nie pan Hartley, który powiedział mi, że nie zdała bym egzaminów do liceum, gdyby nie moja matka, która zabrała mnie do siebie, gdy miałam 14 lat po tym, gdy zostałam od niej na lata oddzielona. No i był też mój pierwszy szef, który kiedyś powiedział: „Możesz zrobić to lepiej”.

Wracając do pana Hartleya – uśmiecha się – Pierwsza prawdziwa wycieczka, na jaką pojechałam, to właśnie z nim i resztą naszej klasy do Waszyngtonu. Pracowałam przez całe wakacje, żeby zarobić na ten wyjazd. To był pierwszy raz, gdy pojechałam do Starbucksa. Takie miejscówki jawiły się wówczas jako coś luksusowego. To było bardzo ekscytujące. Myślę, że mu zaufałam, ponieważ mogę powiedzieć, że naprawdę mu zależało, a wcale nie musiał tego robić. Wiesz, wcale nie musiał zaprzątać sobie tym głowy, ale po prostu to zrobił. Chciał, żebyśmy uwolnili nasze osobowości, co było naprawdę fajne.





Dzięki owemu niezbędnemu wsparciu i zachęcie Cat wyjechała studiować na Wallace University w Ohio i ukończyła studia licencjackie jeszcze zanim trafiła do Korpusu Pokoju, gdzie służyła w Armenii przez dwa lata. Był to czas, który okazał się być absolutnie kluczowym w nauce pomagania potrzebującym.

Bardzo mało wiedziałam o Armenii. Usadowili nas w wiosce, która miała dostęp do prądu i bieżącej wody ale w centrum mieściny, a nie bezpośrednio w domach. Kiedy pierwszy raz tam dotarłam, pamiętam, że ludzie z Korpusu Pokoju mówili, że będę pracowała nad projektami aż do wyjazdu, a potem miejmy nadzieję, że owe projekty się utrzymają w eksploatacji. Taki był plan. Albo kontynuowałabym projekty, które zostały rozpoczęte zanim tu dotarłam. Mówili też, że mogłabym skupić się na projektach, których lokalni ludzie potrzebowali według mnie, a nie na takich, których faktycznie potrzebowali. To była prawdopodobnie najważniejsza lekcja, której nauczyłam się w Korpusie Pokoju. Powiedzieli, że muszę poczekać jakieś trzy do sześciu miesięcy, zanim zacznę pracę. Zachęcali nas do rozmów z lokalsami, wypicia kawy z partnerami z misji. Na początku mówiłam: „Nie! Oni potrzebują bieżącej wody w domach!” Tęskniłam za prysznicami i łatwym dostępem do wody w domu. Ale mieszkańcy tak naprawdę nie potrzebowali wody w domach. Potrzebowali opieki medycznej wioskach, które nie mały dostępu do prądu, potrzebowali świadomości tego, że przemoc domowa nie jest w porządku i potrzebowali też miejscówki specjalnie dla kobiet. Potrzebowali wiedzy o tym, w jaki sposób rozprzestrzenia się HIV, aby społeczność nie piętnowała kogoś, kto złapał tego wirusa i nie wyrzucała takiej osoby poza społeczeństwo. Potrzebowali wiedzy żywieniowej – szczególnie młode matki, które musiały się nauczyć tego, jak dbać o sutki, gdy karmiły piersią po raz pierwszy. Chodziło o bardzo podstawowe sprawy, ale też o takie, które wiązały się z bardzo dużymi zmianami kulturowymi, jak praca przy zarażeniu HIV. Zajęło mi to jakieś cztery miesiące. Dowiedziałam się od Ormian, że sposobem na pokonanie ubóstwa jest zapewnienie sobie czasu na wysłuchanie, czego ci ludzie tak naprawdę potrzebują, zamiast narzucania tego, co jest im potrzebne.

Takie doświadczenia stały się podstawą życia spędzonego na pomocy potrzebującym.


Kiedy wróciłam, pomyślałam, że poznałam smak tego, jak to jest służyć pomocą w znaczący sposób w innym kraju i chciałabym to robić tutaj – w Stanach – dodaje Cat. Więc poszłam do pracy w Okręgu Sonoma w Kalifornii w imieniu bezdomnych rodzin i później w imieniu bezdomnych dzieci, a teraz jestem w Scond Harvest w imieniu tych, którzy potrzebują jedzenia.

Second Harvest to także centrum dystrybucji dla innych lokalnych organizacji charytatywnych takich jak Kościół Luterański Gloria Dei w San Jose. I tak jak nigdy nie da powiedzieć się wystarczająco dużo o potrzebujących, którzy korzystają z takich miejsc, to nie są oni tymi, o których się myśli w tego typu przypadkach. Mówi koordynator kościoła, Mary De Hart-Madison: Coraz więcej osób wpada w tzw. „lukę głodową”. Rodzice mają po dwie, trzy prace, ale brutalnie ich cisną niewyobrażalnie wysokie koszty utrzymania w Bay Area.

W Second Harvest coraz więcej osób, którym służymy, to pracujące rodziny – mówi Cat. Seniorzy, dzieci i rodziny stanowią dużą część podopiecznych. Osoby doświadczające głodu pracują na wielu stanowiskach, są seniorami, którzy próbują się zestarzeć, mając odpowiednie dochody. Wielu z nich nigdy wcześniej nie potrzebowało pomocy. Nie zawsze można to dostrzec. Walka o byt czasami jawi się jako bezdomność, ale częściej jest sprawą niewidoczną - to rodzina, która nie je śniadania, albo wieczór w wieczór korzysta z fastfudów. Tutaj, w Dolinie Krzemowej, dostrzeżesz przyczepy kempingowe zaparkowane na poboczach. Ludzie mieszkają w nich jak w domach, ponieważ nie mogą sobie pozwolić na bezpieczny dom i zbilansowany posiłek.

Rozmawiam z Cat o tak wielu rzeczach, a jej osobiste doświadczenia i entuzjazm sprawiają, że nadal czuję, że do omówienia jest o wiele więcej. Mówimy o znaczeniu dobrego i pożywnego posiłku dla rodziny, ale też dla jednostki. Wspominamy o tym, w jaki sposób jedzenie może stanowić podstawę życia rodzinnego, by jednoczyć się w czasie przygotowywania go, czy po prostu wspólnie jedząc. Mówimy też o tym, jak ważne jest to, aby wyciszyć poczucie wstydu, które dotyka tak wielu potrzebujących, którzy czują się napiętnowani. W społeczeństwie dzisiejszych czasów działalność banków żywności ma dalsze znaczenie konsekwentnego wsparcia ze strony nas wszystkich. Niezależnie od tego, czy dajemy swój czas, czy pieniądze, pomaganie ma kluczowe znaczenie.





Kiedy pakujesz tę kukurydzę, wiesz, że jakaś mama będzie ją łuskać ze swoimi dziećmi – wspomina Cat. Będą musieli sobie poradzić z trudnościami przygotowania posiłku, dokładnie jak podczas „normalnego” obiadu, a to jest częścią „normalnej” sytuacji rodzinnej. Jedną z najwspanialszych rzeczy jakie robimy, jest zapewnienie komuś poczucia normalności, dzięki czemu taka osoba może poczuć się lepiej w swoim życiu. Kiedy więc zdecydujecie przyjść do nas w roli wolontariusza, wejdziecie tutaj i będziecie krążyć między tymi wszystkimi produktami, wiedzcie, że wszystkie produkty, które zobaczycie, cała ta żywność, za kilka dni znajdzie miejsce na czyimś stole. Większość żywności, którą dystrybuujemy, jakieś 75 procent – dostajemy, ale też uważamy, że ważną sprawą jest zapewnienie naszym klientom żywności odżywczej. Ważne są proteiny, dlatego kupujemy kurczaki, jogurty, jajka oraz smakołyki, które dostajemy od naszych partnerów z Safeway, Amazon Fresh, czy Costco.

Cvengros wspomina też o tym, jak ważne są godziny, które wolontariusze poświęcają w banku żywności. To oni są dopełnieniem tego wielkiego planu. Stajesz się niewidzialną silną liną łączącą potrzebującego ze społecznością – promienieje Cat. To trochę jak bycie Spidermanem – wiesz, że jesteś w cieniu i robisz te wszystkie dobre rzeczy. Możesz nigdy nie dostać podziękowania od naszych klientów tylko dlatego, że nie wiedzą, kim jesteś. Ale dostaniesz je od nas. Tak jak ty nie chcesz dzielić się upokorzeniami swojego życia, tak również nasi klienci nie chcą się tym dzielić. To dla nich duże wyzwanie, by do nas przyjść i poprosić o jedzenie. Ale przychodzi w końcu moment, w którym rodzic mówi: „Potrzebuję pomocy. Potrzebuję pomocy w wychowaniu dziecka, potrzebuję jej w opiece nad ciocią, wujkiem albo rodzicem”. Albo ogólny moment, w którym postanawiają przyjść: „Nie mogę z tym poradzić, to jest tak bardzo trudne…”. Przyjście tutaj do banku może sprawić, że poznają kogoś, kogoś ze swojego otoczenia, kto pomoże im poczuć się bezpiecznie. Gdy pojawia się ktoś nieznajomy, klient może poczuć się wyjątkowo onieśmielony. Prosimy naszych wolontariuszy, którzy przychodzą do magazynu, by przestrzegali stałych harmonogramów, ponieważ pomaga to potrzebującym zachować swoją godność. Połowa tego, co zapewniamy, to właśnie godność. Czas poświęcony na sortowanie żywności jest bardzo ważny, a dla osób, które będą te posiłki odbierać ważne jest, by wolontariusze byli dostępni regularnie.

Pani wiceprezes wyjaśnia, że misją Second Harvest jest zapewnienie każdemu, kto tego potrzebuje, zdrowego posiłku. Second Harvest nie jest placówką rządową, i gromadzone przez nich raporty przekazywane są dobrowolnie. I nie jest to dla mnie zaskoczeniem, że Cat Cvengros nie będzie do końca zadowolona z tej cudownej pracy. W tej chwili obsługujemy ok. ćwierć miliona ludzi miesięcznie i właśnie kończymy naszą trzyletnią strategiczną misję, w której pod koniec chcemy obsłużyć dodatkowo 40 000 osób miesięcznie.

Założę się o to, że tak się stanie.






Marios: Dobroczynności związanej z nakarmieniem głodnych nie musimy oczywiście szukać w USA. Wystarczy zainteresować się sytuacją żywieniową w naszym kraju. Oczywiście najgłośniejszym echem odbijają się rodzime zbiórki żywności, które prowadzone są dwa razy do roku – na Wielkanoc, oraz aktualnie, na zbliżające się Boże Narodzenie. Ale polskie banki żywności również prężnie działają przez cały rok. Nie chcę w tym momencie robić reklamy określonym mediom. Chcę przypomnieć o skali niedożywienia na naszym podwórku, która smutnie maluje się w dwóch całkiem aktualnych programach dostępnych w polskim internecie. Dlaczego akurat w tych programach? Bo na takie ostatnimi czasy po prostu trafiłem. Kto jeszcze nie widział, zachęcam do poświęcenia wolnej dłuższej chwili.



#1 - Krzysztof ATOR Woźniak i jego wideoblog wideoprezentacje:





#2 - reportaż programu Interwencja.






* fragment powieści Don Kichot z La Manchy w tłumaczeniu Walentego Zakrzewskiego.






Marios
Overkill.pl



Waszym zdaniem
komentarzy: 6
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
MaciekP
12.12.2019 13:45:14
O  IP: 0.0.0.83
Wrocilem sobie tutaj po wczoraj i mialem dodac cos konstruktywnego, ale zescie wszyscy wyczerpali temat i kazdy powiedzial cos slusznego :)

NIKT
11.12.2019 17:16:55
O  IP: 0.0.0.83
Marios, a7xsz

Temat rzeka. Dodam tylko, że znam magistra, który zarabia bardzo dobrze na uczelni i znam wielu magistrów, którzy zarabiają bardzo dobrze na budowie.. Nie znam nawet jednego budowlańca, który by zarabiał wykładając na uczelni;) Układanie przysłowiowych kafelek pomijam:D
Jak widać, wykształcenie warto mieć, bo nie przeszkadza w niczym, szczególnie w byciu świadomym rodzicem. Myślę, że dopiero bycie rodzicem świadomym, mobilizuje do zarabiania pieniędzy. W dzisiejszych czasach raczej problemów z pracą niema jak na przykład w latach '90, a i zarobki poszybowały w górę. Oczywiście dla "równowagi" ceny wszystkiego też, no ale jednak, jeśli jesteś zdrowy i zdeterminowany, to dasz radę zarobić na rodzinę, kredyt, czasem koncert i jakieś piwko;) Oczywiście jest bardzo duża przepaść pomiędzy zarobkami i za cholerę nie wiem, jak "ukraść ten pierwszy milion":D Z drugiej strony, bardzo łatwo stracić wszystkie miliony i wylądować na ulicy z niczym, a często z potężnymi długami.. W tedy chyba trudniej powrócić do życia, nawet na poziomie minimum socjalnego.
a7xsz
11.12.2019 13:57:34
O  IP: 0.0.0.89
Ok, ale rozróżnij wg mnie dwie oddzielne kwestie: bycie kowalem własnego losu i posiadanie możliwości. To oczywiste, że nie każdy może wszystko. Każdy ma inne możliwości, rodzinę, okoliczności sprzyjające lub nie, przypadki losowe itd w ciągu całego życia. Więc nie mamy równych szans. Co nie znaczy, że sami nie możemy też czegoś zmienić, jeśli chcemy i się postaramy (rzucić pracę, przebranżowić się, wyjechać itp.)

Zgadzam się oczywiście z kwestią edukacji. Za pokolenia dzisiejszych 30-latków zaszła ta zmiana, rodzice mówili: ucz się bo będziesz kopać rowy, no i oni zarabiają 3-4 razy więcej niż magistrzy (o ile ci w ogóle znajdą coś).

Sposób naliczania średnich zarobków w kraju to śmiech na sali. Jeśli średnia to 5 tys., a większość ludzi zarabia 2,5 tys.

Co do rodziny, to wybór każdego. Nikt nikomu nie zabrania posiadania, ani nie nakazuje. Tylko trzeba sobie zdawać sprawę, czy ma się możliwości utrzymania jej, a są to duże koszty. Po co tyrać, siwieć i ostatecznie zejść na jakiś zawał czy mieć wylew?
Marios
11.12.2019 13:17:42
O  IP: 0.0.0.89
Zgadzam się z większością zdań, które napisałeś. Na drugie, czwarte i piąte mam jednak zupełnie odwrotny pogląd.

W jaki sposób mając rodzinę i dwie pensje z ciężkiej uczciwej pracy, można nie nadawać się na rodzica ze względów finansowych? Przecież to współczesny rak kapitalizmu. Średnia polskich zarobków wygląda na papierze dość fajnie, tyle, że nie odzwierciedla ona wysokości wypłat. Jak się spojrzy na medianę, to robi się deczko bardziej przygnębiająco.

Co do tego kształcenia, które ma być rzekomo gwarantem wyższej płacy, to jest taki stary dowcip z naszego podwórka:

Przychodzi mama Jasia do biura pośrednictwa pracy, żeby synowi robotę jaką załatwić:
- Pani, nie byłoby dla Jasia jakieś roboty, bo pije chłopak i pije....
- A co Jasiu potrafi?
- No murować umie, podstawówkę skończył...
- A to mamy: murarz, 4000 na rękę...
- Pani kochana! Toć przecież Jasiu cały czas będzie chodził pijany, jak tyle pieniędzy zarobi... A za mniej coś nie ma?
- No jest jeszcze - pomocnik murarza, 3000 na rękę ....
- No ale 3000? To przecież będzie pił i pił... A tak za 1600-1700 złotych to coś by się nie znalazło?
- 1600-1700... Hmmm... To by Jasio musiał jakieś studia skończyć...


No i kompletnie nie zgadzam się z poglądem / przysłowiem, że "każdy jest kowalem własnego losu". "Wielki Gatsby" zaczyna się wspaniałym fragmentem, jak na klasyczną powieść przystało:

Gdy byłem młodszy i wrażliwszy, ojciec mój dał mi pewną radę, nad którą do dziś często się zastanawiam: "Ile razy masz ochotę kogoś krytykować" - powiedział - "przypomnij sobie, że nie wszyscy ludzie na tym świecie mieli takie możliwości jak ty". (...) W rezultacie unikam pochopnych sądów i zwyczaj ten uczynił ze mnie powiernika wielu interesujących ludzi, a także ofiarę niejednego nudziarza

a7xsz
11.12.2019 09:21:56
O  IP: 0.0.0.89
Nie każdy musi zakładać rodzinę, to nie jakiś obowiązek, nakaz, przymus.
Jeśli ktoś potrafi być świadomy tego, że się nie nadaje na rodzica z różnych względów, np. w tym przypadku finansowych, powinien podjąć słuszną decyzję.

Niestety koszty wychowania-utrzymania jednego dziecka do dorosłości to minimum ponad pół miliona zł.

Jeśli ktoś uważa że mało zarabia - to mógł się kształcić, dążyć by mieć inną pracę w której się więcej zarabia. Każdy jest kowalem własnego losu.

Oczywiście dzieci skrzywdzone przez innych nie mające możliwości wyboru i kształtowania potrzebują jak najbardziej pomocy. I to przykre.

O naszej cywilizacji świadczy to, że marnuje się i wyrzuca tony jedzenia przy jednoczesnej pladze głodu..
Marios
11.12.2019 01:43:40
O  IP: 0.0.0.89
Najbardziej absurdalna wg. mnie plaga dzisiejszych czasów i rodziców na etacie - dwie pensje co miesiąc i budżet domowy, który nie wystarcza na jedzenie. Co innego, gdy w rodzinie rodzice nie pracują - wtedy taka pomoc jest niezbędna do przeżycia, ale dwie wypłaty i wybór między rachunkami a jedzeniem? Dla mnie to niepojęta, chora sytuacja. Czy jest coś bardziej upokarzającego niż ciężka praca i problemy z zapewnieniem rodzinie posiłku?
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak