W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Jason Newsted o czasach ...And Justice For All [listopadowy wywiad dla So What! - cz. 3]
dodane 23.12.2018 20:52:50 przez: Marios
wyświetleń: 2419
Dziś trzecia i ostatnia część obszernej rozmowy Steffana Chirazi z byłym basistą Metalliki Jasonem Newstedem na temat okresu nagrywania i promowania albumu ...And Justice For All.





Pierwsza część pogawędki tutaj; druga tutaj.






Przejedźmy się po chronologii koncertów. Gig w Troubadour w Los Angeles tuż przed trasą Monsters of Rock.

Pamiętam to miejsce tylko dlatego, że pamiętam klub. Zameldowaliśmy się tam jako Frayed Ends of Sanity i oczywiście byłem podekscytowany możliwością zagrania nowych utworów dla fanów w takim klubie, wiesz, z całym tym poceniem się itd. To był jeden z pierwszych razów, gdy graliśmy z Justice coś więcej, niż jeden numer i byliśmy tak blisko tych paru setek ludzi w sali. A publika była głośna jak cholera.

Trzy wieczory w Hammersmith Odeon w Londynie.

Muszę się dość mocno cofnąć w historii. Ze względu na Motörhead, występ w tym miejscu był wielką sprawą i kiedy nadeszła kolej mojego solo basowego naprawdę chciałem zagrać je jak najlepiej. A wszystko przez koncertowy album (No Sleep ‘Til Hammersmith), który odegrał dużą rolę w mojej nauce gry na basie i moim growlingowym wokalu. Grałem na dość ciężkich gitarach basowych, w międzyczasie robiłem headbanging i naprawdę miażdżyłem sobie kręgi, co było początkiem moich kłopotów z szyją. Naprawdę cierpiałem z bólu, a Bruce Dickinson powiedział mi kiedyś: Stary, naprawdę nie musisz robić sobie krzywdy tym co robisz. A ja mu na to: Stary, takie mam zadanie. Stałem się częścią utworu, stałem się potworem. To coś podobnie jak maratończyk, który musi poruszać nogami, żeby biegać. To ten sam sposób.


Trzeba jednak powiedzieć, że nawet profesjonalista nie jest w stanie przeskoczyć możliwości swojego ciała. Uszkodziłeś sobie szyjną część kręgosłupa, klatkę piersiową i ramiona.

Wszystko jest w porządku. To było ogromne ryzyko zawodowe, jak kolana u tancerzy. Ten sam schemat. Powiem wam, że jest o wiele lepiej, bo muzyka, którą gram z Chophouse Band nie jest teraz tak dzika, jak to, co grałem wcześniej i dodatkowo gram więcej na gitarze niż na basie, więc nie dokucza mi to tak jak w tamtych czasach.





Dobra, trzy słowa: Long Beach Arena.

Złośliwa. Pamiętam, że na półpiętrze sceny było miejsce, na którym chodziło się dookoła rampy. Nie na górnej części sceny, tylko na rampie po środku. I ta rampa była oddzielona od głównych trybun po prostu betonem. Tak więc od trybun do pierwszej rampy poruszaliśmy się w zagłębieniu.

Łał.

Stoję przed tymi trybunami... Trzeba tam być, musisz to sobie wyobrazić. Kilka osób zostało rannych. Raz albo dwa musiałem przerywać grę, żeby pomóc ludziom.

To szaleństwo. A coś o Newark w Stanie Delaware i maleńkiej miejscówce, którą nazywają Stone Balloon?

O tak, Stone Balloon. To była część naszego zespołowego zadania, które wyznaczył głównie Lars. Działo się to na trasie Damaged Justice i założenie było takie, by zagrać we wszystkich pięćdziesięciu Stanach. Czegoś takiego dokonało tak naprawdę niewiele zespołów. Wybraliśmy się do jedynego miejsca, które mogłoby sobie poradzić z logistyką naszego koncertu. To jedyna miejscówka, w której mogliśmy w ogóle zagrać. Mieli na tyle mocy zasilającej, by dla nas wystarczyło. Myśleliśmy o darmowym koncercie. Daliśmy znać organizatorom jakie 30 godzin wcześniej, że zamierzamy zagrać. Do godz. 17.00 czy 18.00 musieli pozamykać drogi wokół klubu, bo nagle pojawiło się tysiące ludzi, którzy utrudniali. Nie rozbijali miasta, czy coś w tym stylu, ale było trochę niesfornych osób, które zastanawiały się, dlaczego nie mogą wejść do klubu, skoro jego pojemność to 800 miejsc! Moc marschalli rozniosła wszystko! Pamiętam, że był to duszny, punkrockowy klimat. Nie było za dużo tak kameralnych występów. Zrobiliśmy (później) kilka rzeczy z MTV w stylu „Zagraj w klubie z Metallicą” i wszystko było reklamowane i kontrolowane i odbywało się łagodnie. A w Stone Balloon było dziko jak za dawnych czasów, kurwa stary, krew i pot.





Sądzisz, że można to porównać do gigu w 100 Club?

Nie. Nic nie da się porównać do występu w 100 Club, ale uczucia towarzyszyły nam podobne.

Pamiętam, że w pewnym momencie Justice Tour zostałeś dosłownie prawie zdekapitowany na scenie stelażem. Dan (Nykolayko – odpowiedzialny za zawartość zremasterowanych boxów ...And Justice For All) zapytał o koncert w Seattle. Ja w mojej poplątanej pamięci jakoś połączyłem oba wydarzenia, bo wydaje mi się, że miały miejsce w tym samym czasie. Nie wiem, czy tak faktycznie było. Możesz naświetlić tę sytuację?

Na trasie Justice pojawiła się Doris, by w czasie koncertów rozpadać się kawałek po kawałku. W kulminacyjnym momencie utworu ...And Justice For All pojawiały się iskry i posąg lądował na scenie, pamiętacie, prawda? A potem stelaż dyndał tuż nad perkusją Larsa po stronie, gdzie stał Kirk. Było kilka, w sumie może z sześć koncertów, gdzie to żelastwo prawie mnie, kurwa, uderzyło. John Broderick, który projektował wtedy dla nas oświetlenie na scenach i reszta obsługi robili wielkie oczy. Wpadali do garderoby: Stary, wszystko w porządku? Proszę cię, nie rób tego, kurwa, nigdy więcej, bo padnę na zawał. Martwili się o mnie. Byli jak bracia. Od tego momentu podpuszczałem ich. Wiedziałem, kiedy stelaż ma się zacząć huśtać. Podchodziłem i schylałem się w ostatniej chwili, a ludzie brali to dramatycznie do siebie. Po czasie ekipa do tego przywykła i tylko czasem John rzucał coś w stylu: Stary, tym razem było, kurwa, za blisko. Wiedziałem, co robię i robiłem to specjalnie.

Myślałem, że to było w Seattle, ale chyba niekoniecznie.

Pamiętasz, jak każde miejsce z pirotechniką na scenie było podświetlone? Mnóstwo takich widocznych miejsc dookoła sceny, nie? Nawet, gdy graliśmy trzydziesty koncert z rzędu, to nadal informowano nas, w których miejscach będą buchać płomienie. Po jakimś czasie ekipa zaczęła dokładać do efektów obraz, na którym mam ściętą głowę! Wycięli moją głowę i ten obraz krążył dookoła wewnątrz hali.

Co pamiętasz z koncertu w Seattle i kręcenia z tego wideo?

Popatrzmy. To był pierwszy raz, gdy zorganizowaliśmy coś więcej, niż kilka kamer. Te wszystkie świetlne reklamy koncertów na halach, które teraz są normą, normą i jeszcze raz normą, wtedy nie były czymś tak oczywistym. Gdybyś w tamtych czasach dołączył do zespołu pokroju Van Halen, to mógłbyś liczyć na jakiś telebim, ale poza tym nie wykorzystywano kamer. To wówczas ta technologia wkroczyła do świata Metalliki. Nigdy wcześniej nie korzystaliśmy z tego na potrzeby oficjalnych wydawnictw. To było coś wyróżniającego się.

Wiesz, zrobiliśmy wszystko, by się tym pochwalić. Ciężko pracowaliśmy, ćwiczyliśmy, żeby się tym na końcu popisać. A kiedy chcesz się popisać, potrzebna jest kamera. Chodziliśmy jak na szpilkach. Kiedy już masz świadomość, że szykuje się nagranie audio i wideo, nie chcesz zepsuć zbyt wiele. Chcesz się pokazać ekstra dobrze, nie chcesz za dużo wycinać. Z pewnością jest to wyższy level autoprezentacji.





Koncert z The Shoreline z września ’89 jest legendarny. To numer jeden oczywiście dlatego, bo towarzyszyli wam wtedy Faith No More. Był to jeden z tych koncertów, które szczególnie zapamiętałem, bo impreza pokoncertowa trwała na miejscu prawie do piątej rano! Jak wspominasz ten konkretny koncert?

To był pełen sukces. Zawsze, gdy wracaliśmy w rodzinne strony Metalliki, były to zwycięstwa. Można popatrzeć na takie koncerty na różne sposoby. Jeśli jechaliśmy do Danii, był to sukces Larsa. Zawsze są pewne miejsca, które gwarantują powodzenie. Zawsze się przewiduje, co będzie się działo w danym miejscu. A kiedy zaczynasz od sukcesu koncertem w Bay Area, to jest to największe uznanie.

Shoreline to był naprawdę poważny występ, ponieważ wracaliśmy do domu z koroną na głowie. Zwycięsko kończyliśmy Damaged Justice. Wszyscy mieszkańcy Bay Area odczuwali osobistą dumę z tego powodu, że zespół z ich terenu stał się nie tylko ambasadorem heavy metalu na całym świecie, ale także ambasadorem heavy metalu z Bay Area. Wszyscy byli częścią tych wydarzeń. To była braterska, rodzinna duma. Wyjątkowe wydarzenie pełne głębokich emocji. Mieszkańcy prężyli pierś. To było piękne.




Praca nad teledyskiem do One wydaje się być przełomowym momentem w karierze Metalliki. Co pamiętasz z tamtego czasu? Ciężko pracowaliście nad tym mini-filmem. To była dynamiczna robota. Jak to zapamiętałeś?

Oczywiście wkroczenie do tego świata było czymś nowym dla nas wszystkich. Mieszane uczucia w stylu: Nie robimy takich rzeczy, gramy na żywo dla ludzi. Nie zawracajmy sobie głowy czymś takim jak teledysk. Nie marnujmy na to energii. Damy radę zarobić po staremu. Czy chcemy być pokazywani obok tych wszystkich ckliwych rzeczy, które dzieją się w MTV? Ze względu na uczciwość i autentyczność tego, co robiliśmy, chcieliśmy pozostać na naszym poletku. Zawsze działaliśmy w taki sposób. To, co było tak ważne w naszym podejściu, polegało na tym, aby utrzymywać energię za pomocą dżinsów i koszulek, waląc łbem. I walenie łbem pojawiło się w One na kilka sekund. To była iskra. Błysk karku, burza włosów, uderzenie palca o struny basu, moja rytmiczna współpraca z Larsem. Wideo zostało nam pokazane pierwszy raz jako czarno-biały film z burzą szalejących włosów i trzaskaniem karku. To takie walenie głową zrodziło tyle problemów z szyją!

To było wspaniałe spotkanie. Mam jeszcze jedno pytanie. Czy jest jeszcze coś, czego nie poruszyliśmy, a co pamiętasz i chciałbyś o tym wspomnieć?

Hmmm ... Kilkakrotnie poruszyliśmy ten temat, ale z obecnej perspektywy, kiedy mamy teraz czas, by przeanalizować temat udręki i wyzwań, które stały przed Jamesem, Kirkiem i Larsem, to zobaczymy, że udało im się te przeciwności przekuć na swoją korzyść i stać się kimś, kim są nawet dzisiaj. Są na szczycie. To niesamowite. Znaleźli to miejsce, dotarli tam i stoją tam do dziś. Żaden skurwiel nie dokonał czegoś takiego. To, co przeżywali w momencie, kiedy dołączyłem do zespołu, trwało zdecydowanie dłużej, niż było potrzebne. A te uczucia trwały tyle czasu po to, by na takich fundamentach walczyć o nazwę zespołu, moc, dumę i o wszystkich fanów, o których Metallica dba i dzięki temu mają na rachunki od ponad trzydziestu lat, jasne? To niesamowite. Trzymali się tego postanowienia i walczyli. W międzyczasie widzieliśmy, jak niektóre demony przeszłości wychodziły i działy się wszystkie pieprzone rzeczy, ale te sprawy nie zdołały ich zniszczyć. Jeśli cokolwiek się działo, sprawiało jedynie, że Metallica stawała się silniejsza. Są najbardziej światowym zespołem metalowym wszech czasów.

Nie ma mowy, by ktokolwiek mógł mieć wystarczająco dużo czasu, żeby osiągnąć to, co osiągnęła Metallica. Zrobili to. Dokonali tego, kurwa. I nikt nigdy nie będzie w stanie wskoczyć tak wysoko. To Metallica jest wystarczająco silna, żeby przejść przeciwności i poradzić sobie z nimi. Dla wszystkich fanów byli przez te dziesięciolecia wystarczająco silni, aby dojść tam, gdzie są dziś. Te trudne tematy [w historii Metalliki] są często bagatelizowane i przyjmowane, jako coś normalnego.






Koniec



Po tej końcowej laudacji autorstwa Jasona, nie pozostaje nic innego, jak posłuchać utworu Broken, Beat & Scarred.







Marios
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak