W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Lars dla Pollstar: Funkcjonowanie w zespole w wieku 76 lat w ogóle nie jest czymś przesadnym
dodane 12.10.2019 01:00:03 przez: Marios
wyświetleń: 2202
Przed Wami druga część w temacie Metalliki, która pojawiła się na łamach magazynu Pollstar. W części pierwszej autor całości - Ryan Borba postawił znaną już tezę. Teraz czas na drugą część, w której znalazła się krótka rozmowa z perkusistą Metalliki.






Dwoma występami z orkiestrą symfoniczną Metallica zakończyła kolejny etap trasy WordWired. Panowie w swoim rodzinnym mieście otworzyli nowiutkie Chase Center na 18000 miejsc, które wybudowano w San Francisco. Ilekroć możemy zrobić coś dla naszego miasta, zawsze wykorzystujemy taką szansę – powiedział Lars Ulrich wysłannikowi Pollstar tuż przed występami z San Francisco Symphony. Fakt, że możemy być częścią otwarcia tej fantastycznej hali jest czymś super fajnym.

Dotychczasowa trasa zarobiła ponad 415 milionów dolarów i sprzedano na niej 4 100 000 biletów. Takie wyniki stawiają Metallicę na samym szczycie tras koncertowych. Sama kapela jest większa, niż kiedykolwiek wcześniej, a przecież koncertują na światowym poziomie od dziesięcioleci i mogą się pochwalić – jak podaje Pollstar Boxoffice - ponad 22-ma milionami sprzedanych biletów od roku 1982. Trasa WorldWired będzie kontynuowana w kwietniu przyszłego roku w Ameryce Południowej, gdzie u boku Metalliki pojawi się Greta Van Fleet.

Założyciel i perkusista Metalliki, Lars Ulrich, udzielił wywiadu magazynowi Pollstar, w którym wnikliwie przyglądał się umiejętnościom koncertowym swojego zespołu, długo rozmawiał o karierze Metalliki, harmonogramie tras i spuściźnie kapeli jako jednego z największych metalowych bandów wszech czasów.


rozmawia: Ryan Borba
tłumaczenie: Marios





Od pewnego czasu jesteście w trasie. Uderzacie do wielu różnych miast, w Stanach i poza USA, z różnymi występami. Czy taka różnorodność sprawia, że miejsca typu Fresno i Boise są jakoś trochę bardziej interesujące do grania?

Od jakiegoś czasu nie robiliśmy powrotów do Stanów na tych samych trasach. Ostatnio było to osiem, może dziewięć lat temu. No i właśnie skończyliśmy kiedy? W marcu? I jak powiedziałeś, pograliśmy w miejscach typu Fresno, Boise, Birmingham, Alabama, Little Rocks… Na tych świetnych, nieco schowanych rynkach klasy „B”. Nie byliśmy w takich miejscach od dłuższego czasu, więc fajnie było poczuć to, że ludzie tam nie tylko zainteresowani są koncertem, ale bardzo doceniają też to, że przyjechałeś do ich miasta.

Wspaniale jest móc łączyć się z tą częścią Ameryki. Tak jak mówiłem, nie robiliśmy tego przez jakiś czas, więc świetnie się bawiliśmy. I w tym przypadku nie chodziło o to, żeby wyprzedawać te hale. To była szansa pokazania się fanom, którzy nie mają częstej okazji, by nas widywać. Ale to działa też w drugą stronę: daje nam to możliwość pokazania się w niektórych miastach i środowiskach, w których zbyt często nie bywamy. Takie podejście daje fanom szansę na przeżycie czegoś, czego nie widują za często. Wiesz, jest Nowy Jork, Londyn, Los Angeles, gdzie rockandrollowe występy odbywają się kilka razy w tygodniu.

Dla Metalliki jest to ważna część tras koncertowych. Od czasu, gdy zaczęliśmy działać na takim modelu koncertowania, a zaczęło się to 10 lat temu, znaleźliśmy sposób, który dobrze działa na Metallicę pod względem tras, liczby koncertów i sposobu na ich granie. Graliśmy w dwutygodniowych odstępach, co daje nam szansę zaprogramować całość w dłuższej perspektywie czasowej. Nie ma już czegoś takiego, że zagramy 100 koncertów w ciągu 130 dni, żeby po wszystkim paść na ryj i nie móc sobie poradzić z fizycznym i psychicznym zmęczeniem.

Jeśli trasa koncertowa jest jedną z rzeczy, które musimy robić, to niekoniecznie patrzę na to, jak na niekończącą się wyprawę. Wiesz, to po prostu trasa koncertowa, która co rusz zmienia się w inną i ta inna w następną. W pewnym momencie obecna trasa przestanie być oparta o Hardwired… To Self-Destruct, i nadejdzie czas na coś nowego. Skończyliśmy ze starym modelem wydawania albumu, potem grania 150 koncertów i powrocie do domu. To już nigdy więcej nie będzie nasz styl. A ludzie pytają: Jak długo będziecie koncertować? Może do czasu, gdy skończę 70-75 lat? A później wszystko oparte będzie o to, by nie paść ofiarą fizycznych dolegliwości, które , odpukać, mogą te plany skrócić.


Naprawdę myślisz, że możecie wytrzymać tak długo?

Jestem całkiem przekonany o tym, że funkcjonowanie w zespole w wieku 76 lat w ogóle nie jest czymś przesadnym. Jeśli chodzi o chęć grania muzyki, łączenie się ze sobą, z fanami, by posłuchać, jak gra Metallica, uważam, że możemy to zdecydowanie robić. Chodzi mi oczywiście o to, że psychiczna równowaga (a raczej jej brak) może być argumentem przeciw temu, co robimy. Ale nie martwię się o tę stronę. Myślę, że inspiracji nam nie zabraknie. Zawsze czerpiemy niesamowitą radość z grania, dzieląc się tym z ludźmi. Zawsze będziemy mieć niesamowity szacunek do publiczności. Granie jest czymś, co utrzymuje nas przy życiu. Oczywiście fizyczna część grania jest sprawą wielce niewiadomą. Więc jeśli spojrzysz w przyszłość, w te fizyczne zawirowania, kto wie, jak to będzie wyglądać…

Nie chcę zabrzmieć lekceważąco wobec Charliego Wattsa, czy coś, ale, wiesz, granie Master of Puppets, Fight Fire With Fire albo Battery jest na nieco innym poziomie fizyczności. Powiem, że po prostu nie wiem, ile to jeszcze może trwać. Zobaczymy. Ale korzystamy ze środków ostrożności, czy raczej – to właściwsze słowo – z przestróg. Znaleźliśmy idealny dla siebie szablon: w tej chwili granie 50 koncertów rocznie jest czymś dobrym, ale moglibyśmy też grać 50 koncertów na rok i w kolejnym roku nie zagrać ani jednego. Ale 50 koncertów rocznie jest w naszym przypadku naprawdę dobre. Gramy je w dwutygodniowych odstępach. Ten sposób naprawdę dobrze działa. Wyjeżdżamy, pakujemy dupy na scenę, kilka tygodni się wyniszczamy, jesteśmy poobijani, wypalamy się i po wszystkim wracamy do domu na dwa, trzy tygodnie, ładujemy baterie i ruszamy z szablonem od początku. Taki model na nas działa.

Jest z nami kilku gości, którzy dbają o fizyczną stronę całości: rozciągają nas przed koncertem i składają do kupy po występie. No i mamy szefa kuchni, który rozpieszcza nas dobrym, zdrowym jedzeniem. Inwestujemy w takie sprawy po to, żeby fizyczne dolegliwości były jak najmniej uciążliwe. Uważam, że z fizycznego punktu widzenia zostało nam w baku paliwa na kilka lat, ale jak powiedziałem, martwię się o psychiczną stronę tego wszystkiego.

Nie chciałbym za bardzo zbaczać z naszej drogi. Być może z zewnątrz wygląda to na łatwiznę. Łatwo zapomnieć, że mierzymy się z techniczną, zwartą, wymagającą muzyką. Z pozycji widza łatwo jest powiedzieć: No cóż, kolejny koncert Metalliki. Zawsze tak to robią. Ale fizycznie jest to niesamowicie wymagająca sprawa i trzeba pamiętać o zdrowiu, gdy grasz 50 koncertów rocznie. Trzeba o tym pamiętać bez względu na wiek. Wypada mi tylko podziękować. Doceniam nasze położenie. Ale cóż. Z pewnością nie będzie już łatwiej. Tyle mogę ci powiedzieć.





Jestem pewien, że odświeżanie setlisty prawdopodobnie też was ekscytuje…

Racja. Zdecydowanie tak. Ta sprawa jest dla nas bardzo ważna – ciągle zmieniamy utwory do grania. W 2003, może 2004 roku zaczęliśmy agresywniej mieszać w utworach, które gramy. Minęło jakieś 15-16 lat i nie zagraliśmy dwa razy takiego samego zestawu. Zawsze dodajemy przeróżne utwory, zagłębiamy się w nasz katalog. Niezależnie od tego, czy gramy dwutygodniową turę, czy pojedynczy koncert, to każdego wieczoru gramy inny zestaw. Zawsze jesteśmy świadomi tego, by setlistę ułożyć pod miasto, w którym gramy, żeby trochę pomieszać, żeby fanom dostarczyć trochę nowych wrażeń od czasu naszego ostatniego występu w danym mieście.

Jest też niesamowita grupa ludzi, którzy podróżują za nami, gdziekolwiek byśmy nie grali. Dlatego upewniamy się, czy set jest inny każdego wieczoru, żeby ci fani mieli urozmaicenie. Ale znowu wpadamy na to, że jest sporo numerów, których nie graliśmy od dłuższego czasu i trzeba je przećwiczyć, żeby jakoś zabrzmiały. Nie możemy tak po prostu wyjść z jakimś utworem bez przygotowania. Mamy w każdej hali, na każdym stadionie zagospodarowany pokój do ćwiczeń, więc mamy szansę popróbować. Możemy skorzystać z jakichś 40-tu, 50-ciu utworów, które jesteśmy w stanie wrzucić do seta.

Nie wiem czy to dobry moment, ale mogę ci powiedzieć, że robimy to z jedno-, dwudniowym wyprzedzeniem. Jeśli chcemy jakiś utwór dodać do koncertu, musimy go przećwiczyć na próbie. Mamy do tego miejsce, które nazywamy tuning room. Ćwiczymy tam różne numery, często sięgamy po nieoczywiste utwory. Jeśli rozpoczynamy trasę koncertową - a europejską część zaczęliśmy w maju – to wiesz, że gramy numery z St. Anger. Nie graliśmy ich przez jakiś czas i musieliśmy je przećwiczyć na dzień lub dwa przed startem w Europie. Ale teraz możemy je wrzucać na każdy występ. Jak powiedziałem, jesteśmy w stanie zagrać 40 utworów w jednej chwili. To daje nam możliwość szykowania na każdy wieczór innego seta. Zdecydowanie nas to podtrzymuje w trasie.


Jak to jest grać ciężką muzykę i nadal być jednym z najlepszych koncertowych zespołów ostatnich lat? Coś takiego wydaje się czymś niewiarygodnym.

Po pierwsze uważam, że jest to dowód na globalny zasięg rocka i hard rocka. Oczywiście hard rock nie znajduje się przez cały czas w czołówce jeśli chodzi o trendy, ale działa to falowo, zdarza się jakiś czynnik, który staje się atrakcyjny dla mediów. Wiesz, to po prostu konsekwentna tendencja. Jest jeszcze oczywiście coś w stylu rytuału przejścia dla młodych. Mogą sięgnąć po ciężką muzykę, gdy zaczynają podejmować samodzielne decyzje w czasie dorastania. Chodzi mi o to, że hard rock zawsze był znaczącą częścią życia ludzi na całym świecie. Rozwój infrastruktury też pomaga w tym, byśmy mogli się jako zespół dostać do określonego miejsca.

20 albo 30 lat temu nie było nawet tematu wyjazdu do Dżakarty. Nie dało się zagrać w Manili, Bogocie, czy gdziekolwiek w Kolumbii albo Gwatemali. Albo Estonii. Właśnie wróciliśmy z Moskwy, gdzie graliśmy na Stadionie Olimpijskim. Wcześniej po prostu nie było to możliwe, bo nie było potrzebnej infrastruktury. Środowisko, czy natura nie zajmuje się tego typu rzeczami. To znaczy, że jeśli wybierasz się w niektóre miejsca, to często nie wiesz, czego się spodziewać. Nie wiesz, czy możesz polegać na tamtejszej logistyce. Bezpieczeństwo zespołu, bezpieczeństwo ekipy technicznej, ale też bezpieczeństwo publiczności było zmartwieniem w takich przypadkach. A teraz wypraw w takie części świata jest zdecydowanie więcej, ponieważ świat staje się coraz mniejszy i jest więcej miejsc zorientowanych na rozrywkę.

Lubimy odkrywać, lubimy podróżować i chcemy dać możliwość ludziom na całym świecie doświadczenia tego, co robimy i tego rodzaju muzyki. Oczywiście dzięki temu cieszymy się z możliwości podróżowania. Pamiętajmy, że przy takiej skali jest oczywiście znacznie więcej miejsc do grania koncertów. Gramy w jednej części świata i za chwilę pojawia się 9000 osób z innego zakątka globu, które narzekają: Dlaczego gracie tylko w jednym miejscu na świecie? Dotrzemy i tam. Pozwólcie nam skończyć trasę tutaj, a za pół roku przyjedziemy i pogramy na twoim terenie, a później przeniesiemy się do Ameryki Południowej, zahaczymy o Azję i ruszymy w innym kierunku.

Środowisko turystyczne bardzo się poprawiło. Oczywiście pomaga w tym też sama organizacja koncertów, gdzie możemy lawirować między halami a stadionami i po wszystkim wyskoczyć na festiwale. Dość wygodnie przemieszczamy się między tymi trzema możliwościami. No i dla publiczności jest to wygodne. Mogą nas zobaczyć w halach, ale też stadionowych festiwalach. Wskaźnik zmęczenia i dla nas i dla fanów jest więc czynnikiem minimalnym. I to jest naprawdę fajne. To zachęca do kontynuowania działalności. Ostatnim etapem naszej dotychczasowej trasy były odwiedziny takich miejscówek jak Estonia i Rosja. To jest coś po prostu niewiarygodnego, że w takim miejscu jak Estonia zagraliśmy dla 60 000 fanów. Energia z tego spotkania biła naprawdę duża i ludzie to docenili. I dopóki tak się będzie działo, dopóty będziemy to robić.





Ale chodzi przede wszystkim o to, że fani nie chcieliby przychodzić na twoje koncerty, gdyby nie twoja muzyka i koncerty. Jak myślisz, co sprawiło, że jesteście tak popularni, że możecie zagrać w dowolnej części świata?

Nie czuję się zbyt komfortowo, gdy muszę analitycznie podchodzić do tego tematu. Chodzi mi o to, że zwykle walę jakimiś komunałami w stylu, że to przez nasz dobry wygląd. Ale tak naprawdę wszystko zaczyna się od dobrej kompozycji, a cała reszta schodzi na plan dalszy. Wydaje mi się, że pisząc utwory, mamy szczęście, że ludzie łączą się z naszą twórczością, energią, tekstem, historią… Zbyt szczegółowe analityczne podejście do tego tematu sprawia, że – z wiekiem – czuję się coraz bardziej nieswojo. Myślę, że częścią magii naszej muzyki, która tak wspaniale działa, jest fakt, że ludzie tworzą własne podejście do utworu, jakby tworzyli kawałek na nowo. Tworzą własną wersję utworu. Patrzą na tytuł i już wiedzą, co to za utwór, jak on na nich oddziałuje, z czym się kojarzy… I potem, wiesz, ów kawałek nie może być gównem dla gościa z Estonii. Wiesz o co mi chodzi? Kiedy muzyka naprawdę działa, wszystkim daje szansę na połączenie się w coś większego. Coś większego, niż pojedynczy fani.

Uważam, że wszyscy ludzie jako gatunek, chcą wspólnie przeżywać. A muzyka łączy ludzi. Gdy nasza czwórka łączy się ze sobą na scenie, to fani doświadczają naszego entuzjazmu, że ze sobą gramy, w jakiś sposób to uczucie przekracza tę barykadę na linii scena - publiczność - zespół i gdy barykada zanika, nasza muzyka łączy ze sobą ludzi na widowni ze sceną i wtedy dzieje się ta magiczna rzecz. Nie wiem, czy jest potrzeba wyjaśniać to bardziej szczegółowo. Jeśli złapiesz dziesięciu fanów Metalliki, postawisz ich pod ścianą i zadasz to samo pytanie, to otrzymasz dziesięć zupełnie różnych odpowiedzi. Fani łączą się z przeróżnymi emocjami, które drzemią w naszej muzyce, w tekstach utworów, w historii Metalliki. A to tylko dowód na ponadczasowość tego niezwykłego medium zwanego muzyką.

Dlaczego my? Nie wiem. Oczywiście jako zespół stawiamy sobie dość wysokie wymagania i żeby całość działała, musi mieć w sobie zestaw ściśle określonych cech. I kiedy włączamy się do działania to mamy to szczęście, że wszystko chodzi na tip-top i gdy wkraczamy do akcji podnieca to również bardzo dużo osób. Starałem się być w tej części tak bardzo analityczny, jak tylko mogę. I szczerze mówiąc, gdybyśmy wiedzieli, dlaczego inni się z nami łączą… Ja się teraz po prostu świetnie bawię i nie mogę tego ocenić.





Od dłuższego czasu działacie z managementem. Czy masz coś do powiedzenia w temacie Q Prime i waszego menadżera Cliffa Burnsteina?

Cóż. Znam Cliffa od 1984 roku, więc 35 lat. Używamy sformułowania Rodzina Metalliki i wiesz, naprawdę polegamy na głębokich relacjach, które zbudowane są na zaufaniu. Wiemy, że jest to w interesie nas wszystkich, żeby się o siebie troszczyć. Naprawdę jesteśmy rodziną. Tak, relacja z Cliffem i jego firmą 35 lat później jest silniejsza niż kiedykolwiek. Wiesz, oni zawsze byli doradcami, menadżerami i członkami zespołu. Nigdy nie występowali w roli opiekunów trzymających nas za ręce. Nauczyliśmy się więc w bardzo młodym wieku, aby być niezależnymi, odpowiedzialnymi i szanować. Q Prime nigdy nie przychodzili z fałszywymi zamiarami, z kurtuazyjnymi pytaniami o nas samych, albo po to, żeby poklepać nas po plecach i mówić jacy to zajebiści nie jesteśmy.

Cliff Burnstein od zawsze miał filozofię taką, by kierować się prawdą i żeby nasz związek polegał na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Nazwał bym tę filozofię „długim graniem”. Chodzi o wybranie długiej drogi działania. Nigdy nie chodziło o krótkoterminowy zysk. To było bardziej jak: Jesteśmy tu z długoterminowymi planami i najważniejszą sprawą w tym wszystkim jest uczciwość oraz to, że wszyscy możemy patrzeć sobie w oczy, że możemy patrzeć w oczy fanom. Że jesteśmy w tym autentyczni i że fani wiedzą, że chodzi o coś prawdziwego. Taki zawsze był główny motor naszej działalności. Patrząc na osobowość Cliffa, na jego wizję działania, to w dużej mierze on przyczynia się do tego, że wciąż jeszcze gramy. Po prostu nigdy nie chodziło o klepanie się po plecach, nieszczere komplementy i tego rodzaju bzdury. Zawsze utrzymywaliśmy taki kierunek, dzięki któremu mogę tutaj teraz siedzieć i rozmawiać.


Ale czy dolegliwości narastają? Czy trudno jest się zestarzeć z wdziękiem jako zespół metalowy? Czy jest coś muzycznego, z czym musiałeś się zmagać?

Za każdym razem, gdy stawałem się odrobinę starszy, powtarzałem, że Metallica to ja, James, Kirk i Robert. Wiesz, my jesteśmy Metallicą, że Metallica należy do nas. A dziś uważam, że Metallica należy do wszystkich. Wszyscy jesteśmy Metallicą. Metallica przypomina bardziej coś na kształt stanu umysłu. Nikt nie posiada Metalliki. Metallica to miejsce do którego uciekamy, w którym możemy poczuć się lepiej. Za pomocą Metalliki jesteśmy w stanie połączyć się z innymi ludźmi i pieprzonym wszechświatem. Wiesz o co mi chodzi? To jest po prostu inna istota rzeczy.

Żeby więc odpowiedzieć na to pytanie, może w nie aż tak abstrakcyjny sposób, to uważam i się do tej myśli zmuszam, że nasze najlepsze lata są jeszcze przed nami. Możemy nawet zacząć to robić w pełnym wymiarze godzin, na pełen etat. Pytają mnie: który album Metalliki jest twoim ulubionym? Odpowiem wam który: ten następny, którego jeszcze nie nagraliśmy. Zawsze chodzi o możliwości na przyszłość, o to co będzie. To jest dla mnie sens tego wszystkiego. Myślę, że takie podejście jest w dużej mierze przyczyną tego, że Metallica wciąż łączy się z tyloma ludźmi na całym świecie.








Marios
Overkill.pl








Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak