W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Hetfield i Flynn dla Rock Hard, cz. 2
dodane 09.07.2009 14:33:17 przez: Overkill.pl
wyświetleń: 2470
W niemieckim magazynie Rock Hard zamieszczony został wspólny wywiad Jamesa i Robba Flynna z Machine Head - poniżej tłumaczenie części drugiej - ostatniej (pierwszą znajdziecie tutaj) przysłane przez jaszczur1987.









Co najbardziej podoba Ci się w "The Blackening"?

James Hetfield: Każdy utwór znajdujący się na tej płycie jest porządny, pod względem dźwiękowym ten album jest bardzo dobry, to wydawnictwo jest po prostu zadowalające. Brzmienie gitar wali cię prosto w pysk, a na dodatek jest tam wystarczająca ilość melodyjności, która przyciąga uwagę słuchacza, no i te riffy! Rzeczą, która mnie totalnie rozpieprza, o którą jestem zazdrosny raz na jakiś czas, są solówki... harmonie, które grają ci kolesie brzmią jakby były z pierwszych miejsc list przebojów. Podoba mi się również u nich sposób, w jaki śpiewają, mają w zespole paru facetów potrafiących śpiewać. Usilnie starałem się przekonać do śpiewania swoich kolegów z zespołu, ale zawsze kończy się to na tym, że mówię im "wiecie co chłopaki? Może lepiej będzie jeśli skoncentrujecie się tylko na graniu na swoich instrumentach". Wiadomo, że nie musimy być od razu jak Alice In Chains albo The Beatles, którzy wplatali w piosenki 4 głosy, ale potrzeba mi tylko odrobinę pomocy... no dalej!

Robb, co najbardziej podoba Ci się w "Death Magnetic"?

Robb Flynn: Podoba mi się duch tej płyty, słuchając tej płyty wydaje się, że chłopaki pozwolili, by muzyka po prostu się z nich sama wylewała. Uważam, że podobnie funkcjonowało to u nich w przeszłości. Mam wrażenie, że tworząc te kawałki mówili sobie: "Weźmy ten riff i to kurwa ogarnijmy, a tę partię przełóżmy w inne miejsce...tak, to brzmi odpowiednio!". Odkryłem też, że w ich utworach zachodzą pewne zmiany czasowe, chodzi mi np. o rozbudowywanie utworu, tak by miał cztery i pół minuty albo pięć i pół minuty. Istnieje, więc wiele różnych detali, które sprawiają, że struktury ich kawałków są ciekawe. Oczywiście wspaniale jest też usłyszeć thrashowe dźwięki w ich wykonaniu... ale z drugiej strony, zawsze byłem też fanem tej części ich nagrań, które są bardziej melodyjne. Myślę, że "Death Magnetic" jest zabójczą płytą, jest ona niezwykle prawdziwa i szczera. Nie sądzę, żeby Metallika starała się odtworzyć przeszłość, myślę, że oni chyba bardziej starają się by przeszłość przez nich przepłynęła.





Chciałbym dowiedzieć się co czuliście, gdy po raz pierwszy odwiedziliście Europę podczas tej trasy? Co pomyśleliście, kiedy zobaczyliście ,że dla wielu ludzi Metallika ma znaczenie? Czy to było coś niespodziewanego, a może wręcz przeciwnie?

James Hetfield: We wczesnych latach naszej kariery graliśmy trasy w Anglii z kapelami takimi jak Raven, czy Venom. Podczas tych występów złapaliśmy z publiką odpowiedni kontakt. Dowiedzieliśmy się trochę o ich sposobie postrzegania życia... no i oczywiście dowiedziałem się sporo o europejskich zapachach od Larsa! Nauczyłem się też od niego sporo o jego sposobie odbierania muzyki, o jego podejściu do życia. Nauczyłem się bardzo wiele od Larsa! Wiele nauczyłem się o realiach tam panujących, mam na myśli nietypowy sposób uszeregowania budynków albo np. chaotyczny sposób rozplanowania ulic (śmiech). Ze szlaków, po których kiedyś jeździły konie, powstają tam drogi! Pochodzę z zachodu, mamy tam dokładne siatki geograficzne, dzięki którym dobrze wiemy gdzie się znajdujemy. Pamiętam ,że po nagraniu albumu "Ride the Lightning" ruszyliśmy w trasę z zespołem Tank i było to jak spełnienie marzeń. Moja ówczesna dziewczyna i ja byliśmy ogromnymi fanami tej kapeli, więc całą noc spędzałem miotając łbem pod sceną. Bardzo dobrze pamiętam jak męczyliśmy się wtedy podróżując przez Europę. Musieliśmy trzymać swoje rzeczy w małych, ciasnych szafach. Wiesz, chodzi mi o ten typ pokoju, w którym po otwarciu drzwi twoim oczom ukazuje się łóżko tak małe, że wydaje ci się, że możesz położyć na nim tylko swój bagaż. Wiąże się z tym wiele zabawnych historii. Przypominam sobie sytuacje, w której wyglądając przez okno zobaczyłem, że czyjaś torba jest wywieszona na zewnątrz i pomyślałem sobie "hmm to wygląda jak bagaż Kirka" i to faktycznie był jego bagaż! Powłaziły mu do torby raki i wywiesił ją za okno, żeby się ich pozbyć! Są to bardzo miłe wspomnienia. Dużo frajdy sprawiało nam występowanie na heavy metalowych festiwalach, gdzie mogliśmy sobaczyć różne zespoły, mogliśmy się spotkać z Ostrogoth i Tokio Blade. Napotykając na swojej drodze grupy z wczesnych lat 80siątych myślisz sobie "to takie zajebiste! Chciałbym, żeby wszyscy moi przyjaciele mogli to przyjechać i być częścią takiego festiwalu".

Robb, jak odbierasz swój pierwszy pobyt w Europie?

Robb Flynn: Po raz pierwszy w Europie byłem w 1994 roku na trasie ze Slayerem. Zupełnie nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać. Pierwszy występ mieliśmy w Dublinie. Pamiętam, że otworzyliśmy koncert kawałkiem "Davidian" i publika zaczęła wrzeszczeć "Let Freedom Ring...", krzyczeli tak głośno, że muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie przeżyłem niczego podobnego! Zostaliśmy przyjęci lepiej niż Slayer więc pomyśleliśmy sobie "Europa jest fantastyczna!". Dobrze się przy tym bawiliśmy, chociaż nigdy nie dostaliśmy transportu z prawdziwego zdarzenia. Zawsze podróżowaliśmy w pojazdach w połowie przypominających bus w połowie wana, na dodatek nie było w nich ogrzewania, więc gdy graliśmy w krajach bloku wschodniego było nam niesamowicie zimno! Budzisz się by się wylać i okazuje się, że kibel jest tuż nad kołami, w najniższej części autobusu. Kiedy już szczasz to przypominasz sobie, że twój mocz jest ciepły i uderzając o zimny kibel sprawia ,że stoisz tam w chmurze powstałem z twoich własnych szczochów! Za to tłum na koncercie zawsze jest szalony i otwarty na nowe zespoły. Właśnie w Europie po raz pierwszy zostaliśmy osaczeni przez tłum. Budzisz się rano i widzisz, że na zewnątrz, koło twojego autobusu stoi jakaś setka ludzi czekających na autografy. Oczywiście wszystkim, czego rano sobie życzę jest kawa, ale rzucam wszystko i zajmuje się fanami. Tak jak już powiedziałem, po raz pierwszy w Europie byliśmy ze Slayerem, a ponieważ jesteśmy maniakami Slayera to co noc oglądaliśmy ich występ. To było niesamowite, bo było to jakieś 85 koncertów.








Czy powiedziałbyś, że Thrash Metal, był waszym sposobem na buntowanie się przeciwko społeczeństwu? Czy może nie ująłbyś tego w ten sposób?

James Hetfield: Tak, to był rodzaj takiego buntu, chociaż nie był on celowy. Tak po prostu czuliśmy. Kiedy Robb opowiadał o mieszaniu się gatunków muzycznych, przypomniało mi się, że na koncertach Motörheada pojawiało się mnóstwo punków. Nie było tam skinheadów, bo ich interesował bardziej ich rodzaj muzyki, ale naprawdę można było spotkać wielu punków na występach Motörheada. Mnie to nie przeszkadzało. Pamiętam, że będąc w szkole i mając na sobie koszulkę Scorpionsów, a na nosie jakieś punkrockowe okulary, goście usposobieni rockowo mówili: "Zdejmuj te okularki!", a punkowcy wrzeszczeli "Ściągaj tą koszulkę!". W końcu i tak wszystko się ze sobą wymieszało, racja? Thrash był ucieczką od mojego życia, które było zupełnie do dupy... tak właśnie było. Ojciec zostawił nas, gdy miałem 13 lat, matka umarła gdy miałem 16 lat, więc przez ostatnie parę lat szkoły mieszkałem z bratem. Często musiałem zmieniać licea, nienawidziłem szkół średnich! Tam byli samo footballiści, a jeśli nie byłeś jednym z nich to mogłeś tylko pomarzyć o pójściu na randkę albo o zdobyciu jakiejś laski! Dzięki temu zupełnie wsiąkłem w muzykę i gitarę. Wyrażałem siebie przez muzykę. Muzyka mówiła moim językiem, była moim głosem. Czułem się zagubiony, można powiedzieć, że czułem się zapomniany. Mieszkając u Rona McGovneya zacząłem kręcić się z Larsem. Pracowałem w fabryce produkującej naklejki i utrzymywałem się z pieniędzy, które pozostawiła po sobie matka. Moje życie było do dupy! Jednak z chwilą, kiedy zaczęliśmy grać, życie stawało się wspaniałe. Zwyczajnie jammowaliśmy i od tego wszystko się zaczęło. Potem poczuliśmy, że urośliśmy w siłę, wiedzieliśmy, że mamy misję do wykonania. Mając odrobinę pewności siebie mogliśmy ruszyć w krucjatę przeciwko rzeczom, które nam się nie podobały. Gdy zaczęliśmy grać koncerty to zauważono nas właśnie dlatego, że nie podobał nam się istniejący stan rzeczy. Nie lubiliśmy tego gówna, które było puszczane w radiu, zupełnie nie leżało nam to co kapele prezentowały na scenach i przerodziło się to w rebelię.



Czy tak samo było z Tobą Robb?

Robb Flynn: Tak, interesowaliśmy się punk rockiem i metalem. Gdy już zaczęliśmy chodzić na koncerty to okazało się, że istnieją ludzie, którzy mnie rozumieją. Byli tacy jak ja. Chcieli się uchlać, zapodać jakiś speed albo kwas. Po prostu chcieli, by rządziła nimi furia! To była niezmierna ulga, mam tutaj na myśli bycie pod sceną i wymachiwanie łbem przez 1,5 godziny. To była ogromna ulga. Pamiętam, że oglądając Jamesa widziałem jaki jest wkurwiony! My też tacy byliśmy! Myślałem sobie "tak kurwa! Ten koleś wie o co mi chodzi!". Potem zaczęliśmy grać na instrumentach, staraliśmy się naśladować muzykę, która słyszeliśmy. Powodem tego było zwłaszcza to, że ta muzyka pochodziła z naszych okolic. Przepełniała nas z tego powodu duma. Szliśmy na jakiś występ i okazywało się, że jest tam James Hetfield! Znaliśmy tego kolesia tylko z nagrań, to było dla nas coś nowego. To było tak jakby nagle w klubie pojawiło się Black Sabbath. James tam był, był tam i... poszedł do kibla...
James Hetfield: A Ty poszedłeś za mną!
Robb Flynn: Z naszej perspektywy wyglądało to odrobinę inaczej. Chodzi mi o to, że gdy ukazał się debiutancki album Vio-Lence, noszący tutuł "Eternal Nightmare" był rok 1988, więc Metallica wypaliła wtedy z "...And Justice For All". W porównaniu z nimi wyglądaliśmy więc jak smarkate dzieciaki, bo oni praktycznie byli już dorośli! Jednak, mimo to łączyło nas z nimi bardzo wiele. Przede wszystkim oni stąpali twardo po ziemi, byli trochę jak punkrockowy zespół, lecz znacznie różnili się od czołowych grup tamtych czasów. Przez to właśnie cieszyli się wyjątkowymi względami u mnie i wśród moich przyjaciół... może i nigdy nie przebywaliśmy z Metalliką, ale pewne było, że można do nich podejść i zwyczajnie poprosić o autograf.



Charakterystyczne dla zespołów thrashmetalowych jest ich podejście, polegające głównie na byciu kowalami własnego losu. Czy nadal staracie się żyć takimi ideałami, a może z chwilą, gdy osiąga się sukces, staje się to za trudne?

James Hetfield: Jesteśmy bardzo zaangażowani w to co robimy. "Bądź kowalem własnego losu" jest mottem Metalliki. Chodzi o władanie własnym losem, o samodzielne wyznaczanie sobie dróg, którymi się będzie podążać. Robiliśmy tak od pierwszego dnia istnienia Metalliki. Nie każda ze ścieżek, którą sobie wytyczyliśmy była idealna, ale mamy świadomość tego, że każdy popełnia błędy. Istnieje w nas podejście, dzięki któremu nie boimy się porażek, wręcz śmiejemy się z nich. Pozwalamy by ludzie wytknęli nam błędy, dajemy się powalić na ziemię. Zachęcamy ich do tego! Przynajmniej jest z tym związana jakaś pasja, ponieważ to wszystko z nas emanuje. Nigdy nie pozostawialiśmy rzeczy samym sobie, nie pozwalaliśmy im żyć własnym życiem licząc na to, że problemy same się rozwiążą. Nie czerpię satysfakcji z bycia artystą, ale czerpię ją właśnie z chwil, w których mówię sobie "zrobię to po swojemu!". Myślę, że takie podejście do życia pochodzi z punkrockowego świata. Jeśli jesteś fanem jakiejś kapeli, to mogę ci powiedzieć, że wiem jak to jest. Odpowiem ci "Cześć!", rozumiesz? Choć może nie będę skłonny do przerwania posiłku będąc ze swoją rodziną, tylko po to by potrzymać twoje dziecko, żebyś mógł zrobić sobie fotkę... Ale przyznaję się do ciebie i potrafię ci podziękować. To właśnie dlatego, że wiem co to znaczy być fanem, wiem jak to jest pragnąć spotkać Lemmiego, który oderwie się od swojego szalonego życia tylko po to, żeby dać ci autograf!
Robb Flynn: To zabrzmiało jak historia oparta na faktach.
James Hetfield: Bo tak jest! Pomyślałem sobie, że słowa "gwiazda rocka" nagle zaczęły brzmieć okropnie w moich uszach. To dlatego, że są one nieodłącznie związane z wieloma innymi rzeczami, takimi jak np. programy telewizyjne, w których mówi się o ludziach panujących nad wszystkimi... "wiesz on jest gwiazdą rocka i trzęsie wszystkimi". Takie rzeczy zawsze przywołują na myśl złe skojarzenia. Kiedy byliśmy w trasie z Ozzym i zobaczyliśmy go w przepięknym szlafroczku, to zdałem sobie sprawę, że to nie jest Ozzy, którego chciałem poznać, wiesz co mam na myśli? Taki sposób bycia wiązał się z glam metalem z L.A. którego nie cierpieliśmy. Tacy ludzie zachowywali się bardziej wyniośle niż powinni, zachowywali się tak jakby byli lepsi od swoich fanów. Działo się tak, ponieważ byli ponad wszystkim, bujali w obłokach. My (Metallica) nigdy nie obnosiliśmy się w ten sposób.






Podobnie było z wami, tak?

Robb Flynn: Tak. Jak już mówiłem podejście, które prezentowała Metallica miało na nas spory wpływ. Podziwialiśmy to, szanowaliśmy i staramy się by podobne podejście kierowało nami. Przez to, że byliśmy w pobliżu i widzieliśmy to wszystko, miało to na nas wpływ. Staramy się również podtrzymywać tego dobrego ducha podczas trwania naszej kariery.



Tłumaczenie: jaszczur1987

ToMek 'Cause We're Metallica
AeroMet





Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak