W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Kill'em All 25 lat później - cz. 2
dodane 22.06.2009 16:37:16 przez: Overkill.pl
wyświetleń: 1744
Najprawdopodobniej pobiliśmy właśnie rekord najdłużej przeciąganej kontynuacji artykułu. 19 czerwca 2008 opublikowaliśmy pierwszą część dokumentu z Mission Metallica dotyczącego powstawania debiutanckiej płyty Metalliki. W atmosferze nadchodzącego Death Magnetic kolejne części czekały i czekały, aż ostatecznie zapomnieliśmy o nich. Dziś, ponad rok później, prezentujemy część drugą, niemniej ciekawą. (Pierwsza część dostępna TUTAJ)






Lars: To był początek maja, gdy wyruszyliśmy do Rochester. Studio było w porządku, a praca była inna niż kiedykolwiek później. Mam na myśli to, że już na Ride the Lightning napisaliśmy kilka utworów w studio. Na Master of Puppets część utworów powstała w studio. Tymczasem w maju 1983 roku mieliśmy gotowe wszystkie utwory, wszystkie czekały na zarejestrowanie ich. To nie była kreatywna sesja nagraniowa, tu chodziło o egzekucję, o oddanie tego materiału w odpowiedniej formie.

Gdy już tam byliście, czuliście się gotowi do nagrania, czy odczuwaliście, że potrzeba wam więcej czasu?

Lars: Był to rzeczywiście spory przeskok i wyzwanie. Siedząc w San Francisco uważaliśmy, że wszystko jest git. Gdy dotarliśmy na miejsce, po paru dniach wiedzieliśmy co nas czeka. To był pierwszy raz, gdy musieliśmy dzielić ze sobą tak małą przestrzeń i być ze sobą. Niestety nie układało nam się z Davem, więc usiedliśmy u Johna Z. na kanapie i po chwili ściemniania, daliśmy mu delikatnie do zrozumienia, że Dave wylatuje. Cześć John, fajna rodzinka, mili ludzie, ale wiesz.. Dave Kaput (śmiech). Johny Z. rozdziawił gębę , był w szoku. Całe szczęście kilka tygodni później wszystko ułożyło się dobrze z Kirkiem, nauczył się wszystkiego naprawdę szybko. Zamieszkaliśmy na osiedlu Jamaica w Queens (dzielnica Nowego Jorku), w starym magazynie meblowym. Johny Z. nie był bardzo w temacie obcykany - nie chcę mu nic ujmować, absolutnie nie. To był element, który nam się podobał, że nie było jakiegoś wielkiego planu, dodawało to spontaniczności.



James: Weszliśmy do studio. To co pamiętam z tego miejsca, to fakt, że było wielopoziomowe. Nie do końca teraz sobie to przypominam, ale nie widziałem Larsa podczas grania kawałków. Pokój perkusisty był w innym miejscu. To było trochę frustrujące. Goście od udźwiękowienia trochę nas niepokoili. Baliśmy się, że nie wyciągną tego brzmienia, którego oczekujemy. Mieliśmy tam takiego gościa o imieniu Bob. Koleś miał za zadanie nas wozić samochodem na żarcie, picie i tak dalej. Słuchaliśmy pierwszych demo-nagrań płyty. Nie podobały nam się, baliśmy się, że wyjdzie to słabo.
Na nagranie wokali miałem chyba ze dwa dni. Byłem chyba najbardziej skacowany w życiu. Jarałem drugi raz w życiu trawkę, obudziłem się z twarzą na drewnianym oparciu krzesła. Dzwoni Johny Z. i mówi, że mam nagrać wokale w dwa dni. Pierdol się, nie ma mowy o żadnym nagrywaniu (śmiech). Zrzygam się na mikrofon.

Jak się czułeś, gdy produkt był ukończony?

Lars: Byłem podjarany. Cieszyłem się, że album brzmi dobrze. Zakończyło się to happy endem. Oczywiście nie ma co porównywać go do Ride the Lightning. Bo to był dopiero krok do przodu. Śmieszne było to jak z Jamesem wczuwaliśmy się w produkcję. "Produkcja, produkcja, jak to ma brzmieć.... produkcja i jeszcze raz produkcja". Teraz po prostu wchodzimy i napierdalamy, a wtedy słyszałem Def Leppar i podniecałem się brzmieniem stopy. Oczywiście album był ogromnym krokiem w porównaniu do demówek. No i to wspomnienie z pierwszej trasy z Raven. Trzymałem własną płytę, własnego winyla. To był wielki moment.

James: Słucham sobie tych wokali i zastanawiam się... kto to jest? Kim ona jest (śmiech). Strasznie wysokie krzyki. Może moje jaja się jeszcze wtedy nie rozwinęły w całości? Nie wiem. Bardzo chciałem być wokalistą. Jak oglądałem na żywo Stevena Tylera i Joe Perrego z Aerosmith występujących razem, chciałem być obydwojgiem naraz. W Los Angeles wszyscy szukali wokalistów, więc odstawiałem gitarę i skupiałem się na śpiewie. Motałem się z tym sporo, tęskniłem za gitarą, potem chciałem szukać wokalisty. Koniec końców postanowiłem spróbować jednego i drugiego, do momentu aż pojawi się jakiś wokalista. Nie brałem lekcji, dla mnie bogiem był Lemmy. Bardziej liczyło się podejście niż technika. Robiłem to swoje "yeah" , to było moje vibrato (śmiech). Potem na trasie głos się rozwinął, im więcej śpiewasz tym bardziej łapiesz swój styl.








Ugluk


Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak