Informacja o tegorocznej październikowej telewizyjnej premierze filmu dokumentalnego pt.
Metal Massacre: The Story of the Legendary Album okazała się być tym kamyczkiem, który definitywnie spowodował u mnie lawinę chęci, by spróbować ostatecznie zmierzyć się z tematem wykluwania się najsłynniejszej składanki w heavy metalu. Czas na odkurzenie serii
Zakamarki historii. Zapraszam.
Zwycięski los na loterii i dwa telefony
Jeśli zbierzesz zespół, dam ci miejsce na pierwszym albumie „Metal Massacre”, składance, na której chcę umieścić nowe zespoły z Los Angeles – rzucił do Larsa Brian Slagel. I tak to się zaczęło. Od tego momentu Ulrich oficjalnie poświęcił się realizacji misji. W czasach, kiedy całe muzyczne uniwersum koncentrowało się na próbach podpisania umowy z wytwórnią, mały Duńczyk de facto wygrał los na loterii:
Widziałem to w ten sposób, że Brian Slagel właśnie zaproponował mi umowę wydawniczą. Bez żadnych „jeżeli” i „ale”. Czekajcie, czegoś mi jednak brakowało… Zespołu! – zapewniał perkusista –
Właśnie zbieram skład. Zachowaj dla mnie miejsce. Slagel zaśmiał się, ale obiecał, że zarezerwuje miejsce dla wyimaginowanego zespołu Larsa, nawet przez moment nie podejrzewając, że ten mówi zupełnie serio. Brian:
Pamiętam, jak raz siedzieliśmy u niego w domu, słuchając płyt, a w rogu stał złożony zestaw perkusyjny. Powtarzał: „Założę zespół”, a ja odpowiadałem: „Jasne, Lars, a ja założę drugi”. Obie te rzeczy były równie nieprawdopodobne. Tego samego wieczoru Lars zadzwonił do Norwalk pod adres 13004 Curtis and King Road; słuchawkę podniósł James Hetfield. Lars zapytał go, czy chce znaleźć się na płycie.
Jasne, jasne – odpowiedział Hetfield. Kiedy wokalista odłożył słuchawkę, Ulrich natychmiast wykręcił inny numer. Ta druga rozmowa była jeszcze krótsza niż poprzednia.
Mam zespół – poinformował Slagela - już wtedy kumpla do biesiady i obskakiwania wszystkich sklepów muzycznych w okolicy. Pamiętacie tę słynną ekipę na sklepy muzyczne? Lars, Brian i John Kornarens… Raz na kilka tygodni cała trójka ładowała się do samochodu i robili klasyczną rundkę po tych skarbcach wypełnionych muzyką. Szukali płyt, które oczywiście chcieli kupić. Fakt, że było ich trzech powodował, iż sprawa się nieco komplikowała Wiedzieli, że - jeśli będą mieli szczęście – sklep dysponuje jednym, no góra dwoma egzemplarzami każdej z płyt, ale na pewno nie będzie miał ich trzech. Zawsze więc dochodziło do pewnego rodzaju walki. Parkowali auto i każdy z nich niemal przeskakiwał przez pozostałych, aby wysiąść jako pierwszy i dosłownie pobiec do sklepu. Lars był w tej dyscyplinie sportu całkiem niezły. Zazwyczaj zdążył przejrzeć już z pięć półek, zanim Slagel i Kornarens w ogóle dotarli do sklepowych drzwi.
Smarkacz w koszulce Saxon
Cofnijmy się o pół roku. Jesteśmy w The Country Club w dzielnicy Los Angeles o nazwie Reseda. Jest grudzień 1980 roku, zasmarkany szesnastolatek z Danii – nowy lokator przedmieść Południowej Kalifornii – łazi sobie samotnie, czekając, aż na scenę wejdzie zespół Michaela Schenkera. Nagle podchodzi do niego kilku nadzwyczaj ciekawskich gości, pytając o to, czy słyszał kiedyś o zespole z Anglii o nazwie
Saxon. „Tak, słyszałem o Saxon” – odpowiedział Lars zgodnie z prawdą, odrobinę zaskoczony pytaniem, jako, że miał na sobie właśnie koszulkę z logo Saxon w całej okazałości. Tak właśnie zasiane zostało ziarno znajomości, która - po czterdziestu latach wzrostu – tak naprawdę niewiele się zmieniła. Brian Slagel i Lars Ulrich - para typowych odrobinę lekceważonych dzieciaków-fanów, przepełnionych pasją do muzyki, którzy na swój sposób rzucili się w objęcia hard rocka i heavy metalu tylko po to, by poczuć się częścią czegoś większego, przynależeć do jakiejś grupy – wzajemnie się odnalazła. Pomysł nagrania składanki
Metal Massacre zrodził się w głowie Slagela. Jesienią 1981 roku, gdy Lars wrócił już z pouczającej i zmieniającej życie wycieczki do Wielkiej Brytanii, w trakcie której Ulrich towarzyszył różnym zespołom (od
Diamond Head i noclegów w domu
Briana Tatlera po
Motorhead i ich próby do nagrywania krążka
Iron Fist), był gotów pogadać z Jamesem Hetfieldem o założeniu zespołu.
Debiut w katalogu Metal Blade to była klasycznie opracowana kronika sceny muzycznej, pokazująca, co działo się najlepszego w ciężkiej muzyce granej w klubach na Sunset Strip o w Południowej Kalifornii. Dodatkowo na tymże krążku znalazło się miejsce dla zasmarkanego gostka z Danii, który był akurat w trakcie namawiania Jamesa Hetfielda, wkrótce najlepszego przyjaciela, do połączenia sił, wykorzystując przy okazji argument, że umowę wydawniczą ma już niemal w kieszeni.
Metal Massacre stało się dla Briana sposobem na wyrażanie siebie i cieszenie się swoją szczerą pasją.
Nie wiem, czy ktokolwiek spodziewał się zainteresowania, jakie wkrótce zaczęła wzbudzać ta kompilacja, co oznacza, że byliśmy wówczas wszyscy bardzo naiwni i zajęci „przeżywaniem życia”. Nikt nawet wówczas nie pomyślał o sukcesie! To się po prostu, kurwa, stało i, jasna cholera, stało się z przytupem! – pisał pałker we wstępie do książki
Dla dobra metalu. Historia Metal Blade Records.
okładka pierwszego i trzeciego tłoczenia
Metal Massacre I
Dziennikarski duet Slagel / Kornarens
W 1981 roku Slagel wydawał już fanzin (
The New Heavy Metal Revue), pracował na pełen etat w sklepie Oz Records (był tam zatrudniony do czerwca 1982 roku, czyli do momentu wypuszczenia
Metal Massacre) i starał się dostać na studia. Jak większość dwudziestolatków nie miał jakichś skonkretyzowanych planów odnośnie tego, co chciałby robić po zakończeniu nauki. Przypuszczał, biorąc pod uwagę to, czym się zajmował, że związanie kariery zawodowej z byciem dziennikarzem to jest ten właściwy plan. Dodatkowo drogę tę podsycały znajomości, które Brian, chcąc nie chcąc, zawierał w środowisku muzycznym. Fakt, że za pośrednictwem Johna Kornarensa poznał się z
Sylvie Simmons z brytyjskiego magazynu
Souds (którą to gazetę namiętnie wówczas prenumerował, zamawiając ją z Wielkiej Brytanii, Lars), wydawał się pomocny w realizacji dziennikarskich planów. Równie logiczne wydawało się opowiedzenie Sylvie o tym, co działo się na lokalnej scenie metalowej. Była na tyle zaintrygowana, że zaproponowała, by wspólnie przygotować artykuł dla
Sounds. Brian postanowił w centralnym jego punkcie umieścić
Motley Crue, głównie dlatego, że to oni byli największym z zespołów działających wówczas w mieście.
Artykuł narobił sporo zamieszania, gdy ukazał się w Wielkiej Brytanii. Ludzie z
Sounds byli na tyle zadowoleni z odzewu, że zaproponowali Brianowi i Johnowi stałą rubrykę. Chodziło w zasadzie o podsumowanie wszystkiego, co działo się na metalowej scenie Los Angeles. Nagle, będąc amerykańskim fanatycznym zwolennikiem europejskiej sceny metalowej, Brian stał się głosem wiedzy, publikującym dla szanowanego brytyjskiego periodyku, na temat wszystkiego, co działo się na południowo-kalifornijskim podwórku. John Kornarens wspominał:
Sylvie wysyłała nas w teren, abyśmy wyśledzili niektóre z pojawiających się w LA zespołów rockowych. Mieliśmy zdobyć o nich jakieś informacje, zgromadzić zdjęcia i ich kasety. Pozwalała wyrażać nam własne opinie, a potem po prostu spisała to i opublikowała w „Sounds” i „Kerrang!”. Zbliżały się wakacje 1981 roku. Brian miał już na głowie fanzin, pracę w sklepie, a w szkole kursy biznesowe. Uznał, że to jeszcze za mało i szukał dodatkowego zajęcia. Nagle został też organizatorem koncertów:
Pamiętam, jak jakoś latem ’81 otrzymałem międzynarodowy telefon od Larsa Ulricha. „-Nie uwierzysz mi, ale przesiaduję sobie właśnie z zespołem Diamond Head”. -Niemożliwe, na pewno robisz sobie jaja. „-Nie, naprawdę z nimi siedzę”. Przesiadywałem wtedy z Johnem Kornarensem i obu nam odwaliło! Nie mogliśmy uwierzyć, że utknęliśmy w LA, a Lars spełniał latem marzenie europejskiego życia, spotykając się Diamond Head, Motorhead i tymi wszystkimi genialnymi zespołami. To było dla Larsa całkowicie typowe. Już jako nastolatek posiadał niezwykłą zdolność sprawiania, że rzeczy zaczynały się dziać. Kiedy wrócił, nie mógł się doczekać, by nam o wszystkim opowiedzieć. Zaprosił nas do swojego domu w Newport Beach. W czasie, kiedy siedzieliśmy sobie w jego pokoju, zauważyłem, że w rogu stoi perkusja. Nie była nawet porządnie rozłożona; walały się tam po prostu fragmenty instrumentu. „-Stary, po co ci ta perkusja?” – zapytałem. A on, jak gdyby nigdy nic odpowiedział: „-Mam zamiar założyć zespół”. Myślałem wtedy sobie: „No jasne Lars… No jasne.
Nawet w tamtym czasie próby szerzenia informacji o scenie metalowej (która zdawała się nikogo nie obchodzić) wiązały się z uczuciem frustracji. Jeśli w
The New Heavy Metal Revue pojawiała się wzmianka o jakimś zespole, to i tak informacja o nim docierała raptem do około tysiąca osób, bo taki był nakład zinu. Trzeba jasno napisać, że zasięg artykułów nie powalał. To wtedy Slagel wpadł na pewien pomysł, który pośrednio wiązał się ze sceną NWOBHM, na której to brytyjskiej scenie już w 1980 roku powstawały kompilacje typu
Metal for Muthas. Dlaczego nie spróbować złożyć takiej składanki na własną rękę, tutaj na miejscu, w LA? John Kornarens:
Po wydaniu sześciu numerów fanzinu Brian wpadł do mnie i powiedział: „Hej, dlaczego nie zrobimy albumu w formie Metal for Muthas? Tak zaczęła się historia "Metal Massacre".
Od pisania do tłoczenia
Slagel nie miał pojęcia, jak powinien wyglądać następny krok w temacie takiej kompilacji. Nie było żadnych podręczników uczących, jak wydawać albumy. Przezornie więc zdecydował, aby najpierw - co było całkowicie logicznym posunięciem - skontaktować się z ludźmi importującymi płyty, które nadal kupował dla sklepu Oz Records. Nie było wtedy zbyt wielu niezależnych dystrybutorów. Można było wskazać na
Greenworld z LA – z którymi Brian skontaktował się, pchając tym samym do przodu karierę Motley Crue. Był też
Important z Nowego Jorku, którzy w późniejszym czasie przekształcili się w
Red Distribution. Obu firmom Brian zadał pytanie za sto punktów: Jeżeli wydam kompilację z wszystkimi wschodzącymi gwiazdami sceny LA, to czy będziecie zainteresowani jego dystrybucją?
–Pewnie – odpowiedzieli. Pozostało tylko pogadać z odpowiednimi kapelami. Problemów nastręczał fakt, że Slagel tak naprawdę nie miał wówczas żadnych pieniędzy – czego nie należało ignorować, biorąc pod uwagę, że to na barkach wydającego miało spoczywać opłacenie tłoczenia około 2500 sztuk. Nikt inny nie zamierzał za to płacić. Oczywiście to nie tak, że Slagel w ogóle nie miał odłożonej gotówki. Nie było jej jednak na tyle dużo, by którykolwiek z zespołów mógł potraktować go poważnie. Jedyne, co pozostawało w takiej sytuacji, to po prostu iść do kapeli i im powiedzieć:
Jeżeli coś nagracie, to pamiętajcie, że myślę o złożeniu albumu kompilacyjnego, na którym znajdzie się dla was miejsce.
Na szczęście większość formacji miała już zarejestrowane jakieś nagrania i całkowicie zaangażowali się w realizację pomysłu Slagela. Ci, którzy jeszcze nic nie nagrali, z chęcią zajęli się zbieraniem pieniędzy, które umożliwią im wejście do studia. Wydanie takiej kompilacji wydało się wtedy wszystkim logicznym posunięciem. Slagel potrzebował zespołów na płytę, a zespoły na takiej płycie chciały się znaleźć, ponieważ w tamtych czasach nagranie kawałka na album było naprawdę czymś znaczącym. Nikt hobbystycznie nie wydawał płyt, nie istniały żadne niezależne wytwórnie oprócz tych, które ciągle skupiały się na kapelach punkowych. Po kilku spotkaniach i rozmowach, w trakcie których Slagel bajerował o składance zespół
Bitch – z
Betsy Weiss za mikrofonem – zgodzili się oni na wzięcie udziału w przedsięwzięciu.
Cirith Ungol, zespół z Ventura, który na scenie działał od początku lat 70., również powiedział O.K.. W pierwotnych zamierzeniach na płytę miał trafić także
Motley Crue, ale zrezygnowali w ostatniej chwili, po tym jak podpisali umowę wydawniczą dzięki artykułowi, który wespół z Kornarensem Slagel napisał dla
Sounds. Na składankę miał trafić też
Ratt; tak samo jak
Malice. Siostra Johna Kornarensa, Diane (basistka), oraz jego brat, Anthony (gitarzysta), udzielali się w zespole
Avatar i oni również trafili na album. Zainteresowania ze strony kapel nie brakowało. Szybko okazało się, że bardzo dobre podwaliny pod naganie porządnej składanki już są.
Tył pierwszego tłoczenia
Metal Massacre I
Metallica na ostatnią chwilę
Pod sam koniec procesu gromadzenia zespołów, Lars, który kilka miesięcy wcześniej wrócił z Europy, zadzwonił do Briana. Historia ta, a opisywano ją już wielokrotnie, wyglądała mniej więcej tak – Lars Ulrich i James Hetfield spotkali się już wcześniej i trochę razem pograli, ale nie mogli na początku znaleźć nikogo, kto chciałby z nimi założyć zespół. Okazało się wówczas, że nikt inny nie dysponował równą im znajomością zespołów Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu, ani nie słuchał tego, co oni. Nie mogli więc koncertować – w zasadzie to utknęli i nie mogli nic zrobić. Popadli wówczas w marazm, więc kiedy pojawiła się możliwość zaistnienia na albumie, nie zamierzali jej przepuścić. Prawdę mówiąc, byli ostatnim zespołem dokooptowanym na kompilację
Metal Massace I. John Kornarens:
Mniej więcej w tym czasie Lars zapytał mnie, czy nie chciałbym dołączyć do Metalliki. Powiedział: „Będziemy ćwiczyć pięć razy w tygodniu w Downey”. Znałem już Jamesa i uważałem, że o ile dobrze dogadywał się z Larsem pod względem muzycznym, to jednak na poziomie osobistym więcej łączyło go ze mną, ponieważ obaj wierzyliśmy w typowo południowokalifornijski etos szybkich samochodów i Teda Nugenta! Tyle że dołączenie do Metalliki oznaczałoby konieczność rzucenia pracy. Moja mama zapewne wyrzuciłaby mnie z domu. Dodatkowo brakowało mi tylko półtora miesiąca do ukończenia studiów. Powiedziano mi, że jeżeli nie ukończę nauki, zostanę z domu wywalony już nieodwołalnie. No a wtedy dzwoni Lars i mówi, żebym dołączył do Metalliki jako rytmiczny, bo James ma problemy z równoczesnym śpiewaniem i grą na gitarze. Propozycję rozważałem przez trzydzieści sekund. Zarabiałem trzynaście dolarów na godzinę w supermarkecie, co było wówczas całkiem przyzwoitą stawką. Miałem skończyć studia, więc powiedziałem: „Dzięki Lars, ale chyba odpuszczę”. Powiedział, że nie ma sprawy, a ja absolutnie nie wierzyłem, że kiedykolwiek coś osiągną jako zespół. Miesiąc wcześniej razem z Brianem poszedłem do Larsa, który pokazał nam swój zestaw perkusyjny. Trzymał go w szafie w swojej sypialni. Powiedział nam, że zakłada zespół, a ja pomyślałem: „Ten gość oszalał, mieszka w szeregowcu w Newport Beach, ludzie go wywalą z tą jego perkusją przez ten hałas!”. Jego zestaw był niedorzecznie wprost ogrmniasty. Zamknąłem wtedy te drzwi od szafy, wyszedłem z pokoju i rzuciłem: „Jasne Lars, nie krępuj się, załóż zespół…”.
Duet Slagel/Kornarens z najróżniejszych źródeł zgromadzili na tyle dużo gotówki, by doprowadzić do końca plan stworzenia składanki. Przyszedł w końcu czas na tłoczenie albumu. Brian miał już wszystkie kasety od każdego wybranego zespołu… Poza taśmą od Larsa. Ale cierpliwie na nią czekał. Zniecierpliwienie brało jednak górę, więc Brian zaczął wydzwaniać do Ulricha i po prostu poganiać go z dostarczeniem materiału. Dedline w studiu był jednak czymś nieubłaganym. Mimo ponagleń, starania Briana na niewiele się zdały. Taśmy wciąż nie było.
Hit the Lights nagrano na czterościeżkowym magnetofonie: ścieżka pierwsza: gitara; ścieżka druga: bas; ścieżka trzecia: perkusja; ścieżka czwarta: śpiew. Brakowało ostatniego elementu, który wzbogaciłby kompozycję: solówek. James Hetfield oczywiście wówczas grał na gitarze nie najgorzej, jednak specjalizował się głównie w graniu rytmicznym i solówkami się wówczas nie zajmował. Do działania przystąpił Ulrich, który zadzwonił do
Lloyda Granta, czarnoskórego gitarzysty, z pytaniem o dogranie solówek. Grant zgodził się, jednakowoż nie był w stanie przybyć na miejsce nagrań. Tandem Hetfield/Ulrich ruszył więc odwiedzić gitarzystę. Lloyd Grant dograł te solówki w sposób, który dziś wywołuje jedynie uśmiech na twarzach fanów. Otóż Grant nagrał solówki na ścieżce wokalu Hetfielda. Inaczej nie byłoby to możliwe, ponieważ wszystkie cztery ścieżki zostały wcześniej zajęte przez instrumenty.
Oczywiście to nie tak, że Lars działał gnieciony presją czasu i przejmował się jakoś wielce ponagleniami swojego kumpla. Wbrew pozorom wszystko było zaplanowane z wyprzedzeniem, a marzenia Ulricha o własnej kapeli z prawdziwego zdarzenia przestawały być marzeniami, a stawały się planami na weekend.
Hit the Lights jest gotowy. Co robi wówczas Lars? Pisze list do swojego idola Briana Tatlera, gitarzysty brytyjskiego zespołu Diamond Head, w towarzystwie którego spędził kilka tygodni w czasie samotnej podróży do Wielkiej Brytanii (wakacje 1981), by zobaczyć na koncertach Diamond Head a także Motorhead. 18 stycznia 2012 roku Brian Tatler wrzucił do Internetu fragment legendarnego listu, który otrzymał od Larsa. List datowany na grudzień 1981 r.
---
Drogi Brianie,
Hej, co słychać??? Co porabiasz??? Co dzieje się z zespołem?? Niestety nadal nie mogę otworzyć „Sounds” i przeczytać magicznych słów „DH podpisali pięcioletnią umowę wydawniczą na cały świat”, ale trzymam rękę na pulsie. W każdym razie, co nowego w Twoich stronach? Ktokolwiek interesuje się tym samym starym dobrym graniem? Zanim zapomnę, chcę Ci bardzo podziękować za to, że pozwoliłeś mi zostać u siebie i zajmowałeś się mną. Doceniam / doceniłem to. Byłbym pewnie jakoś zagubiony bez Was, chłopaki. Rzeczy, które się wydarzyły, sprawiają, że daję sobie teraz radę (w końcu). Dziwak z Los Angeles robi kompilacyjny album dziesięciu młodych heavy metalowych kapel z L. A. i nasz zespół też tam jest z utworem o nazwie „Hit the Lights”. Dobry znak. Chce go dystrybuować również na cały świat. Wkrótce powinien się pojawić artykuł w „Sounds” o scenie heavy metalowej w Los Angeles, gdzie będzie też kilka słów o nas. Tak, wiem, że nie jest to coś, czym należy się w ogóle chełpić, ale przynajmniej jest to początek. (Mój tata opowiedział mi o kimś, kto nazywa się Andy Warhol, powiedział on kiedyś, że każdy może mieć swoje pięć minut sławy, problemem jest przetrwać......).
No, w każdym razie nasz zespół nazywa się Metallica. Wyślę Ci kopię, kiedy wyjdzie. Gitarzysta jest naprawdę szybki. Myślę, że go polubisz. Czekamy teraz na kilka koncertów w marcu, razem z innymi zespołami ze składanki. To jest naprawdę wszystko, co robiłem, ponieważ jestem w „domu” i od października zajmuję się zespołem. Mamy próby sześć wieczorów w tygodniu, więc jesteśmy coraz bardziej wytrzymali i (staramy się) napisać kilka całkiem dobrych piosenek, staramy się trzymać z dala od norm i być nieco inni, więc przynajmniej nie będziemy zbyt przewidywalni i takie tam. Zobaczymy, co się wydarzy.
We wrześniu 2011 roku, Brian Tatler, pisząc przedmowę do książki
Metallica. Wczesne lata i rozkwit metalu, tak wspominał o powyższym liście:
Około stycznia 1982 roku Lars wysłał do mnie list, w którym pisał, jak przekonał „jednego gościa w Los Angeles” (był nim Brian Slagel z Metal Blade), by ten umieścił piosenkę Hit the Lights jego zespołu Metallica w składance, w której znalazły się utwory dziesięciu nowych, młodych grup metalowych z Los Angeles. Miałem wtedy mnóstwo roboty z Diamond Head, toteż ta doniosła informacja wpadła mi jednym uchem, a drugim wypadła. Niemniej jednak życzyłem mu powodzenia. Cztery miesiące później Brian postanowił podzielić się dużym fragmentem listu z internetowym światem.
Hit the Lights (1’st press)
(Hetfield / Ulrich)
To utwór swego czasu przygotowywany przez wcześniejszy zespół Jamesa, na którego przesłuchanie (w maju 1981 roku) dotarł Lars –
Leather Charm. Z racji tego, że czasu na nagrania na obiecaną składankę za dużo panowie nie mieli, postanowili podrasować znany utwór. Pomimo upływu ponad czterdziestu lat od premiery debiutanckiego tytułu wytwórni
Metal Blade, fani Metalliki nadal mierzą się z tym, że wciąż w sumie trudno zdefiniować, w jakim składzie Metallica przygotowała tę pierwszą – na maksa surową wersję
Hit the Lights. Z tyłu na okładce pierwszej wytłoczonej wersji płyty widzimy
Mettallicę w pięcioosobowym składzie. Najwięcej zamieszania wprowadza kwestia solówek. Należy zauważyć, że to James, a nie Ron McGovney grał w tym nagraniu na basie, co dodatkowo przyczynia się do niepewności względem składu, w jakim Metallica nagrała ten utwór. Do grania solówek Hetfield nie miał jeszcze wówczas wymaganego doświadczenia, zważywszy na fakt, że później, kiedy Metallica zaczęła grać pierwsze koncerty, jedynym gitarzystą w kapeli był Dave Mustaine, a James zajmował się wyłącznie śpiewaniem. W swojej legendarnej książce, Joel McIver przytacza słowa Jamesa, który opowiadał, jak nagrywał z Larsem
Hit the Lights przy pomocy dość prymitywnego sprzętu:
Pożyczyliśmy czterościeżkowy magnetofon Tascam. Grałem na gitarze rytmicznej, na basie i zaśpiewałem, a Lars grał na perkusji. Stanowiliśmy niezły duet. Jak twierdził McIver, na etapie rejestrowania
Hit the Lights, która to właśnie wersja miała wylądować na
Metal Massacre, Dave Mustaine był już członkiem Metalliki, jednak bardzo świeżym, a Lars i James nadal oczekiwali, że Dave pokaże, kim tak naprawdę jest.
Dave Mustaine stał się trzecim zawodnikiem w Metallice na przełomie 1981 i 1982 roku, a Lars postanowił mimo wszystko poszukać kogoś jeszcze do solówkowej roboty. Jedyny gość w tym zespole, który dysponował jakimkolwiek doświadczeniem scenicznym, który na przesłuchanie do Metalliki zabrał tak profesjonalny sprzęt, że żadnego przesłuchania nie było - bo mieć w zespole gitarzystę z takimi gitarami i wzmacniaczami to był zaszczyt – mimo tego założyciel kapeli i pomysłodawca nagrania utworu na składankę chce szukać dodatkowego gitarzysty. Jak pierwszą rozmowę z Larsem wspomina Dave?
Zadzwoniłem pod numer podany w ogłoszeniu. „Cześć, chciałem rozmawiać z Larsem”. – „To ja”. Koleś miał dziwny akcent, którego nie rozpoznałem. Jego głos brzmiał bardzo młodo. – „Dzwonię z ogłoszenia. Szukasz gitarzysty? - „Taa”. – „No... Więc... Znam Motorhead i Iron Maiden” – powiedziałem wprost. „I kocham Budgie”. Chwila przerwy w rozmowie. – „Kurwa, człowieku! Znasz Budgie?”.
Mustaine o przesłuchaniach do Metalliki:
Jeśli grałem wcześniej w jakimś zespole, to była to moja kapela. Nie było przygrywania u kogoś innego. Cholera, byłem liderem, a nie robotnikiem. Granie drugich skrzypiec nigdy mi nie pasowało i w gruncie rzeczy też przez to byłem w nienajlepszym humorze. Już zgadzając się na ten wyjazd do Norwalk i poddanie się czyjejś ocenie, w pewien sposób postąpiłem wbrew sobie, poszedłem na swoisty kompromis. Lars przedstawił mnie ekipie, po czym wróciłem do samochodu rozładować sprzęt. Gdy się ustawiałem, wszyscy poszli do innego pokoju, co wydało mi się trochę dziwne. Nie było widać szczególnej ekscytacji w związku ze wspólnym graniem. No i na pierwszy rzut oka, byłem chyba jedynym kandydatem. Wpiąłem wzmacniacz i pomału zacząłem się rozgrzewać. Potem coraz szybciej. Grałem coraz głośnie i szybciej licząc, że ktoś z nich w końcu usłyszy i wejdzie, żeby razem pojammować. Albo przynajmniej usiądą, posłuchają, zadadzą kilka pytań. Nic takiego nie miało miejsca. Zostawili mnie i miałem sobie sam grać. W końcu po jakichś trzydziestu minutach odłożyłem gitarę i otworzyłem drzwi. Wszyscy siedzieli w salonie, pili, palili i oglądali telewizję. Jednym okiem zauważyłem, że Lars i James piją likier miętowy, co było trochę komiczne. Nie znałem nikogo, kto piłby coś takiego. To był typowy drink dla starych bab. – „Hej, gramy? Co robimy?” – zapytałem. Lars jakby się uśmiechnął i machnął ręką. „Nie. Nie trzeba. Masz tę robotę”.
Choć pierwotnie solówki do
Hit the Lights nagrał właśnie Dave, Lars uważał, że możliwe, iż Lloyd Grant mógłby zrobić to lepiej i postanowił nagrać popisy swojego czarnego znajomego. Tak wspomina ten czas Ron McGovney:
W zasadzie Lloyd przyszedł tylko dwa razy, po czym ostatecznie zatrudnili Mustaine’a – nie wycofali ogłoszenia z The Recycler, planowali skorzystać z usług Lloyda tymczasowo. O ile pamiętam, Dave zagrał obie solówki w Hit the Lights, ale zostali przy tym, co nagrał Lloyd, bo bardziej im się podobało. Lars swego czasu opowiadał, że solówki na pierwszej wersji
Hit the Lights zostały podzielone po równo na Dave’a i Lloyda – Mustaine gra rzekomo tę z pierwszej części utworu, natomiast drugie solo to absolutna improwizacja Lloyda Granta, do którego przyjechali z magnetofonem Hetfield z Ulrichem, kazali mu odpalić wzmacniacze i po prostu zagrać na szybko brakujące solo w drugiej części piosenki. Jak było naprawdę? Miejmy nadzieję, że film
Metal Massacre: The Story of the Legendary Album odpowie jednoznacznie fanom to to pytanie.
Szef wytwórni Metal Blade siedzi już w
Bijou Studio i kończy składanie materiału. Wszyscy w studio już wiedzieli, że Metalliki na płycie nie będzie, bo Lars nie dostarczył nagrania. Jak pisał Mick Wall:
Nagle około 15.00 drzwi otworzyły się z impetem i stanął w nich ten mały, szalony koleś ze śmiesznym akcentem – z kasetą w ręce. Hetfield dopowiadał:
Weszliśmy do studia i daliśmy Brianowi kasetę akurat w momencie, w którym Betsy z zespołu Bitch nagrywała swoje wokale na kawałek, który też miał znaleźć się na płycie. (
Bitch pojawili się na kompilacji z utworem
Live For The Whip). Brian wspominał:
Swój utwór nagrali na czymś w rodzaju małego magnetofonu mającego ze cztery ścieżki. To nie było nic, co chciałbyś umieścić na płycie. Aby zamieścić nagranie na gotowym krążku, najpierw trzeba było przenieść je na magnetofon szpulowy, za który studio kasowało 50 dolarów. Lars nie maił 50 dolców, ja nie miałem 50 dolców, ale John Kornarens miał i nam je pożyczył, żebyśmy mogli ukończyć nagrywanie. John Kornarens:
Lars nagle zaczął panikować, szalał i biegał za mną, „Hej, stary, nie masz może 50 dolców?” Wiesz, wtedy 50 dolców to była kupa forsy. Wyciągnąłem portfel i znalazłem w nim 52 dolary, co w 1982 roku było dla mnie majątkiem, jednak dałem kasę Larsowi. On w podziękowaniu powiedział: Będziesz znany jako John „50 baksów” Kornarens, na każdym przyszłym albumie Metalliki!
Błędy w pisowni na pierwszym tłoczeniu
Pierwsze tłoczenie składanki
Metal Massacre, której autorem był Brian Slagel pojawiło się w sprzedaży 25 czerwca 1982 roku. Aby być precyzyjnym, należy wspomnieć o tym, że na czerwcowym wydaniu składaka zaprezentowano dziewięć kapel i dziesięć utworów. Zespół
Malice został wyróżniony aż dwoma nagraniami. Patrzymy na tylną okładkę wydania winylowego, znajdujemy Metallicę i co widzimy? Błąd na błędzie:
Mettallica zamiast Metallica, Imię gitarzysty przekręcone z Lloyd na
Llyod i wreszcie błąd w pisowni nazwiska basisty:
McGouney zamiast McGovney. Ron McGovney został oczywiście czwartym członkiem Metalliki, ale w pierwszej wersji
Hit the Lights nie zagrał nawet sekundy. A co z
Hit the Lights? Pierwszy utwór nagrany kiedykolwiek przez Metallicę zamyka płytę i brzmi najciężej, ale też najbardziej amatorsko. Cztery minuty i trzydzieści sekund, w których przeważa wszechobecna koślawość. Już na początku Ulrich nie trafia z werblem w dobrym momencie. Później maszyna rusza z miejsca, ale zaraz słychać śpiew Hetfielda. Hetfielda, który ma jakieś problemy z gardłem. Chociaż z drugiej strony trzeba zaznaczyć, że właśnie w taki, wysoki sposób, James próbował śpiewać także na koncertach Metlliki, których zespół zagrał siedem do czerwcowej premiery składanki
Metal Massacre w 1982 roku. Na oficjalnej stronie zespołu z nagraniami z koncertów, jest sekcja „vault”, w której znajdują się koncerty z lat 1982 - 2004. I weźmy nagranie z października ’82 roku. Jak brzmi śpiewający Hetfield, doskonale słychać: głos jeszcze niewyrobiony, bardzo chaotyczny.
Brian Slagel przy wydawaniu
Metal Massacre i tak musiał korzystać z pomocy setek ludzi, by złożyć to wszystko w całość. Nie było więc fizycznie możliwe, by mógł dopilnować każdego detalu. Jedyny cel – składanka ma zostać nagrana. Dziewczyna, która zajmowała się przepisywaniem materiałów – to przez nią przechodziły wszystkie materiały, z których składany był fanzin Slagela – pracowała za darmo, a w tamtych dniach trzeba było przysiąść i żmudnie przygotować każdy blok tekstu pod kątem druku. Dodatkowo Lars przekazywał wszystko na ostatnią minutę – od nagrania, przez nazwę zespołu, tytuł utworu i całą resztę związaną ze składem kapeli. Ponieważ słowo „metallica” nie istniało w języku angielskim w tamtym czasie kiedy Brian przekazał dziewczynie wszystko do przepisania, ta z jakichś powodów uznała, że słowo „metallica” powinno być zapisane w inny sposób. Opóźnienie z wydaniem składanki i tak już było ogromne, a Slagel nie dysponował żadnym punktem odniesienia względem akceptacji bądź odrzucenia przepisanych materiałów. Do druku poszła więc wersja, jaką szef Metal Blade dostał na biurko. Slagel:
Po tym, jak album trafił już do tłoczenia, spojrzałem na tył płyty i serce mi zamarło. Nazwa zapisana została jako Mettallica. Nic nie mogłem już wówczas zrobić. Był to jeden z błędów nowicjusza, których jeszcze parę mi się później trafiło.
komplet nagrań pierwszego tłoczenia:
STEELER - Cold Day In Hell
BITCH - Live For The Whip
MALICE - Captive Of Light
RATT - Tell The World
AVATAR - Octave
CIRITH UNGOL - Death Of The Sun
DEMON FLIGHT - Dead Of The Night
PANDEMONIUM - Fighting Backwards
MALICE - Kick You Down
METTALLICA - Hit The Lights
Wyprzedana na pniu
Składanka się tłoczyła, a perspektywa Briana w tym biznesie nadal nie była sytuacją klarowną. Wciąż kierowała nim chęć niesienia pomocy lokalnym zespołom. Nawet nie marzył o własnej wytwórni; swoją przyszłość nadal wiązał raczej z dziennikarstwem, tym bardziej, że zaczął pisywać dla
Kerrang! i sądził, że właśnie tak będzie wyglądać jego przyszłość. Nie mógł jednak ignorować faktu, że
Metal Massacre I sprzedała się w ilości 2500 egzemplarzy w mgnieniu oka. W tamtych czasach był to spory sukces. Niezależne wytwórnie wydawały wówczas albumy w ilości pięciuset, czy tysiąca sztuk, także nakład
Metal Massacre robił wrażenie. Dotarcie do tego poziomu było dla tak młodego gościa jak Brian czymś niezwykłym. Mick Wall nakreślił na stronach biografii o Metallice ówczesne ekonomiczne uwarunkowania tego biznesu: 2500 kopii kosztowało Slagela nieco ponad dolara za sztukę, więc w sumie koszty przedsięwzięcia zamknęły się kwotą 3-4 tysiące dolarów. W tamtych czasach, gdy zwykle albumy sprzedawano po 8 dolarów/sztuka,
Metal Massacre dostępna była w cenie 5,5 dolara. Slagel:
Produkcja tego materiału kosztowała jakieś półtora dolca od sztuki, do tego dochodził koszt wysyłki w wysokości ok. 50 centów, więc zarabialiśmy 3, może 3 i pół dolara na sztuce, ale trzeba było jeszcze trochę zapłacić zespołom. Tak naprawdę nie było to jakieś przynoszące kokosy przedsięwzięcie, ale wcale o to nie dbałem.
Jest czerwiec 1982 roku; Brian tradycyjnie siedzi w sklepie Oz Records i patrzy na olbrzymią paletę płyt przygotowanych dla dystrybutora. Był to jakiś tydzień po tym, jak w rękach wydawcy wylądowała partia winyli. I nawet wówczas trudno było Slagelowi uwierzyć, że się udało... Brian Slagel dał radę! Wydał płytę! Większą część nakładu wzięli na siebie
Important,
Greenworld i jeszcze jeden dystrybutor o nazwie
Jem. Niewielka część została wysłana do Europy. Dokładny podział nie jest znany, ale Brian zatrzymał dla siebie jakieś sto egzemplarzy, by mieć coś do bezpośredniej sprzedaży w sklepie i na promocję. W pewnych kwestiach narodziny tej składanki zostały zaplanowane i zorganizowane, w innych jednak, to co robił Brian, wynikało raczej z intuicji niż jakiegoś szeroko zakrojonego planu. Klika tygodni po wydaniu kompilacji Slagel zaczął otrzymywać telefony od dystrybutorów, w których prosili o więcej egzemplarzy, bo zdążyli już sprzedać cały nakład:
Odpowiadałem, że nie mogę dostarczyć ich więcej, bo nie mam na to pieniędzy. Że dopóki mi nie zapłacą, za to, co już sprzedali, to nie załatwię więcej egzemplarzy.
Na własnej skórze Slagel więc odczuł działanie niekorzystnego prawa, z którym muszą zmagać się wszyscy raczkujący w biznesie. W tamtych czasach cała sprzedaż fakturowana była z 90-dniowym terminem płatności. Oznaczało to, że Brian musiał czekać, aż dystrybutorzy dostaną pieniądze, zanim on te pieniądze dostanie. Pojawił się więc znaczący problem, bo ludzie domagali się egzemplarzy płyty, a wydawca nie mógł tych egzemplarzy dostarczyć. Utknął w martwym punkcie… Pokazał, jakim był wówczas biznesowym naiwniakiem (co wiązało się zresztą z wieloma aspektami opublikowania tej pierwszej płyty). Zaczął w końcu unikać kontaktu z dystrybutorami. Zajęło to troszkę czasu, ale ostatecznie
Jem, który był odrobinę większy od dwóch pozostałych dystrybutorów, skontaktował się ze Slagelem i zaproponowali, że kupią od niego licencję na tę płytę i zajmą się jej produkcją na własną rękę. Oczywiście dostrzegli oni potencjał składanki, a Brian nie miał świadomości, że udzielając takiej licencji, może być stratny przez sam fakt utraty kontroli nad nakładem albumu:
Jako, że nie miałem żadnych innych możliwości działania, powiedziałem O.K. Wydawało mi się, że nie ma innego sposobu na wyprodukowanie większej ilości egzemplarzy – przyznawał po latach Slagel.
Pierwsze dotłoczenie
Metal Massacre I. Zmieniono okładkę i repertuar składanki
Prawnik potrzebny od zaraz i… na zawsze
W biurze na ostatnim piętrze znajdującym się nad Oz Records rezydował młody prawnik, który dopiero rozpoczynał swoją prywatną praktykę, a ponieważ również był wielkim fanem muzyki, często zaglądał do sklepu i przesiadywał tam w czasie przerw obiadowych:
Kilka tygodni po tym, jak puściłem pierwsze tłoczenie „Metal Massacre”, zapytał mnie – „Czy masz, no wiesz, podpisane na to jakieś umowy?”… „Nie” – odparłem z zakłopotaniem. „-Żarty sobie robisz? Nie stać mnie na prawnika”… - wspominał Slagel.
- Słuchaj – powiedział młody prawnik –
ja dopiero zaczynam, ty też dopiero zaczynasz. Jeśli chcesz, żebym przygotował ci wzory kontraktów, policzę jedynie dziesięć dolców za godzinę pracy. Brian skierował swe myśli w kierunku jego najpustszego z najbardziej pustych kont bankowych… Mimo wszystko podjął decyzję, że może sobie na taki wydatek pozwolić. Panowie uścisnęli więc sobie ręce, dobijając targu. Tym początkującym prawnikiem był
William Berrol – obecnie nadal prawnik, reprezentujący kilka dużych zespołów. Nadal jest również prawnikiem w Metal Blade.
Berrol tak wspominał początki pracy ze Slagelem:
Dopiero co zacząłem własną praktykę prawniczą i podjąłem decyzję, że zamiast pracować dla kancelarii, będę działał na własną rękę. Wynająłem więc małe biuro w Topanga Caynon, mieszczące się w niewielkim drewnianym budynku. Czynsz wynosił trzysta albo czterysta dolarów miesięcznie, co było kwotą niższą niż ta, jaką obecnie płacę za telefon! Miejsce miało dwa niezaprzeczalne atuty. Pierwszym był fakt, że poniżej znajdował się sklep muzyczny. Myślałem sobie: „No dobra, może nie mam zbyt wielu klientów, ale chociaż mogę sobie poszperać po regałach z albumami”. Drugim było to, że w tym samym budynku swoje biuro miał mój kolega, bardzo znany w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych producent radiowy. Brian pracował za ladą w Oz Records i wyglądał wówczas niemal dokładnie tak samo jak dzisiaj: czarna koszulka i… Po prostu jak Brian. Rozmawialiśmy codziennie, to było nasze przeznaczenie. W pewnym momencie powiedział, że ma pewną decyzję do podjęcia. Miał na myśli możliwość wydania drugiego tłoczenia kompilacji „Metal Massacre”, nie mając na ten cel w zasadzie ani centa. Z tego, co wówczas zrozumiałem, chciał nagłośnić istnienie tak wielkiej liczby zespołów, jak tylko to było możliwe, w celu rozwoju samego gatunku. Miało to ręce i nogi nawet dla mnie, jako fana muzyki, chociaż gustowałem w bardziej komercyjnych dźwiękach. W każdym razie Brian nie wiedział nawet, że musi z zespołami podpisać umowy, dopóki mu nie powiedziałem, że: „Wierzę, że możesz odnieść spory sukces w przyszłości i dlatego nie możesz sobie pozwolić na wydawanie muzyki ot tak, po prostu, bez podpisania jakiegoś rodzaju umowy z tymi ludźmi”. Odpowiedział: „Tyle że żadnej umowy z nimi nie podpisywałem”. Odparłem, że nie mam klientów, więc nasza współpraca wydawała się świetną decyzją już od samego początku.
pełny repertuar pierwszego dotłoczenia Metal Massacre:
BLACK 'N' BLUE - Chains Around Heaven
BITCH - Live For The Whip
MALICE - Captive Of Light
RATT - Tell The World
AVATAR - Octave
CIRITH UNGOL - Death Of The Sun
DEMON FLIGHT - Dead Of The Night
PANDEMONIUM - Fighting Backwards
MALICE - Kick You Down
METALLICA - Hit The Lights
pierwsze dotłoczenie kompilacji i poprawione błędy dotyczące Metalliki
Dlaczego na dotłoczonej partii składanki zmieniono nieco repertuar?
Brian zyskał na pokład prawnika, więc wreszcie mógł wybrać się do tych wszystkich zespołów i powiedzieć im, że trzeba podpisać umowę. Propozycja Slagela pasowała wszystkim, poza
Steeler, którzy zaczęli już podążać drogą
Motley Crue, czyli ruszać z miejsca w szerszy świat. Postanowili podejść do sprawy asekuracyjnie i wycofali się z projektu, dając znać Brianowi, że nie chcą swojego utworu na składance. Wydawca ni jak nie mógł nic poradzić na taką decyzję; zostało mu grzecznie przytaknąć, bo Slagel nie miał ochoty nikogo do niczego zmuszać, a to, że Steleer zdołał podpisać inną umowę, działało tylko z korzyścią dla sceny. Na drugiej edycji kompilacji
Metal Massacre I Steleer został zastąpiony kapelą
Black ‘n Blue, z którą Brian, a jakże, też się kumplował.
W międzyczasie
Jem – jeden z dystrybutorów, któremu Slagel przekazał licencję, bo nie miał żadnej innej możliwości na wytłoczenie wznowienia składanki – wydawali się bardzo entuzjastycznie nastawieni do projektu; chcieli zadanie potraktować priorytetowo i uruchomić całą machinę promocyjną. Gdy dostali licencję, pierwsze, o czym zdecydowali to zmiana okładki (zwyczajne napisy charakterystycznym fontem na białym tle bez zbędnych udziwnień). Slagel domyślał się, że oryginalna okładka mogła wyglądać dla nowego wydawcy zbyt amatorsko. Z
Black ‘n Blue w zestawie oraz nową wersją
Hit the Lights od Metalliki (z ich kultowej dziś demówki pt.
No Life ‘till Leather) wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku:
Myślę, że gdy dotłoczenie pojawiło się na rynku, poradziło sobie całkiem nieźle. Mówię „myślę”, ponieważ do dzisiaj nie wiem, ile wynosił drugi nakład płyty. Wierzcie mi bądź nie, ale nigdy mi za nią nie zapłacono ani nie przedstawiono żadnego raportu sprzedaży! – wspominał Slagel.
W tamtym momencie ciągle dla Briana było ważniejsze wypromowanie sceny LA niż dbanie o jakieś pieniądze za tę składankę. Można było mieć tylko żal do
Jem, że zespoły również nie dostały za drugi wypust ani centa, a Slagel niewiele na taki obrót spraw mógł poradzić. Była to jedna z wielu biznesowych lekcji, którą Brian dostał na początku swojej wydawniczej kariery.
Jem ostatecznie wypadli z rynku i Metal Blade zdołało odzyskać prawa to składanki, co skończyło się drugim dotłoczeniem nakładu
Metal Massacre I – na który wróciła charakterystyczna okładka z czachami. W trzecim tłoczeniu przy Metallice pojawiła się natomiast informacja:
„Now on Megaforce Records”.
Zbyt późny wylot do Londynu
Sukces związany z rozwiązaniem piętrzących się problemów i ostatecznym wydaniem kompilacji zaowocował w końcu pierwszym wylotem Slagela do Londynu. Myśl, że nie ma go w Europie dobijała go tym bardziej, że wciąż miał w pamięci telefon od Larsa, który chwalił się pobytem z
Diamond Head. Brian zaangażował się w tę scenę tak mocno, a nie mógł odwiedzić kolebki tego całego zamieszania… W końcu zazdrość na majowe poczynania Larsa sprzed roku wzięła górę i w październiku 1982 – po czterech miesiącach od premiery pierwszego rzutu składanki od Metal Blade – Brian spotkał się z Johnem Kornarensem i zakomunikował:
Ruszamy do Europy! Panowie uzbierali na tyle dużo pieniędzy, by móc pozwolić sobie na tanie bilety lotnicze. Wyruszyli więc w swoją europejską odyseję, aby osobiście poznać scenę, która inspirowała ich od momentu swojego powstania. Plany z pobytem w Wielkiej Brytanii były wielkie: zamierzali nocować u najróżniejszych korespondencyjnych znajomych, z którymi wymieniali przecież dziesiątki listów przy okazji pocztowej wymiany taśmami. Mieli trzymać się napiętego budżetu, dzięki czemu zostawało im na tyle dużo gotówki, by zabrać ze sobą jak najwięcej winyli
Metal Massacre.
John Kornarens wspominał:
Pamiętam, że targaliśmy w naszych walizkach chyba z pięćdziesiąt egzemplarzy „Metal Massacre”. Jeździliśmy po Wielkiej Brytanii, rozprowadzając je wszędzie tam, gdzie się dało, włączając w to Szkocję. W tej Szkocji wręczyliśmy jeden z egzemplarzy jakiemuś gościowi, co mieszkał w zamku, a on w zamian wręczył nam demówkę Mercyful Fate! O dziwo, kiedy koledzy dotarli wreszcie do Londynu, wydawało się im, że moda na Nową Falę Brytyjskiego Heavy Metalu właśnie przemija. Wyglądało to tak, jakby tę stację opuścił pociąg pospieszny, do którego nie zdążyli wsiąść. Jedyne, co znaleźli w zimnej i mokrej stolicy, gdzie wówczas nie odbywały się prawie żadne koncerty, to pustka, która rozprzestrzeniała się również poza miasto.
Premiera filmu dokumentalnego Metal Massacre: The Story of the Legendary Album już w sobotę 28 października na antenie AXS TV.
---
Przy opracowywaniu artykułu korzystałem z czterech książek:
- Joel McIver - Sprawiedliwość dla wszystkich (Kagra, 2009);
- Paul Brannigan i Ian Winwood - Narodziny. Szkoła. Metallica. Śmierć (In Rock, 2014);
- Mick Wall - Enter Night. Metallica Biografia (Kagra, 2017);
- Brian Slagel i Mark Eglington - Dla dobra metalu. Historia Metal Blade Records (In Rock, 2020)
Marios
Overkill.pl