W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Lars Ulrich opowiada o albumie 72 Seasons [So What!]
dodane 31.10.2023 17:03:06 przez: Marios
wyświetleń: 1631
Metallica wkroczyła właśnie w 43. rok działalności. Czas jest pojęciem abstrakcyjnym. Naprawdę. Lars udzielił niedawno wywiadu dla So What! związanego z tematem 72 Seasons. Udzielił go w idealnym momencie. Choć minęło już kilka miesięcy od rozmów z pozostałymi członkami Metalliki, album wciąż pozostaje świeżo w pamięci, mimo tego, że został wydany na tyle dawno temu, iż pozwala na bardziej obiektywny ogląd procesu twórczego. Dostajemy nawet dodatkową perspektywę, dodatkowy wymiar tej płyty, jaki stworzony został przez granie nowych utworów na trasie M72.






Do stołu ze Steffanem Chirazim usiedli dotychczas:

Rob Trulillo
James Hetfield
Kirk Hammett

Greg Fidelman
Sara Lyn Killion
oraz
Jason Gossman



tekst: Steffan Chirazi
tłumaczenie: Marios


[Być może najbardziej wymowne jest to, że pomyślałem, żeby tę naszą pogawędkę jakoś skrócić, wiecie, trochę zagęścić atmosferę. No i jest. Chociaż specyfika drukowanej prasy ma takie wymogi, na szczęście Internet ich nie ma. A więc przed Wami Lars Ulrich rozprawiający o 72 Seasons, trasie M72 i - co istotne – o tym, gdzie on, jako człowiek, znajduje się w środku tego wszystkiego. Zróbcie sobie herbatę i dołączcie do nas, bo dlaczego nie?]

Zacznijmy od spojrzenia na proces tworzenia 72 Seasons. Patrząc na to teraz, na cały ten sposób (ze zdalnym nagrywaniem, kiedy Jason Gossman sterował twoim laptopem, itd.), czy nie wydaje ci się to jakimś odległym, szalonym wymysłem?

Myślę, że każda płyta Metalliki ma własną podróż, własną historię i własną drogę. Wszystkie są wyjątkowe i myślę, że akceptujesz je wszystkie. Jednym wspólnym mianownikiem wszystkich albumów Metalliki jest to, że powstają one w najlepszych i najczystszych intencjach, bo zawsze w tym momencie podejmujemy próbę napisania najlepszych utworów, aby stworzyć najlepszy zestaw kompozycji.

Później przychodzi czas na praktyczne ćwiczenia, które na pewnym poziomie odgrywają dużą rolę. To oczywiste, że 72 Seasons jest na rynku od czterech, czy pięciu miesięcy, ale płyta jest dla mnie wciąż świeża. Podoba mi się to, co słyszę. Nie słucham jej zbyt często, ale zaledwie sześć tygodni temu, kiedy zaczynaliśmy amerykańską część trasy w Nowym Jorku, było jeszcze kilka numerów, których chcieliśmy się nauczyć. Więc posłuchałem tych utworów i posłuchałem płyty. Nie słyszałem jej od sześciu tygodni, a i tak brzmiała bardzo świeżo, ciężko i spójnie. Wiesz, mówiłem o tym wiele razy: jest taki etap, który nazywam „miesiącem miodowym”, kiedy nagrywasz płytę, kończysz ją, puszczasz do ludzi i ruszasz w trasę. W pewnym momencie słuchasz albumu ponownie i zaczynasz mieć pytania dotyczące dokonanych wyborów. W przypadku różnych płyt, w różnym okresie, ten miesiąc miodowy może być krótszy, być może dłuższy, ileś tam trwa. Tak więc cztery czy pięć miesięcy później nadal nie mam zbyt wielu pytań. Jestem zadowolony z tego, co słyszę, doceniam i podobają mi się wybory, których dokonano.

Udzielałem wywiadów w związku z 72 Seasons i interesującą sprawą związaną z tą płytą jest też to – co również przyszło mi do głowy wiosną – że każda [nowa] płyta, czy tego chcesz, czy nie – zawsze powiązana jest z poprzednią. Jeśli poprzednia ci się podoba, to ma to wpływ, dokąd zawędrujesz z nowym albumem. Jeśli poprzedni album ci się nie podoba, to też ma to wpływ na kierunek, w którym pójdziesz z nową płytą. Zatem jeśli chodzi o pochodzenie albumów, każdy następny jest w jakiś sposób powiązany z poprzednim – kształtem czy formą. Nie ukrywałem, że Hardwired, powiedzmy, od lat 2016/17 to krążek, który w moich uszach zestarzał się naprawdę, naprawdę dobrze. Kiedy więc zaczęliśmy proces tworzenia 72 Seasons, nie było radykalnej próby zmiany kursu, ponieważ Hardwired wydawał się naprawdę dobrym punktem wyjścia. Oczywiście zmieniły się parametry, bo byliśmy pozamykani. Było dużo niepewności, zespół próbował znaleźć swoje miejsce. Jak spróbować znów składać kawałki? Mówiono o tym trochę przy Blackened 2020 [utwór omawiany wcześniej przez innych w tej serii rozmów – przyp. red]. I potem – jak w tym okropnym, bezprecedensowym czasie zamknięcia tworzyć muzykę? Jak nawiązać kontakt z fanami, przyjaciółmi, rodziną? Jak możemy coś zmienić jako Metallica? I to ostatecznie doprowadziło nas do momentu, kiedy zaczęliśmy pisać numery, robiąc to zdalnie za pośrednictwem komputerów przy pomocy sesji na Zoomie, itd., itd. Potem wylądowaliśmy tutaj – w HQ, w maskach, z wieloma ograniczeniami narzuconymi przez covid. W końcu, gdy sprawy toczyły się coraz lepiej, proces nagrywania stawał coraz bardziej znormalizowany, cokolwiek to znaczy w kontekście nagrywania płyty. Więc z perspektywy czasu, gdy album jest na rynku od pięciu miesięcy, jestem z niego zadowolony. Osiem nowych utworów zagraliśmy na koncertach i granie ich jest świetną zabawą. Myślę, że wszystkie osiem numerów, jakie zaprezentowaliśmy na żywo rezonuje z publicznością, z fanami; kilka z nich może na nieco głębszym poziomie niż inne. Sprawdzamy, co robimy i jak powiedziałem, łatwo to podsumować – nie ma żadnych radykalnych sygnałów ostrzegawczych.

Jedną sprawą, której nie poruszyłeś, a która jest niezwykle istotna, to James. Wrócił na odwyk i przeszedł przez cykl, który, jak sądzę, dobrze znasz; już to przeżyłeś. Jaki to miało wpływ na tworzenie i pisanie nowego albumu? Czy miałeś wtedy obawy, że zespół może nie przetrwać? Czy myślisz, że było łatwiej przez to, że nie byliście wszyscy w tym samym studiu?

To należy do kategorii pytań „co jeśli”, a ja nigdy nie jestem wielkim zwolennikiem pytań z cyklu „co jeśli”. „A co by było, gdyby zamiast tamtego wydarzyło się to?”. Nie chcę. Ruszyliśmy do przodu, biorąc pod uwagę sytuację, w której się znaleźliśmy.

Ale przecież rozmyślasz, rozważyłbyś to. Nie mogę uwierzyć, że po prostu przeszedłeś nad tym do porządku i stwierdziłeś: OK, nic wielkiego się nie stało.

Kiedy przechodzisz przez ten proces, składa się on z dwóch części. Jest „przechodzenie przez trudności i posuwanie się naprzód”, a następnie „siedzenie i rozmowa o tym dwa czy trzy lata później” i próba wymyślenia kierunku działania. To dwa różne etapy, więc przechodzenie przez każdą emocję, wloty i upadki, które przydarzyły się w tamtym momencie, to znaczy… Nie wiem, czy mam jakieś konkretne wspomnienia. To, przez co przeszedł James na przełomie 2019/2020, było czymś, przez co naprawdę czułem, że ja i reszta chłopaków w zespole musieliśmy dać mu przestrzeń, której potrzebował, naprawdę musieliśmy zrobić krok do tyłu i po prostu zawiesić wszystko, co leżało na stole. Musieliśmy to zrobić dla naszego przyjaciela, kolegi z zespołu i partnera. Później – wiosną 2020 – powoli kawałki zaczęły się układać w całość, żeby wszystko zostało wywrócone do góry nogami przez przerażające wydarzenia covidowe i blokadę. Więc kiedy daliśmy sobie czas wewnątrz zespołu, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie ma potrzeby się spieszyć. Jednocześnie, jak powiedziałem wcześniej, chcieliśmy ogarnąć: w jaki sposób Metallica może coś zmienić, jak zmienić coś muzyką, co możemy zrobić? Nadal nie mogę oderwać się od analogii, którą powtarzałem milion razy: próbujesz utrzymać pociąg w torach. Nie chcesz koniecznie narzucać kierunku, tylko chcesz mieć pewność, że pociąg się nie wykolei. Kiedy wracam pamięcią do roku 2020, tak to widzę. Oczywiście trochę zrobiliśmy. Był koncert dla kin samochodowych i za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, kiedy gadaliśmy przez Zoom itd., zaczynaliśmy ogarniać, gdzie wszyscy z tym jesteśmy i do czego byliśmy zdolni i chętni. Poza tym orientowaliśmy się na tym, gdzie były wszelkie granice i próbowaliśmy je przesuwać naprzód. Nie różniło się to w radykalny sposób niczym od innych sytuacji, którym stawialiśmy czoła w przeszłości, więc część mnie po prostu… zakasuje rękawy. Chcesz wrócić i się zaangażować. Akceptujesz to, co zastałeś i starasz się w ramach tych ograniczeń robić postępy. Trzy lata później mamy tego niesamowity dowód – energia, teksty, tematy, produkcja, wszystko. Nie jest to jakoś wyraźnie tożsame z wyzwaniami, które zostały nam narzucone.





Zatrzymam się na chwilę w jednym puncie, ponieważ uważam, że to bardzo ważna sprawa. Oglądałem wystawę „20 lat Gniewu” w internetowym muzeum The Metallica Black Box. Pamiętam ten okres, jako coś niezwykle trudnego, i dla Metalliki, i przede wszystkim dla ciebie. Pamiętam też, że „czuwałeś”. Właśnie wspomniałeś, że masz w sobie taką cząstkę, która po prostu zakasuje rękawy i sobie radzi. Podejmujesz się pracy, by coś forsować i doprowadzić do końca. Cokolwiek to może być. Uważasz siebie za osobę, która znajduje wytchnienie w takich sytuacjach, by unikać trudnych momentów? A jeśli już zajmujesz miejsce kapitana za sterem… Czy tak wygląda twój uspokajający sposób na radzenie sobie z burzliwymi sytuacjami?

To dobre pytanie. Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy jest taka, że okres o którym mówisz to wydarzenia sprzed dwudziestu lat; właściwie sprzed dwudziestu dwóch. W tamtym momencie wydawało się, że nie jesteśmy na aż tak zaawansowanym etapie, by zaakceptować fakt, by to miało się wykoleić. Wydawało się, że wciąż mieliśmy wiele rzeczy do zrobienia: do powiedzenia, zagrania, cokolwiek by do tej listy dodać. Teraz wydaje się, że wszystko, co robimy, robimy na bieżąco. Ludzie często pytają mnie w wywiadach: Co jeszcze zostało do osiągnięcia? A ja na to: Cóż, jedyne co pozostało, to po prostu być! To prawie tak, jakbyś jechał teraz na pożyczonym czasie: nikt nie przypuszczał, że będziemy to robić po czterdziestu latach kariery. Kiedy zaczynaliśmy, nikt nie był w stanie tego pojąć. Któregoś dnia dotarło do mnie, że gdy zaczynaliśmy, Mick Jagger, Paul McCartney i wszyscy ci goście nie mieli jeszcze czterdziestu lat. Zatem nie istniał jakiś plan działania dotyczący tego, jak grać rock’and’rolla w wieku grubo 50+, czy na początku sześćdziesiątki, albo teraz w przypadku Jaggera i McCartneya, kiedy mają grubo ponad 70+, czy już osiem dych. Zatem wszystko, co teraz robimy, wydaje się być czymś w rodzaju bonusu.

Fakt, że tu jesteśmy, że jesteśmy zdrowi, że gramy prawdopodobnie najlepsze koncerty w naszej karierze i mieliśmy takie lato, jakie mieliśmy… To wszystko jest cholernie szalone i tak bardzo niezrozumiałe, biorąc pod uwagę tę perspektywę 2002 roku, o której mówisz – sprzed niemal 22 lat. Więc wydaje mi się, że to inny rodzaj odczuwania, ponieważ myślę, że teraz istnieje znacznie wyższe poczucie uznania i wdzięczności za to, co się teraz dzieje, podczas, gdy dwadzieścia lat temu wydawało się to nieoczekiwanym momentem. Uważam, że teraz jesteśmy znacznie lepiej przygotowani do radzenia sobie z wybojami na drodze i akceptujemy je psychicznie w znacznie lepszy sposób. Doceniasz każdy element tej całości, a jeśli usiądziesz i spojrzysz… Czterech facetów z takim stażem; sam fakt, że działamy jest jakimś małym cudem. James i Kirk zaczęli sześćdziesiątkę, ja z Robem jesteśmy jedną nogą za tymi drzwiami. To cholernie szalone, że to się wciąż dzieje. Tak więc wydaje mi się, że stąpamy po niezbadanym terytorium i rock’and’roll jest tak samo niezbadaną przestrzenią. Rolling Stones w przyszłym miesiącu wydają płytę; za rok czy dwa Scorpionsom stuknie sześćdziesiąt lat istnienia. To po prostu szalone, że coś takiego ma miejsce. To, co się dzieje jest po prostu premią.

Kiedy patrzysz na 2002 rok i całą robotę, która została wówczas wykonana, czy myślisz, że w latach 2019, 2020, 2021 czułeś się bardziej komfortowo, akceptując nieuchronne niedomagania, które występują w każdym kolektywie, który jest ze sobą tak długo? Czy sądzisz, że rozumiesz ten etap o wiele bardziej?

Tak, myślę, że słowo, którego często używam w tym roku to 'kompromis'. Używałem go już wcześniej, ale wydaje mi się, że aktualnie ważniejszą częścią naszej podróży jest identyfikowanie kompromisu, jako elementu pójścia do przodu. Kolejna sprawa to gotowość do kompromisu. To dwie różne rzeczy. Dlatego myślę, że kompromis, zaufanie, akceptacja – przynajmniej dla mnie – przychodzą teraz znacznie łatwiej niż wcześniej. Myślę, że jestem mniej podejrzliwy w stosunku do alternatywnych sposobów działania, dzięki czemu bardziej temu ufam i czuję się komfortowo. Dam ci przykład. Większość ludzi wie, że James podczas strojenia gitary wymyśla pięć niesamowitych riffów! Więc zawsze jest coś w stylu: Hej, to, co właśnie zagrałeś… Trzeba to zapisać, czy tam zakreślić flamastrem itd. A 12 sekund później [przy kolejnym riffie] słychać: O matko! Można by zamienić w utwór, albo: To niesamowita rzecz, czy inne rodzaje zachwytu. James zawsze mówił, że będzie więcej riffów, a ja słuchałem i stwierdzałem: A co, jeśli nie będzie? A co by się stało, gdyby najwspanialszy riff wszech czasów zaginął w eterze? Teraz wiem, że tych riffów jest o wiele więcej niż kiedykolwiek będziemy w stanie zamienić w utwory. Kiedy przeglądam ten bank i próbuję do czegoś wykorzystać te szalone zagrywki to… Gdyby Kirk, Rob i James mieli już nigdy więcej nie zagrać żadnego riffu, jest wystarczająco dużo materiału, który moglibyśmy zamienić w nowe numery. Jest mnóstwo pięciogwiazdkowych pomysłów w których jest zalążek nowego numeru. Jest ich o wiele więcej niż zostało nam życia na tym świecie.

Więc to jest coś w stylu: OK, po prostu uspokój się i ufaj. Przecież nie każdy riff musi być gwiazdkowany, ufaj, że wszystko będzie dobrze i ufaj, jeśli coś nie będzie w ten sposób, jaki sobie życzysz, bo może będzie to równie dobre. Może to nie jest twój ulubiony pionowy ruch, ale ten poziomy też jest spoko. Zaufaj sobie, zaufaj chłopakom z zespołu, zaufaj Gregowi, zaufaj procesowi, zaufaj energii wszechświata, czy czemukolwiek innemu. Myślę, że obecnie w naszych szeregach jest dużo więcej tego typu odporności i mówienia sobie, że nie wszystko musi być idealne. Droga przed siebie pełna jest nieoczekiwanych zwrotów akcji. Nie mówię, że należy przestać to kontrolować i nie jestem wielkim zwolennikiem puszczenia tego samopas, ponieważ naprawdę wierzę, że nagrywanie jest wynikiem wyborów, jakich dokonujesz, i miejmy nadzieję, że głównie świadomych wyborów. Ale często są to również wybory impulsywne. Chodzi więc o to, by znaleźć w tym balans. Nie chcesz utknąć w zastanawianiu się nad wszystkim, bo jest to tunel, w który nie leci się z przyjemnością. Kiedy masz własne studio i niekoniecznie wyznaczone terminy, no i być może nie masz ograniczeń budżetowych ani niczego takiego... Jest w tym zatem pewna równowaga, ale z pewnością nad naszymi głowami znajduje się o wiele więcej przestrzeni; nie tylko te sprawdzone miejsca, ale też takie wymagające akceptacji, chodzi mi o takie miejsca, w których trzeba zdać się właśnie na zaufanie.

Zatem z kim lub z czym związałeś swoje oczekiwania, by dotrzeć do takiego miejsca? Czy to kwestia relacji z Gregiem?

Z pewnością Greg, z pewnością James; to z pewnością także Kirk i Rob. Ale to też zaufanie do procesu. Dążymy do tego, by było tak wspaniale, jak to tylko możliwe, ale wcale nie musi to być ten jeden wspaniały, obowiązujący proces. Tak więc jeśli zaakceptujesz to, że istnieje wiele wersji tego „tak wspaniałego, jak to tylko możliwe” celu, oczywiście mówię o tym w kategoriach abstrakcji, może trochę przesadzam, ale może istnieć wiele różnych miejsc, w których będzie ten cel i wszystkie z nich wcale nie muszą być uszeregowane w ścisłej kolejności. Zatem „miejsce docelowe 1” wcale nie musi być tym lepszym niż „miejsce docelowe 2” albo „miejsce docelowe 4”. To po prostu inne miejsce lądowania. Więc jeśli ta płyta wyląduje na „tym” lotnisku, to będzie to płyta „tego” rodzaju. Jeśli album trafi na tamto lotnisko, będzie to „tamten” rodzaj krążka. Ale z pewnością uważam, że kustoszem tego jest Greg: jest z nami 15, 16 lat – całkowicie ufam naszemu związkowi.

Mocno zdaję sobie sprawę z wywiadów, kiedy to siedziałem i narzekałem na te wszystkie szalone rzeczy, które zrobiliśmy na płytach. Weźmy choćby brzmienie bębnów. Kiedyś chodziło o ten [konkretny] dźwięk. Siedziałem z Femmingiem Rasmussenem, siedziałem z Bobem Rockiem i… „Werbel musi brzmieć bardziej w ten sposób”, albo „zrób to tak”, czy też „więcej góry”, „więcej dołu”, czy cokolwiek innego. Przy Czarnym albumie przez pięć dni łaziliśmy po studiu sprawdzając, w którym miejscu werbel będzie brzmiał 5 procent lepiej. Wydaje mi się, że przy pracach nad 72 Seasons odbyłem z Gregiem jedną rozmowę dotyczącą tematu brzmienia perkusji. Dosłownie jedną. Nigdy nie usiadłem i nie rozmyślałem: Hmmm, co z brzmieniem werbla? A co dzieje się z tomami? Po prostu ufałem, że bębny będą brzmieć najlepiej, jak to możliwe i bardziej skupiłem się na graniu na nich.

Kiedy jeszcze nie nagrywaliśmy tej rozmowy, to mówiłem, że prawdopodobnie 72 Seasons brzmi, jak twój najbardziej komfortowy i wyluzowany studyjny występ.

I właśnie o tym rozmawialiśmy z Gregiem. Bo kiedy perkusja brzmi najlepiej? Perkusja brzmi najlepiej wówczas, gdy – nienawidzę mówić w trzeciej osobie – gdy perkusista nie rozmyśla o tym, jak perkusja brzmi. To naprawdę takie proste. Wiesz, perkusista ma na bębnach po prostu grać, rozluźnić się i poddać się samej grze, zamiast pytać: Czekaj, czy kocioł nr 2 brzmi wystarczająco w ten czy inny sposób? Więc taki sposób patrzenia na to, przynajmniej dla mnie, wyleciał przez okno. Mam też wrażenie, że nie uczestniczyłem w procesie, kiedy James omawiał brzmienie swojej gitary itd. I mam też wrażenie, że w przypadku każdego z nas ten proces jest znacznie krótszy, ponieważ Greg po prostu zna nas lepiej. A między Death Magnetic , Lulu, Through the Never , Hardwired…To Self-Destruct i wszystkimi innymi krążkami, które zrobiliśmy, on po prostu wie o nas coraz więcej. To zaufanie jest więc niekwestionowanym elementem i jest ważną częścią kreatywnego partnerstwa.

Pozwól, że rzucę kolejną krzywą na ten wykres – Czy myślisz, że w miarę dojrzewania, czy tam starzenia się przestałeś przejmować się komentarzami na temat swoich umiejętności? Czy przekłada się to na fakt, że możesz się bardziej skupić na samej naturze swojej gry, a nie na tym, jak ona faktycznie brzmi na płycie? Czy można powiedzieć, że masz już taki poziom komfortu, którego być może wcześniej nie miałeś?

Myślę, że można tak uczciwie powiedzieć. W tej chwili tak – myślę, że jestem bardzo zadowolony z tego, jak to wszystko teraz wygląda i jestem też bardzo zadowolony z tego, jak wyglądało to w przeszłości, ale co do pomysłów, to myślę jakoś… Mam na myśli żal. 'Żal' to interesujące słowo, bo jest to stwierdzenie wielkiej wagi. Myślę, że na poziomie bycia człowiekiem, tego, co w tobie ludzkie, nie możesz „nie żałować” rzeczy, które zrobiłeś w przeszłości. Ale żal niekoniecznie jest równoznaczny z faktem, że chciałbyś coś zmienić. Jeśli więc w ramach eksperymentu zaproponujesz pytanie: Co sądzisz o brzmieniu …And Justice For All, to potem pojawia się pięć tysięcy opinii na temat brzmienia tej płyty. Później pytasz: Czy żałujesz tego? Czy żałujesz tamtego? Nie można mieć Czarnego albumu w takiej postaci, w jakiej Czarny album powstał bez wyborów dokonanych na krążku …And Justice For All. Nie można mieć Death Magnetic i wyborów dokonanych przy jej nagrywaniu bez tego, co zadziało się na St. Anger. Wszystko jest więc ze sobą powiązane w taki sposób, który w pewnym momencie sprawia, że taka rozmowa staje się bezużyteczna. A to dlatego, że wszystko jest częścią większego oglądu. I chyba jestem bardzo dobry w akceptowaniu tej podróży…





Jesteś w tym lepszy. Powiedzmy to dosadnie: przyznaj, że znacznie lepiej radzisz sobie z akceptowaniem, no wiesz, dziwactw z przeszłości i ich potencjalnej słabości. Myślę, że można śmiało powiedzieć, że takie postrzeganie nie miało miejsca dziesięć czy piętnaście lat temu, jeśli chodzi o temat 'akceptacji'…

Owszem, ale to nie ogranicza się wyłącznie do akceptowania drogi, jaką podążyła Metallica. To również akceptacja wszystkich pozostałych elementów mojego życia. To część drogi naprzód, a Metallica jest jednym z jej elementów. Trudno uwierzyć, że w miarę, jak ludzie się starzeją, coś takiego nie przytrafia się wszystkim; może ogromnej większości, ale nie wszystkim. Zwłaszcza w momencie, gdy pojawiają się dzieci. Kiedy nie jesteś ojcem, myślisz tylko o sobie, a kiedy już ojcem zostajesz, przez większość czasu myślisz właśnie o swoich dzieciach, a nie o sobie. Generalizuję. Kiedy więc zaczynasz myśleć o innych, a nie o sobie, takie podejście odgrywa rolę w tym, jak funkcjonujesz w grupie. Bo istnieje różnica między funkcjonowaniem w grupie w wieku lat 20, a funkcjonowaniem w niej jako 60-latek. A wspomniałem przecież o The Rolling Stones, którzy funkcjonują w grupie mając po osiem dych na karku! Wszystko jest więc częścią planu, by iść naprzód w tej życiowej podróży. Bez pogłębionej analizy nie można wyłuskać jakiegoś jednego elementu tej podróży bez uwzględnienia pozostałych jej fragmentów.

Całkowicie się zgadzam. Moglibyśmy o tym rozmawiać jeszcze parę godzin, ale wrócę do kontekstu albumu. Proszę Was przy tym pytaniu, żebyście przenieśli się do przyszłości – wiem, że nie jest to ulubiony fragment rozmowy – czy jest taki moment, kiedy wszyscy na siebie spojrzycie i stwierdzicie: Dość. Zamykamy ten etap. Nie ma już banku riffów. Zostawiamy go w spokoju, może być nawet i trzysta folderów z riffami. Nie dotykamy tego przy następnym projekcie. Nowy zaczniemy od zera. Żeby, wiesz, dokonać rewolucji w podejściu do sposobu.

Myślę, że nasze nagrania opierają się na fizyczności, ale też na mieszance impulsywności i zastanawianiu się, ale nie chcesz trafić do miejsca, gdzie wszystko jest do cna przemyślane, zrozumiane i ma jeden konkretny cel. To działa najlepiej, kiedy jest wszystkiego po trochu. Spędziłem trochę czasu w świecie stand-upu i jedną z rzeczy, która mnie bardzo fascynuje – zwłaszcza w przypadku najlepszych komików – jest to, że piszą mnóstwo materiału, potem wychodzą i go wykonują, żeby nakręcić program specjalny pod koniec danego sezonu. Wychodzi odcinek specjalny, wrzucają cały materiał i zaczynają od nowa, pisząc zupełnie nowe rzeczy. Nie wiem, taki np. odcinek specjalny w wykonaniu Chrisa Rocka z 2022 roku – tam są bity z lat ’20, ’21. Możliwe, że niektóre fragmenty zostały stworzone w latach 2008, 2010, czy np. 2012 albo 2014. Ale ten pomysł, że weźmiesz wszystko, wyrzucisz to z siebie i nigdy więcej do tego nie wrócisz, nigdy więcej tego nie wykonasz, jest dla mnie naprawdę interesujący, bo to trochę tak, jakby stwierdzić: Ruszamy w trasę z "72 Seasons" i nie zagramy na niej niczego z przeszłości. Tylko "72 Seasons". Wiesz, o co mi chodzi, nie? To interesująca kwestia. Dlaczego, jeśli chodzi o muzykę, wracasz do tego, co było? A są takie przypadki, gdzie niektóre klasyczne kapele siedzą tylko w przeszłości i tylko w niej spędzają czas. Nowy materiał u nich nie istnieje lub jest nieistotny. Dla mnie są to ciekawe pytania. Uważam, że komedia i muzyka mają wiele wspólnego pod względem twórczym, ale to jest jedyny obszar, w którym się radykalnie między sobą różnią.

Dobrym argumentem jest Lulu, bo była prawdopodobnie najbliższa temu, do czego dążyliśmy, ponieważ nie przyszło mi do głowy, a może się mylę, ale nie przyszło mi do głowy, że za większością muzyki, którą stworzył Lou Reed krył się materiał, który zrodził się ot tak, w sposób o wiele bardziej spontaniczny niż wiele utworów Metalliki, które przez lata tworzyliśmy. Ale nie widzę powodu, by robić to w ten sposób, no chyba, że masz przed sobą jakieś twórcze wyzwanie, albo gonią cię terminy.

Pogadajmy o fizyczności albumu 72 Seasons i trasy M72 oraz o tym, w jaki sposób wpływa to na twoje przygotowania. Nie sądzę, że stwierdzenie, że jesteś w prawdopodobnie najlepszej formie, w jakiej kiedykolwiek byłeś, było jakimś podlizywaniem się czy czymś mało ważnym. Oczywiste pytanie brzmi: Co jest tego przyczyną? Świadomość, że będziecie mierzyć się z bardzo wyczerpującym repertuarem? Czy trzeba się uczyć tego, na co się przygotować, żeby grać te wymagające krzepy numery w bardzo wymagającym fizycznie środowisku, jakim jest scena M72 (bo to też trzeba zaznaczyć)? Czy fakt, że się tu znalazłeś zasługuje na uznanie? Bo nigdy cię, kurwa, nie widziałem takiego na próbach w czasie tras. Tzn. to nie jest jakąś tajemnicą. Wszyscy mówią, że nigdy nie widzieli, żebyś ćwiczył w ten sposób. Pamiętam, jak było w Teksasie – byłeś na próbie do pierwszej, czy wpół do drugiej w nocy i zastanawiałeś się nad nie wiadomo czym.

Cóż. Doceniam to, co mówisz i dziękuję. Czuję się dobrze, a dobre samopoczucie sprawia, że… czuję się dobrze. Nie chcę, żeby to zabrzmiało głupio, ale właściwie dotarłem do miejsca, w którym naprawdę lubię być i jest to miejsce, w którym czuję, że jestem w stanie utrzymać się w taki sposób, by nie zwariować. Dokonałem dość świadomych zmian w swojej diecie. W zasadzie już nie piję. Piłem, nie wiem, chyba kilka razy w tym roku. Powiem Wam, że nie piłem od kwietnia. Nie ma w tym żadnego kosmicznego powodu poza takim, że lubię nie pić. W kwietniu wypiłem kilka kieliszków szampana. Smakował jak woda z cukrem i niezbyt mi podszedł. Dlatego właśnie dokonałem poważnych zmian w diecie. W zasadzie nie piję, nie spożywam cukru, nie jem już deserów ani śmieciowego żarcia. Kiedyś pozwalałam sobie na coś w stylu: Dobra, poszło. Teraz mogę zjeść pizzę, albo dobra, dobra, w porządku – czas na deser. Dobra, dziś mogę sobie pozwolić na dzień odstępstw – tak to się przy dbaniu o siebie nazywa – dzień odstępstw. Już tego nie robię. I szczerze mówiąc, nie bardzo mi się to podoba. Nie mam nic do pizzy, ale pomysł szamania kawałka pizzy po prostu do mnie nie przemawia. A więc codziennie jem te same papkowate mikstury i czuję się bardzo, bardzo szczęśliwy, że to robię.

Cóż, kochasz jeść. To znaczy, naprawdę kochasz jedzenie i ludzie powinni wiedzieć o tym, że w swoim czasie przyrządzałeś fantastyczne kolacje.

Tak. I ciągle lubię chodzić do miejsc, gdzie są osoby, które biorą warzywo i robią z niego coś, czego nikt wcześniej nie zrobił. Ale to się ogranicza do tego, co ktoś mający wielką wyobraźnię, może zrobić z warzywami. Trochę przesadzam, ale nie do końca, bo jest w tym sporo prawdy. Więc tak, mamy to szczęście, że możemy chodzić do fajnych restauracji, ale działają na mnie te, które opierają się bardziej na kreatywności, w których można zrobić wszystko. Myślę, że jak popatrzysz na te wszystkie kreatywne formy sztuki: film, malarstwo, rzeźbę, literaturę, muzykę… Teraz do tej listy dołącza jedzenie i świat kulinariów. Uważam, że w kulinarnym świecie jest tak wielu niesamowitych szefów kuchni i ludzi, którzy z jedzenia robią niesamowitości. Odkrywają na nowo ideę związaną z jedzeniem, posiłkami, przetworami i tym wszystkim, co można z nimi zrobić. To z pewnością ekscytujące.

Drugim elementem jest to, że naprawdę podobają mi się moje bardzo, bardzo sztywno zaplanowane treningi. Wskoczyłem w temat w czasie lockdownu. Wolałem biegać i chodzić na bieżni, no i podczas pandemii zaczęły się u mnie problemy z kolanami, bo dużo ćwiczyłem na tej bieżni. Jessica [żona Larsa – przyp red.] z kolei wkręciła się w rower stacjonarny. Też zacząłem jeździć i zdałem sobie sprawę, że może uda mi się na nim zrobić lepszy trening cardio. Bardzo mi się to spodobało i może nawet poczułem, że takie treningi cardio bardziej odpowiadają utrzymaniu nóg w dobrej kondycji. To potrzebne przy numerach typu One i innych takich do podwójnej stopy, itd. Zajmuję się też wieloma niezbędnymi sprawami. Po prostu bardzo mi się podoba i bardzo lubię grać te koncerty w takiej scenicznej konfiguracji. Chodzi o ten spokój myśli, o pewność siebie, o poczucie bezpieczeństwa. [Na tej scenie] nie kryjówek, nie ma prywatnych stref. Nie ma gdzie się schować, ukryć, żeby zrobić sobie przerwę, więc trzeba być tu i teraz. Jesteś tam całkowicie dostępny, a co za tym idzie – bezbronny w każdym momencie, gdy znajdujesz się na scenie. Uważam, że cała praca, którą wykonuję, daje mi najwyższy poziom pewności siebie, aby przez to przejść. I wydaje mi się, że mam tam takie momenty, kiedy tam siedzę i za sekundę, za chwilę mam coś takiego, że: To właśnie po to wykonujesz całą tę cholerną robotę, właśnie dla takich chwil, jak teraz.





Zagraliśmy na tej scenie dwadzieścia koncertów bez względu na wszystko. Chyba czułem się za bardzo niepewnie, bo to jest tak, że jesteś na tej scenie wyeksponowany dla tych wszystkich ludzi. Chyba byłem taki… Przestraszony – to właściwe słowo. I byłem świadomy tego strachu. Chciałem się upewnić, że jestem psychicznie i fizycznie przygotowany na wszystko, co będzie się działo, kiedy w kwietniu z tym wystartujemy. A potem w trakcie przygotowań, naprawdę spodobał mi się sztywny plan i dyscyplina, jaka obowiązywała i teraz już się tego trzymam. Tak więc zagraliśmy drugą sztukę w Phoenix ostatniej soboty – dzisiaj jest piątek; w niedzielę wziąłem sobie wolne, ale w poniedziałek wystartowałem z treningami. W tym tygodniu ćwiczyłem tak samo bez wytchnienia, codziennie, mimo tego, że przez trzy następne tygodnie nic nie gramy. I naprawdę mi się to podoba. Przez całe lato jem to samo tofu i warzywnego szejka do każdego posiłku; nic się nie zmieniło. I nie sądzę, by miały nadejść w tym temacie jakieś radykalne zmiany – przynajmniej w dającej się przewidzieć niedalekiej przyszłości, bo czuję się naprawdę dobrze. Lubię się tak czuć, lubię być trochę lżejszy, ale też [dzięki temu] silniejszy na scenie.





Popatrzmy na chwilę na scenę. Kiedy wszyscy pierwszy raz zobaczyliście ją na żywo w Amsterdamie… Została ożywiona na podstawie szkicu z serwetki. Wszyscy wydawaliście się nieco zaskoczeni. Zauważyłem, że być może do czasu Goeteborga zdecydowanie przyzwyczajaliście się do rzeczy, które się na niej dzieją. Gdy trasa przeniosła się już do USA, wydaje się, że połączenie sceny ze stadionami do futbolu amerykańskiego i zwyczajnej nauki tej sceny zaczęło robić wrażenie w New Jersey. Aż w końcu nastąpił ten wielki, podkręcony moment na SoFi Stadium, który jak sądzę, można uznać za dwa najwspanialsze wieczory, których kiedykolwiek doświadczyła Metallica na obiekcie tej wielkości. Czy to dobre spostrzeżenia związane z tą sceną i produkcją trasy M72?

Zgadzam się z szerszym spojrzeniem na temat sceny. Zdecydowanie projekt żył sobie na serwetce i w kolumnie mailowych wiadomości na kompie przez rok, czy półtora. Tak długo próbowaliśmy poradzić sobie ze sposobem, jak to zagrać na stadionach; złapaliśmy pewien rodzaj dystansu do faktu, że kiedy w końcu to ogarnęliśmy temat, to tutaj… teraz… wpakowaliśmy się na stadiony z taką samą łatwością, jak robiliśmy to przez ostatnie 32 lata – zaczynając od 1991 roku i Czarnego albumu. Ale nie powiedziałbym, że byliśmy całkiem przygotowani lub naprawdę zrozumieliśmy skalę tego zjawiska. Główną różnicą jest to, że kiedy dawniej graliśmy, zawsze był jakiś punkt odniesienia. Wszystko, co jest okrągłe, zwykle ma jakiś środek, dlatego przez lata centralnym elementem była perkusja. Większość koncertów zamykała się w jakimś okręgu z bębnami pośrodku. No i wczesne szkice sceny M72 też miały perkę w środku. Później Dan Brown (od wielu, wielu lat odpowiedzialny za zaaranżowanie sceny – przyp. red.) dostał swego rodzaju wyzwanie dotyczące tego, co by się stało, gdyby centralny punkt zniknął ze sceny. Co by się stało, gdybyś dołożył do modelu sceny 180 stopni? Potem pojawił się pomysł, by to snake pit był centralnym punktem i cała zabawa odbywała się wokół jamy węża właśnie. No i plan zaczął układać się w całość. Jednak nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas był przygotowany na aż taką skalę tego przedsięwzięcia.

Jedna sprawa to stadiony. Druga to wielkość sceny. Nikt tego tak nie połączył, więc kiedy znajdowaliśmy się na Johan Cruyff Arena przez te kilka tygodni w Amsterdamie [otwierając trasę], był to po prostu czysty proces poznawania tego, jak to wszystko poustawiać, zrozumienia tego, ogarnięcia, co będzie działać na publiczność i co ważniejsze, jak będziemy współpracować na tej scenie między sobą. Są też oczywiście inne czynniki: dźwięk, ekrany, monitory wideo, oświetlenie, wszystko. Zatem musieliśmy omówić dosłownie każdy aspekt w miarę tego jak załoga i wszyscy dookoła będą lepiej rozumieli działanie całości, by to wszystko zadziałało; co będzie działać, a co nie. Na początku było jasne, że same odległości trzeba było regulować. Jeśli James stoi naprzeciwko mnie [po drugiej stronie sceny] tzn., że jest jakieś trzydzieści, czterdzieści metrów ode mnie. Kiedy grasz, bardzo ważny jest kontakt wzrokowy i z reguły gram, wiedząc, gdzie jego ręka, po prostu widzę, co robi lewą ręką. A kiedy jest trzydzieści metrów za mną – jest to wyzwanie. Trzeba więc było to wszystko przemyśleć i znaleźć rozwiązania. Wprowadzono pewne zmiany w każdym zestawie perkusyjnym. Zaczynamy bliżej siebie, zanim w końcu każdy ląduje w innym zakątku sceny.

Jesteś więc swego rodzaju stacją dokującą?

Tak. To dobre określenie tego, co się dzieje. Pogadaj o tym z Gregiem Fidelmanem, jaką rolę odgrywa pewność siebie w przypadku twoich umiejętności gry czy w czasie występów. Tzn. to znacząca część. Dotyczy to wszystkich zaangażowanych osób. Każdej z osób naszej niesamowitej załogi przez ich zrozumienie swojej roli w tym przedstawieniu – od naszych chłopaków w kulisach po wszystkich tych, którzy ogarniają oprawę wizualną, dźwiękową… Niezależnie, czy chodzi o Grega [Price’a], który robi nam dźwięk, Gege’a [McAuliffe’a], który dba o to, co widać w kamerze, czy Roba [Koeniga] który dba o oświetlenie – wszystko toczy się naprzód różnymi ścieżkami. Ale tak, zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że po występach w Ameryce, w tych trzech-czterech miesiącach, wszystko się układało.

[Lars wyprzedza pytanie i nie tracąc czasu na oddech odpowiada na kwestię często podnoszoną przez fanów Metalliki – dotyczącą harmonogramu trasy M72, a zwłaszcza tego, dlaczego wybrano takie, a nie inne miasta]

Ludzie cały czas przy okazji meet & greet pytają mnie: Dlaczego wybrałeś akurat te miasta? Rozchodzi się o sprawę dostępności miejscówek. Istnieje cały plan tzw. „trasowania”, czy jak to tam nazwać [chodzi o możliwość szybkiego dostarczania ton sprzętu z punktu A do punktu B – przyp. red.]. Jest to transport ciężarówkami. I jeśli sprzęt musi być przeniesiony z miejsca A do miejsca B, to co? Przewóz, czy przelot? Jeśli z Europy ma z powrotem wylądować w Stanach, to jak go wyślemy? Takie tam praktyczne, szalone rzeczy.

Jest cała masa rzeczy, w które nie muszę się zagłębiać; jest wiele elementów tej układanki. Czuję się tak, jakbyśmy grali koncerty w Amsterdamie, spędzili tam kilka tygodni, a później zrobiliśmy kilkutygodniową przerwę. W idealnym świecie, po Amsterdamie zagralibyśmy w Paryżu w następnym tygodniu, zamiast robić przerwy… itd., itd. Uczysz się tego z harmonogramu. Powiedzmy plany w USA – gramy w każdy weekend – jak w zegarku w piątek i niedzielę – co moim zdaniem jest bardziej sprzyjające, bardziej spójne przez granie weekend po weekendzie. Dzięki temu postępy były bardziej zauważalne; aklimatyzacja i komfort tak samo. Zgadzam się z tobą – zanim dotarliśmy do Arlington, zanim dotarliśmy do Los Angeles, byliśmy już w gazie. Mieliśmy wbity piąty, czy szósty bieg – w zależności od tego, ile chcesz mieć biegów w tym konkretnym samochodzie. Poza tym chodzi też o miejscówkę. Na nowszych obiektach boki są zwykle bliżej siebie. Jeśli grasz na stadionie futbolu amerykańskiego, jeśli nie ma tam żadnej bieżni ani boiska do piłki nożnej… Chodzi o tak wiele rzeczy – jak daleko są boki i wszystkie te praktyczne elementy, którymi nie muszę cię tutaj zanudzać… Ale z pewnością Arlington zwane Dallas, czy SoFi Stadium w Los Angeles były – powiedziałbym – jednymi z najlepszych koncertów, jakie kiedykolwiek zgraliśmy na przestrzeni 42 lat.

Można też powiedzieć, że niemal co tydzień grasz też trzeci koncert. Za każdym razem w wieczór poprzedzający piątkowy set odbywa się pełna próba, co nie?

Kiedy grasz na arenach, z czymkolwiek masz do czynienia, jest bardziej spójnie. Siedzę sobie tutaj i spoglądam na tablicę [Lars wskazuje na tabliczki z nazwami miast, które wiszą na trybunach – przyp. red.] a tam napisane jest – Londyn, O2… Manchester Arena… Birmingham, Genting Arena w Glasgow, SSE Hydro. No i spójność tych czterech obiektów jest prawdopodobnie bliższa sobie niż ta na stadionach A, B, C, D. Dlatego sprawdzamy dźwięk, bo każdy stadion to zestaw innych okoliczności; zwykle więc w czwartek – bo nasze koncerty to głównie piątek i niedziela – robimy pełną - czasem półtorej godziny, czasem kilka godzin – próbę dźwięku, która naprawdę pozwala nam odnaleźć się na konkretnym stadionie. Wszystkie te stadiony mają po prostu zupełnie inną konfigurację. Jedne mają dach, inne nie; niektóre są bardziej łukowate, inne kanciaste, przeróżnie. Wydaje mi się, że Stadion Olimpijski w Montrealu został zbudowany na początku lat 70., więc jest jeszcze inaczej skonfigurowany. Grali tam kiedyś w baseball… Stadion State Farm w Phoenix, na którym gra drużyna Cardinals też ma inną konfigurację, ponieważ boisko zawija się w te i wewte. Zatem wszystkie miejscówki mają inne praktyczne zastosowania, które naprawdę mocno różnią się od hal, które są znacznie bardziej spójne.





W porządku. Na zakończenie powiedz mi jedną rzecz. Jak to jest, do cholery, być na scenie na jednej z takich stadionowych miejscówek. Postaw się tam na chwilę.

'Intensywnie' to dobre słowo. Bardzo, bardzo intensywnie. I dla takiej miejscówki trzeba popracować. Mam teraz dwie godziny przygotowań, albo raczej dwie i pół – między jedzeniem, rozciąganiem i rozgrzewką na rowerze stacjonarnym. Potem więcej rozciągania, troszkę mniej rozciągania, lekki masaż i dalej taka zabawa przez 30-40 minut. [UWAGA STEFANA – Zmęczyliście się samym czytaniem, co nie? A wyobraźcie sobie, że musicie się jeszcze tak katować!]

Kiedy wychodzimy na scenę i gramy pierwszy numer, zwykle gram już od jakichś 40–45 minut, naprawdę wchodząc w fazę. Ale żeby być na tej scenie i czuć się komfortowo, musisz jakoś znaleźć skupienie i wczuć się w intensywność. Jednocześnie myślę, że będąc tam na górze, czuję się całkiem bezpiecznie, bo czuję, że wszyscy tam są po to, by dzielić się swoimi doświadczeniami. A kiedy to wszystko mocno urośnie, co kilka razy miało miejsce, wszystko wydaje się tak naturalne. Kilka razy zdarzyło się nam, że coś pominęliśmy, wydarzyło się to, zdarzyło się tamto, a my na scenie kwitowaliśmy to śmiechem i dociągaliśmy do końca. To są na szczęście rzadsze momenty niż w przeszłości. Być może teraz wszyscy są bardziej skupieni niż dotychczas. Ale, jak powiedziałem, jest tam ten element bezpieczeństwa, który polega na tym, że wszyscy jesteśmy tam po to, by dzielić się tym, czego doświadczamy.

Wrócę do sprawy, na którą wcześniej zareagowałeś, czyli o tym czasie na kredyt. Może to inna analogia, ale bardziej przypomina to dodatkowe rundy w sporcie. Jakbyś grał w dogrywce… Nieważne. Ale chodzi o akceptowanie tego, kim jesteś. Akceptujesz swoje mocne strony, akceptujesz słabości, akceptujesz to, co może się wydarzyć i akceptujesz zespołowego ducha. Któregoś razu w Goeteborgu doszło do nieporozumienia w sprawie setlisty. Wszedłem na scenę, reszta zespołu wychodzi, a perkusji nie ma. I akceptujesz to. Nikt nie grozi paluchem. Akceptujesz, że tak się wydarzyło. Wydaje mi się, że jest bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej. Może po pandemii i czasie zamknięcia, w połączeniu z myślą, że nie powinno się grać tego rodzaju muzyki przez 42 lata kariery… Bo masz prawie sześćdziesiąt lat, plus fakt, że sześćdziesięciolatek grający muzykę tego rodzaju nie gromadzi tak dużej liczby słuchaczy w dzisiejszych czasach. Niezależnie od tego, pod jakim kątem na to spojrzysz, od tego momentu staje się to świętem i doceniasz fakt, że to, kurwa, wciąż istnieje, działa i nadal może tak mocno łączyć.

Czy nadal jest w tym coś w stylu: Pierdol się, nadal to robimy; co ty sobie, kurwa, myślałeś?

Tak, ale nie chodzi o szpanowanie, walenie się pięścią w klatę i wystawianie środkowego palca. Chodzi bardziej o coś w stylu: Kurwa, hard rock i heavy metal wciąż łączą ludzi na takim poziomie! A fakt, że my pomagamy to kontynuować napawa mnie dumą, uznaniem i wdzięcznością. Z pewnością nie wynika to z walenia się w klatę… Hej, patrz, jacy jesteśmy cholernie niesamowici… bo tak nie jest. Po prostu mam wrażenie, że to… Jako gość, który wierzy w ten rodzaj muzyki, jako fan i zwolennik takiego rodzaju muzyki, jestem dumny, że to wciąż się dzieje na takim poziomie.









Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 2
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
NIKT
02.11.2023 18:22:56
O  IP: 83.25.159.98
Piccol
Jurgen Reil nie ma tyle dolarsów żeby pozwolić sobie na bycie zmęczonym;)
Piccol
01.11.2023 19:25:53
O  IP: 92.253.22.124
Kiedy czytam o przygotowaniach do koncertu Larsa, o tym ile wkłada wysiłku w utrzymanie formy fizycznej by zagrać dwa koncerty na tydzień, z dniem przerwy, w jednym miejscu, z setlistą złożoną z utworów i szybkich i wolnych, to zastanawiam się jak radzą sobie jego koledzy, np. Jurgen Reil z Kreatora który gra kilka koncertów w tygodniu, bez dnia przerwy, w różnych miejscach, z setlistą złożoną głównie z szybkich utworów?
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak